Rolnicy mają problemy z płatnościami dla producentów
Niewielkie, często rodzinne, kilkuosobowe firmy z branży rolnej są poważnie zagrożone bankructwem. Wielu klientów nie zapłaciło bowiem za towar, gdyż nie ma po prostu pieniędzy. Nie starczy ich nawet, jeśli sprzedadzą plony, bo ich ceny były i są zbyt niskie na pokrycie tych zobowiązań. Sytuacja wygląda coraz gorzej, gdyż odciska to swoje piętno na kolejnym elemencie tego domina, czyli większych firmach. O powadze sytuacji świadczy fakt pierwszych procesów, jakie wytaczają przedsiębiorcy rolnikom o zapłatę należności.
– Do tej pory jakoś się to kręciło. A teraz łańcuch relacji się zrywa. My musimy za wszystko płacić regularnie. Przecież zakład energetyczny czy firma gazownicza nie będą czekały na pieniądze do czasu, aż dostanę zapłatę – mówi Katarzyna Parol-Tatys, właścicielka firmy Farmer Consulting sp. z o.o. w Gniewomirowicach na Dolnym Śląsku.
W jej firmie, jak też w wielu innych, dotąd dosyć powszechną praktyką było „kredytowanie” klientów w różnym zakresie. Właśnie przez takie niewielkie firmy. Zwykle dawało to gospodarzom kilka miesięcy na sprzedaż plonów i spłatę zobowiązań za nawozy czy środki ochrony roślin. Za tego rodzaju „kredytowanie” rolnik po prostu płacił nieco więcej. Teraz jednak przestało to funkcjonować. Dlatego właśnie niewielkie firmy z branży rolniczej są poważnie zagrożone.
Posypią się pozwy
Aby zmniejszyć niebezpieczeństwo upadłości i odzyskania pieniędzy od rolników, Farmer Consulting skierował pierwszą sprawę do sądu i czeka na wyrok, gdyż klient nie zapłacił i twierdzi, że nie zapłaci, bo nie sprzeda plonów po zbyt niskich cenach.
– Te problemy z płatnościami pojawiły się już w ubiegłym roku. Wielu rolników zaopatrujących się u nas najwięcej zabiegów robi na wiosnę. Wówczas wielu ma kredytowane zakupy. Zwykle do sierpnia żyjemy w niepewności, bo nie wiadomo, jakie będą ceny. I w sierpniu ubiegłego roku wielu mówiło, że nie sprzedało. Więc mamy kilku rolników z zaległościami po 30–40 tys. zł, następnych kilkunastu po kilka tysięcy. W efekcie jesteśmy w plecy ponad 400 tys. zł. Okazuje się, że pracowaliśmy za darmo w tamtym roku – relacjonuje Katarzyna Parol-Tatys.
Na szczęście resztę rolnicy rozłożyli na raty i choć powoli, to jednak spłacają. Dla firmy to poważny problem finansowy i budżetowy, gdyż na stałe współpracuje z około trzydziestoma rolnikami, a kolejnych trzydziestu to nowi klienci.
– Ten biznes opiera się mocno na relacjach, a więc musimy się wspierać, ufać sobie i pomagać – dodaje pani Katarzyna.
Jacek Wołoszyn ze wsi Ceber (Dolny Śląsk) jest przedsiębiorcą skupiającym się na skupie zbóż i obrocie ziarnem, jego przechowywaniu oraz obsłudze agrotechnicznej gospodarstw. Dzięki takiemu zróżnicowaniu źródeł dochodów udaje mu się wychodzić na plus, ale nie udaje się uniknąć strat. Za poprzedni rok szacuje je na około 800 tys. zł.
– Straty wynikały z różnicy skupu i sprzedaży choćby kukurydzy, którą też suszyłem. Skup był po około 1100 zł, a sprzedaż po około 900 zł. Takie były ceny, tak wyglądał rynek, a ja musiałem jeszcze doliczyć suszenie. Więc straciłem na tym – i to dużo – mówi Jacek Wołoszyn.
Wskazuje tutaj na trudności związane ze współpracą z firmami produkującymi nawozy i środki ochrony. Umowy, jakie proponują niewielkim przedsiębiorstwom rolnym czy handlowym, mogą być wręcz zabójcze. Jacek Wołoszyn ma jednak sposób na takie trudności i straty, czyli dywersyfikację. To również krótsze terminy zapłaty faktur – w jego przypadku do 30 lipca. Sam też może zebrać plony, wysuszyć je i przechowywać, a potem sprzedać, jeśli rolnik – jak to jest obecnie – nie ma na to pieniędzy. Nie ma więc w takim przypadku współpracy ryzyka niewypłacalności gospodarza. Ten może czuć się bezpiecznie, bo na pewno otrzyma rynkową cenę. Zaś przedsiębiorca ma zagwarantowaną zapłatę swojej usługi. Wołoszyn to również rolnik i plony z uprawianych samodzielnie 200 ha też stanowią zabezpieczenie dla jego rolnego biznesu. Podobnie, ale na szczęście nie tak źle, jest w Gospodarstwie Rolnym braci Jana i Pawła Kępów (Ligota Wielka, województwo dolnośląskie).
Rolnicy oprócz uprawy 500 ha postanowili świadczyć usługi rolnicze
O ile pierwszy element, a więc własna produkcja roślinna, funkcjonuje dobrze, o tyle...
– Są rzeczywiście problemy z płatnościami rolników – mówi Paweł Kępa. – Myślę, że zaległości mogę szacować w ostatnim czasie na około 5–10%. Rolnicy, na szczęście, płacą, choć w ratach, ale wiemy jaka jest sytuacja na rynku. Trudno utrzymać płynność finansową. To poważny problem dla wielu. Na razie nic nie wskazuje na to, że będzie lepiej. Wielu myślało, że zboże będzie po tysiąc złotych, a to się skończyło. Co więcej, ciągle mamy import z zewnątrz, a nie jesteśmy w stanie konkurować z rolnikami z innych państw, gdzie nie ma takich obostrzeń jak u nas.
– Sytuacja jest poważna – mówi Roman Włodarz, prezes Śląskiej Izby Rolniczej. – Nie wiem, czym się to skończy, ale rzeczywiście małe firmy mogą tego nie przetrwać i mogą rzeczywiście bankrutować. Już spadła sprzedaż maszyn. Nie wiemy, jaki będzie dalszy rozwój sytuacji.
Ryszard Borys, prezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej, także jest zaniepokojony sytuacją, bo po prostu ma w tej sprawie wiele sygnałów od rolników. Jego zdaniem zagrożone są małe firmy rolne, ale może to też dotknąć dużych. Dlatego Borys uważa, że dobrym rozwiązaniem są kredyty konsolidacyjne na około 2% dla rolników z rozłożeniem płatności na 20 lat. Dzięki nim rolnicy mogliby po pierwsze spłacić bieżące należności, a potem stopniowo spłacać kolejne, a jeśli się uda, także inwestować w najpotrzebniejsze rzeczy w gospodarstwie.
Artur Kowalczyk
fot. A. Kowalczyk