Za chwile okaże się, że mućka jest odpowiedzialna za globalne ocieplenie, a nie produkcja i użytkowanie aut
Na początek zasłyszana gdzieś anegdota: „Jak rolnik może zmniejszyć swój ślad węglowy? Wystarczy, że zmieni buty wychodząc z kotłowni”.
Ślad węglowy to CO2, który powstaje przy produkcji np. kilograma mleka lub mięsa. Piszemy o tym, bo właśnie bydło i trzoda są obarczane odpowiedzialnością za globalne ocieplenie. Dziś mają produkować 40% metanu (jest podobno 40 razy gorszy niż CO2), a w 2050 r. będzie to aż 80%. To nie Volkswageny i Renaulty wypuszczają w powietrze zgubne gazy, lecz poczciwe mućki i wieprzki. I to rolnicy specjalizujący się w produkcji zwierzęcej zapłacić mają najwyższą cenę za ratowanie planety.
Walka z metanem uderzy w hodowlę zwierząt
Wspominamy o tym, bo w minionym tygodniu w Rzymie spotkali się przywódcy 20 najbardziej uprzemysłowionych państw świata, a następnie w Glasgow obrady rozpoczęła konferencja ONZ ds. zmiany klimatu. I jedni i drudzy deklarowali, że zabiorą się za obniżenie emisji właśnie metanu, a więc krowy i świnie czeka smutny los.
Dobrze, że nie uchwalono jeszcze zakazu hodowli dinozaurów i mamutów, które się wręcz specjalizowały w zatruwaniu planety Ziemia. Wszak naukowcy od lat próbują je „wskrzesić”. Ale jak na razie udało to się tylko na filmach.
Czy walka o planetę odbędzie się kosztem najbiedniejszych, którzy już teraz głodują?
Chcemy w tym miejscu poruszyć jeden podstawowy problem, o którym politycy, aktywiści oraz naukowcy jakby zapomnieli. Chodzi o walkę z głodem! Wszak głodujących i niedożywionych na planecie Ziemia jest ponad 800 milionów – jak nie więcej. Obecnie produkujemy bardzo dużo żywności, ale głodnych nie potrafimy nakarmić. Choćby poprzez racjonalną pomoc adresowaną do dzieci i kobiet. Wszak zdolności nabywcze biedaków są znikome.
Owszem, ratowanie naszej planety jest nośnym hasłem, bardzo pomocnym w polityce. My też jesteśmy za tym. Ale chyba rozumiemy je inaczej. Otóż mówiące elegancko owe ratowanie nie może być przeprowadzone za pomocą tzw. depopulacji mieszkańców Ziemi. Mniej elegancko: to chodzi nam o uśmiercanie setek milionów najbiedniejszych, których nie będzie czym wyżywić. Tak. Uśmiercanie, bo konsekwencją ograniczenia mocy produkcyjnych rolnictwa, w tym hodowli zwierzęcej, a także zakazu połowu ryb będzie selekcja naturalna. Wszak głód to też zaraza, dalece gorsza od dżumy, cholery i wszelakich covidów?
Ograniczenie emisji gazów cieplarnianych w Europie niewiele zmieni
W Europie chcemy ograniczyć tę emisję o połowę. Na nasz kontynent przypada 10% światowej produkcji gazów cieplarnianych, więc jeśli osiągniemy cel wyznaczony przez Brukselę, to światowa produkcja tych gazów spadnie o 5%. I co to zmieni? Wobec tego wspomniana na początku strategia z kotłowni wydaje nam się najwłaściwsza dla zmniejszenia śladu węglowego w rolnictwie.
Na razie za polityków robotę robi rynek. Ale jest to rynek nie tylko oparty na starokapitalistycznym prawie popytu i podaży. Trzeba też tutaj uwzględnić politykę i działania spekulacyjne funduszy inwestycyjnych, głęboko ingerujących w rynek żywności. Przykładem jest też manipulacja cenami gazu przez Rosję! Tak na marginesie, to dwa lata temu Węgry podpisały umowę z Rosją na dostawy gazu o stałej cenie. I teraz mają tani gaz! Czyli nie ma jeszcze Budapesztu w Warszawie – przynajmniej pod tym względem.
Obecnie to rynek ostro ogranicza produkcję mięsa, zwłaszcza wieprzowiny
W Europie produkcja wieprzowiny redukuje się sama dzięki niskim cenom skupu. O Polsce nie będziemy wspominali, by nie szargać pamięci o tych, którzy przygotowywali programy odbudowy pogłowia świń. Jest jeden kraj na świecie, gdzie ta odbudowa poszła bardzo szybko, może nawet zbyt szybko. To Chiny, gdzie w ciągu roku liczba producentów trzody wzrosła o 2 miliony. Trudno się temu dziwić, skoro ich zysk na jednej sztuce w najlepszym okresie wynosił 470 dolarów, czyli ok. 1800 złotych (to nie pomyłka).
Teraz borykają się ze spadkiem cen, bo naprodukowali zbyt dużo. Sprzedają świnie taniej niż kupowali prosięta (skąd my to znamy).
Na świecie maleją stada krów
Na świecie nie inaczej jest z mlekiem. W regionach świata specjalizujących się w jego produkcji (Ameryka Północna i Europa) spada pogłowie krów. Globalny wzrost produkcji tego surowca będzie w 2021 r. w zasadzie niezauważalny. To widać także w Polsce.
Na razie, między innymi dzięki temu, że biały surowiec nie zalewa rynków, jego ceny są względnie dobre. Dlaczego względnie? Bo na papierze wyglądają imponująco: jednostka tłuszczu w śmietanie przerzutowej jest sprzedawana za 0,333 złotego, a nawet więcej.
Cena mleka przerzutowego wyraźnie przekracza granicę 2 zł i 46 groszy za litr, mleko chude płaci około 1 złotego i 20 groszy za litr. Zaś cena kilograma masła w kostce wynosi ok. 28 złotych a odtłuszczonego mleka w proszku 14 zł.
Nie będziemy zaskoczeni gdy za 3–4 miesiące średnia cena skupu dojdzie do 2 złotych. Ale ile owe mityczne 2 złote będzie warte w okresie szalejącej inflacji, skoro od bardzo kompetentnych osób znających się na gospodarce docierają do nas sygnały, że wynosi ona około 15%, a nie 6,8% – jak to się oficjalnie podaje. Przy tak rosnących cenach gazu i energii produkcja niektórych wyrobów mleczarskich – jak na przykład mleka w proszku, stanie się nieopłacalna, mimo jego wysokich cen.
Obecnie panującą niby hossę na rynku mleka zawdzięczamy też faktowi, że firmy handlujące produktami mleczarskimi kupują na zapas – nade wszystko proszki i masło. Zaś chiński rząd wezwał obywateli do gromadzenia zapasów, na wypadek nadejścia lokalnych lockdownów związanych z koronawirusem. Tak się na tym świecie porobiło, że jak Chińczyk kicha,
to cały świat ma katar.
Paweł Kurpczycki i Krzysztof Wróblewski
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego