Rolnik sam wziął sprawy w swoje ręce
Adam Kowalik, rolnik ze wsi Łozy (województwo lubuskie), udowodnił, że żywioł można pokonać. Wsiadł na koparkę pożyczoną od miejscowej firmy, aby sypać wały ochronne przed swoją wsią wzdłuż rzeki Kwisy.
– Mam odpowiednie uprawnienia, ale moja maszyna się, niestety, zepsuła, więc pożyczyłem. Udało mi się usypać wiele metrów wałów na rzece, która lada moment zaczęłaby wlewać się do wsi. Mogę się tylko domyślać, ile spowodowałaby zniszczeń, jeśli swobodnie zaczęłaby do nas płynąć. Część wałów zbudowałem także na swoim polu i udało się uratować pastwiska, ale niestety wiele hektarów zostało zalanych – opowiada rolnik.
Choć Kowalikowi, przynajmniej częściowo, udało się wygrać z żywiołem, to jednak przegrał z urzędnikami i biurokracją. Chciał usypywać wały także w pobliskim lesie, co też powstrzymałoby wodę płynącą na pobliskie pola. W miejscowym nadleśnictwie powiedziano mu jednak, że nie może tam ich budować, ponieważ zostanie ukarany nie tylko za naruszenie lasu, ale wręcz za jego niszczenie.
Woda brała, to co chciała
Tam wylewała bowiem zwykle płynąca w niewielkim korycie Kwisa będąca dopływem Bobru. Podobnie było na Dolnym Śląsku.
Tam Radosław Mazur rolnik z Nowego Kościoła (gmina Świerzawa, powiat złotoryjski) gospodarujący na niespełna 20 ha został zalany przez niewielki dopływ Kaczawy – potok nazywany przez miejscowych Wilcza. Woda z Wilczy wlała się z koryta na jego pole i zabudowania. Także dlatego, że potok zarośnięty krzakami i o niewielkiej średnicy nie miał jak przekazać ogromnej masy wody do Kaczawy. W efekcie przed domem rolnika z godziny na godzinę pojawiło się jeziorko o głębokości ponad metra.
– Zalało całe pastwisko przed domem, wodę mieliśmy już przed zabudowaniami, o krok od ścian budynków. Na szczęście inne grunty mam wyżej, więc konie, które tam były wypasane, przeprowadziłem w inne miejsce, ale to, co woda zniszczyła, trzeba naprawić, a śmieci, które naniosła fala powodziowa, trzeba teraz posprzątać – opowiada rolnik.
Parę kilometrów dalej Tomaszowi Ziębie, także z Nowego Kościoła, który gospodaruje na blisko 100 ha, Kaczawa zalała kilka hektarów przygotowanych pod zasiewy.
– Było bardzo groźnie, bo rzeka wylała tak bardzo, że taflę wody mieliśmy tuż przed domem – opowiada gospodarz.
Stawy połączyły się z wodą z rzeki. Ryby popłynęły
W jego przypadku główne straty są na razie nie do oszacowania, gdyż Kaczawa zalała mu także ponad 3 ha stawów karpiowych położonych poniżej rzeki. Przybór wody był tak duży, że woda z rzeki połączyła się z tą w stawach rybnych i stworzyła olbrzymie rozlewisko.
– W dwóch stawach o powierzchni 4 ha mieliśmy około 3 tys. ryb. Ile z nich zostało w stawach, a ile wypłynęło po prostu do rzeki i teraz będą łowić je wędkarze w Kaczawie? – rozważa pan Tomasz. – Chyba trochę na szczęście nie zdążyliśmy jeszcze obsiać zalanych kilku hektarów pól. Gdyby były obsiane, straty byłyby jeszcze większe.
Co więcej, woda zerwała także część umocnień stawów (wałów) i teraz musi je uzupełniać wieloma tysiącami ton ziemi.
