
Współwłasność ułamkowa rujnuje rolników
Skutki tych przepisów widać doskonale, gdy jedzie się wzdłuż wsi na zachodzie czy na południowym zachodzie Polski. Tam paradoksy legislatury są bardzo dostrzegalne, gdyż obok pięknych gospodarstw, zadbanych budynków stodół czy obór stoją popadające w ruinę obiekty. Grupa rolników odczuwających brzemienną w skutki współwłasność ułamkową jest bardzo duża, jednak tylko nieliczni próbują stawić czoło złej literze prawa, której jak na razie nikt nie zmienił na lepsze.
Depresja i zawały w imię swego
Bronisław Piaskowski, rolnik gospodarujący we wsi Niedaszów na Dolnym Śląsku, usiłuje od wielu lat to zrobić. Na razie przypłacił to trzema zawałami i depresją, ale wbrew temu nie poddaje się, choćby dlatego, że swoje gospodarstwo przejął po rodzicach i jest rolnikiem z krwi i kości. I może dlatego po niemal dekadzie starań, zabiegów prawnych udało mu się pójść w sprawie przynajmniej krok do przodu, ale kosztowało go to nie tylko zdrowie, ale również wiele zmagań prawnych w walce o gospodarstwo.
Potężna kara dla rolnika
Na początek, zgodnie z procedurami administracyjnymi, Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Jaworze, zaś następnie Wojewódzki Inspektorat Nadzoru Budowlanego we Wrocławiu skazały go na karę grzywny w wysokości 150 tys. zł za łamanie prawa budowlanego. Gospodarz został skazany, ponieważ starał się ratować zabudowania gospodarcze znajdujące się właśnie we współwłasności – na wszystko musi mieć zgodę pozostałych właścicieli, choćby dach w stodole przeciekał.
Na tym nie koniec szykan wobec rolnika, który mógł trafić nawet za kratki na dwa i pół roku, bo jego sprawą zainteresowała się prokuratura. Jednak ostatecznie nie poszedł do więzienia, gdyż na samym końcu wygrał w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym we Wrocławiu.
– Muszę podkreślić, że z tego wyroku jestem szczególnie zadowolony, gdyż sąd uznał, iż nie tylko miałem prawo, ale wręcz obowiązek, jako gospodarz, starać się ratować zabudowania gospodarcze służące do produkcji rolnej, starać się je remontować, zabiegać o ich odnowienie, o normalną eksploatację, bo to mój obowiązek ze względu na ich wykorzystanie. A służyły one jako magazyny na zboże i garaże na maszyny rolnicze – opowiada Bronisław Piaskowski.
Wszystko trwało prawie dekadę i na tym się nie skończyło. Rolnik próbował w sądzie wydzielić nieruchomość albo przejąć ją w całości, aby normalnie prowadzić gospodarstwo rolne. Jednak współwłaściciele się na to nie zgodzili.
Niedawno wydawało się, że ostatecznie udało się mu załatwić sprawę, bo zrezygnował z udziału w pomieszczeniach mieszkalnych w siedlisku. Zaś oni zrezygnowali na jego rzecz z pomieszczeń gospodarczych.
– Teraz mogę je normalnie i spokojnie z synem remontować – cieszy się mimo wszystko pan Bronisław.
Absurdy rosną szybciej niż zboże
Wbrew wszystkiemu znowu znalazł się w sądzie na ławie oskarżonych, bo współwłaściciele zarzucają mu, że razem z synem nie tylko zniszczył przekazane im pomieszczenia mieszkalne, ale też „ukradł” z nich ruchomości, np. meble, piec. Pan Bronisław odpiera te zarzuty, choćby dlatego, że we wskazanym przez oskarżenie czasie leżał w szpitalu po kolejnym zawale serca.
Pan Bronisław mówi, że współwłaściciele siedliska chcieli nawet od niego zyski, pożytki z uprawy rolniczej, ale bez żadnych nakładów pracy z ich strony czy nakładów finansowych.
– Przez wiele lat konflikty w sprawie siedlisk znajdujących się we współwłasności ułamkowej kumulowały się, bo sytuacja prawna była nieuregulowana – mówi rolnik.
Działo się tak i dzieje nadal, gdyż jest to efekt zaszłości prawnych, od zakończenia drugiej wojny światowej, gdy żołnierze i przesiedleńcy obejmowali te gospodarstwa. Zwykle było tak, że w ramach tzw. współwłasności ułamkowej jedno gospodarstwo trafiało w ręce dwóch, trzech rodzin, które wspólnie wykorzystywały stajnie, obory, chlewnie, stodoły i inne zabudowania gospodarcze. A teraz stare normy prawne doprowadzają je już do kompletnej ruiny.
I widać to chyba na każdym kroku, szczególnie w Polsce południowej i zachodniej oraz północnej (województwa: lubuskie, dolnośląskie, opolskie, śląskie, zachodnio-pomorskie, pomorskie, warmińsko-mazurskie). Obecnie jest to niezwykle poważny problem także dlatego, że spadkobiercy pierwszych gospodarzy po wojnie często nie mieszkają na wsi, a dysponują nieruchomością.
Degradacji ulegają też zabytkowe budynki, a współwłaścicieli nie stać na remont i czekają, aż stodoła, obora czy dom się rozpadną, bo wtedy otrzymają nakaz rozbiórki i sprzedadzą pustą działkę jako budowlaną.
Zdaniem naszego Czytelnika powinien się tym zająć ustawodawca, aby pomóc rolnikom w ratowaniu gospodarstw.
Koło się zamyka, bo rolników nie stać na wykup
Trzeba podkreślić, że w dużej części współwłaścicielami takich części gospodarstw są też obecnie emeryci. Wielu nie ma możliwości sprzedania swoich udziałów, bo nie ma dokąd odejść. A rolników, którzy są współwłaścicielami tych zabudowań, nie stać na wykup ich części (tzw. ułamkowej). I koło się zamyka.
W takiej sytuacji gospodarze, którzy są tam współwłaścicielami części ułamkowej, prowadząc agrobiznes, muszą uzyskiwać w sądzie zgodę nie tylko na każdą inwestycję, ale nawet remont, choćby łatanie dachu po wichurze.
– Aby pomóc rolnikom, warto stworzyć działanie, na przykład w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, z którego rolnik chcący znieść współwłasność gospodarstwa rolnego miałby pieniądze na spłatę współwłaścicieli – uważa Bronisław Piaskowski.
Według niego zabezpieczeniem takiej kwoty może być prowadzenie gospodarstwa przez pięć lat, jak to jest w programach rolnośrodowiskowych.
Światełko w tunelu
Janusz Wojciechowski, były komisarz Unii Europejskiej do spraw rolnictwa i prawnik, może pomóc w rozwiązaniu tego problemu. Nie tylko podjął się obrony rolnika w sądzie przed zarzutami, ale przede wszystkim złożył w sejmie projekt przepisów, które mogą to załatwić.
– To rzeczywiście bardzo poważny problem, utrudniający czy wręcz uniemożliwiający rolnikom normalne gospodarowanie i oczywiście rozwijanie swoich gospodarstw dzięki pieniądzom z funduszy unijnych – wyjaśnia polityk. – Ale sprawa ma też inny aspekt, bo wystarczy się rozejrzeć – takich gospodarstw jest sporo. Jeśli przyjadą tu na przykład Niemcy, będą mogli powiedzieć, że nasi rolnicy nie potrafią gospodarować. A to przecież nie jest prawda. Dlatego w tej sprawie trzeba pomóc rolnikom i załatwić to kompleksowo, za pomocą zmiany przepisów.
Artur Kowalczyk
fot. A. Kowalczyk