– Analizujemy ciągle sytuację. Nasi przedstawiciele w powiatach pracują, aby zebrać informacje i dowiedzieć się, kto, gdzie i czego potrzebuje, bo jeden rolnik będzie czekał na siano dla krów, a inny na materiał siewny. Specyfika każdego gospodarstwa jest przecież inna – mówi Ryszard Borys, prezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej. I dodaje: – Mamy już deklaracje z innych izb rolniczych w całym kraju, że są gotowe do pomocy i wysłania poszkodowanym rolnikom zboża, siana, słomy, materiału siewnego. Jednak teraz najpoważniejszy problem do rozwiązania to bydło, szczególnie mleczne, ponieważ w wielu miejscach nie ma prądu. Hodowcy muszą więc doić krowy, ale nie mają gdzie przechowywać mleka, bo chłodnie nie działają. Tego mleka nie można też odebrać, gdyż do wielu miejsc nie ma dojazdu. Dla rolników to nie tylko straty materialne, ale i moralne, bo zostali zmuszeni do wyrzucenia żywności, w której wyprodukowanie włożyli sporo wysiłku. Jednak dzisiaj najpoważniejsze wyzwanie to dostarczenie im paszy dla zwierząt.
Izby reagują na potrzeby rolników
Podobnie jest również w województwie lubuskim. Tam informacje o potrzebach, jakie zgłaszają poszczególni rolnicy w konkretnych powiatach, zbiera Andrzej Kałek, prezes Lubuskiej Izby Rolniczej.
Prezes LIR zwraca uwagę na kwestie logistyczne. Żeby dostarczyć rolnikom siano czy słomę dla zwierząt oraz inne produkty, potrzebna jest nie tylko przejezdna droga, ale i uprzątnięta zagroda. Nie można tego wszystkiego przecież przywieźć i zrzucić rolnikowi w bagno, które zostawiła im powódź.
Rolnicy także sami organizują się i przygotowują wsparcie dla swoich kolegów w innych regionach, jeszcze bardziej dotkniętych powodzią.
Robert Płachta, rolnik z Gołaczowa na Dolnym Śląsku, razem z innymi zbiera, co może. Chce w najbliższych dniach przekazać to gospodarzom potrzebującym wsparcia.
– Zbieramy oddolnie. Każdy da to, co może, i ile może. Zestawimy to potem z potrzebami. Materiał siewny, siano, słoma, trafią do tych rolników, którym są one niezbędne. Potrzeby w każdym gospodarstwie są przecież różne – mówi rolnik. – Chodzi także o środki czystości, sanitarne, łopaty czy miotły.
– Dla rolników to tragedia. Nie wiem, jak się gospodarstwa pozbierają. Mamy informację o rolniku, któremu powódź zniszczyła 900 ton zebranej pszenicy. Również spółdzielnie zostały poszkodowane, np. Bodzanów. Próbujemy jeszcze znaleźć możliwość zagospodarowania tych zbóż, ale w obecnej sytuacji przetwórstwa na Opolszczyźnie nie jest to łatwe – mówi Jerzy Sewielski, prezes Izby Rolniczej w Opolu.
Łukasz Smolarczyk, jej wiceprezes, mówi o zalanych uprawach soi, buraków i kukurydzy.
– Na polach był również rzepak ozimy, który w wielu miejscach będzie do ponownego obsiania. W niektórych gospodarstwach popłynęły też słoma i sianokiszonka. Wielu rolników, którzy są zagrożeni powodzią, wciąż zabezpiecza swoje mienie. Sytuacja jest dramatyczna. Naprawdę płakać się chce – przyznaje Smolarczyk.
Opolska izba organizuje pomoc dla poszkodowanych rolników zarówno w sprzątaniu, jak i koordynacji dostarczania darów od rolników z innych regionów kraju.
– Jeszcze dzisiaj jadę z pomocą do rolników, zawożę w rejon Paczkowa łopaty i agregaty. Niestety, w marketach brakuje podstawowych narzędzi. Nie wyobrażam sobie, co będzie dalej – komentuje Jerzy Sewielski.
Pocieszające jest jednak to, że przyjechały już pierwsze transporty balotów.
– Widać, że jest chęć niesienia pomocy z innych terenów, np. zgłaszają się inne izby rolnicze – przyznaje Łukasz Smolarczyk.
Izba apeluje do poszkodowanych rolników o jak najszybsze zgłaszanie strat powodziowych.
– Rolnicy, których pola odsłoniła ustępująca fala powodziowa, powinni zgłaszać się jak najszybciej do komisji gminnych i do nas, żebyśmy mogli oszacować straty. Będziemy mogli je również zgłosić do komisji wojewody – tłumaczy Izba.
Izba przypomina także, że należy wykonać dokumentację fotograficzną zalanych upraw i budynków.
Artur Kowalczyk, Kamila Szałaj
fot. A. Kowalczyk