– Karpie nawet w dużej części zostaną w stawach. Sklepy wielkopowierzchniowe nie są zainteresowane sprzedażą żywych ryb, podobnie jak firmy przetwórcze, które dostarczają ryby w płatach czy dzwonkach na tackach – opowiada Paweł Szudrowicz, prezes Gospodarstwa Rybackiego sp. z o.o. w Małej Raszowej na Dolnym Śląsku. – Nie wiem jeszcze, ile u mnie zostanie, ale na pewno niemało.
Prognoza dolnośląskiego hodowcy może okazać się bardzo trafna, a zyski hodowców w takiej sytuacji mizerne.
Szudrowicz podkreśla, że na tak fatalną sytuację składa się wiele czynników. Jednak te najważniejsze to rozchwiane przepisy dotyczące sprzedaży żywych ryb oraz presja lobby ekologicznego i obrońców praw zwierząt, dotycząca ich zaostrzenia oraz prowadzenia kontroli w punktach sprzedaży.
– W takiej sytuacji jest problem z dystrybucją, gdyż ludzie będą mogli kupić żywą rybę tylko w niewielkich sklepach, a także na straganach czy targowiskach – wróży Szudrowicz. – A rynek nie jest na to po prostu przygotowany.
Już się nie opłaca
Kolejny ważny czynnik ma już charakter ściśle ekonomiczny, gdyż hodowca podkreśla, że koszty produkcji karpi ciągle rosną, a ich cena pozostaje na stałym poziomie. Szacuje, że w tym roku w sklepach wielkopowierzchniowych za żywego karpia trzeba będzie zapłacić 15–17 zł/kg. Gdy za jego kilogram producenci otrzymują 10–11 zł.
W jego przypadku może być to bardzo poważny kłopot, bo gospodaruje na 360 hektarach stawów w aż czterech gminach regionu legnickiego (Lubin, Kunice, Wołów, Wądroże Wielkie). A w sezonie – właśnie teraz – zatrudnia przynajmniej kilkanaście osób, które pracują już od października.
– Co z tego, że mam dobry produkt, bo stosuję trzyletni, naturalny cykl produkcji, opierający się tylko na zbożu. Moja ryba ma dobre walory smakowe, jest świeża, można powiedzieć, że ekologiczna. Co z tego? Rolnik tuczy kurczaka 6 tygodni, inny świnię 6 miesięcy, a ja karpia 3 lata muszę hodować. I co mam zrobić w takiej sytuacji? – pyta Paweł Szudrowicz.
- Wybieranie karpi ze stawów i ich transport wymaga wiele ciężkiej pracy, m.in. w magazynie, gdzie są wyciągane z wody i trafiają na podajniki
– Co z tego, że mam dobry produkt, bo stosuję trzyletni, naturalny cykl produkcji, opierający się tylko na zbożu. Moja ryba ma dobre walory smakowe, jest świeża, można powiedzieć, że ekologiczna. Co z tego? Rolnik tuczy kurczaka 6 tygodni, inny świnię 6 miesięcy, a ja karpia 3 lata muszę hodować. I co mam zrobić w takiej sytuacji? – pyta Paweł Szudrowicz.
Taka sama sytuacja jest w całej Polsce, a na alarm, choć chyba już za późny i zbyt cichy, biją już największe organizacje producentów ryb w kraju.
– To niestety prawda, w tym roku po Bożym Narodzeniu duża część karpia zostanie w stawach – potwierdza Sławomir Litwin, ekspert ze Związku Producentów Ryb.
Ściśle kontrolowane
Jego zdaniem za taki stan rzeczy odpowiadają przede wszystkim nieodpowiedzialni ekolodzy czy fałszywi przyjaciele zwierząt, którzy są autorami nagonki na sprzedawców żywych ryb.
Lobbyści z tych środowisk zabiegali jeszcze na początku grudnia br. w sejmie podczas posiedzenia Zespołu Parlamentarnego Przyjaciół Zwierząt, aby jeszcze bardziej rozszerzyć przed świętami kontrole i sprawdzać, w jakich warunkach i w jaki sposób sprzedawane są żywe ryby.
– I to się udało, bo mają być nasilone kontrole społeczne sklepów wielkopowierzchniowych – mówi Sławomir Litwin. – Jednym z głównych argumentów tych ludzi mają być niespotykane cierpienia ryb podczas sprzedaży, choć to nieprawda. Zgodnie z badaniami fizjologów z całego świata, karp odczuwa stres, a nie ból.
W efekcie tegoroczne żniwa dla hodowców karpia zakończą się kolejnymi stratami, po tych, jakie spowodowała susza w lecie.
Obecnie supermarkety w większości chcą bowiem przyjmować karpia na tackach w formie płatów, dzwonek bądź tusz. Jednak nie jest na to przygotowany przemysł przetwórstwa ryb. I w efekcie hodowców czeka najpierw sprzedaż poświąteczna po dużo mniejszych cenach, a następnie dodatkowe koszty w postaci przechowywania karpia w tzw. zimochowach, co stwarza dodatkowe koszty.
- Karpie do sprzedaży są starannie selekcjonowane, zanim trafią do sklepów
Obecnie supermarkety w większości chcą bowiem przyjmować karpia na tackach w formie płatów, dzwonek bądź tusz. Jednak nie jest na to przygotowany przemysł przetwórstwa ryb. I w efekcie hodowców czeka najpierw sprzedaż poświąteczna po dużo mniejszych cenach, a następnie dodatkowe koszty w postaci przechowywania karpia w tzw. zimochowach, co stwarza dodatkowe koszty.
– W takiej sytuacji, aby kupić karpia na świąteczny stół, Polacy muszą go szukać na straganach, ryneczkach czy bazarach. Liczę, że mimo takiej sytuacji nikomu nie zabranie ryby na świątecznym stole, bo już teraz wiadomo, że nie wszystkich będzie stać, aby ją kupić za 30 zł za kilogram płata, gdyż takie ceny pojawiły się już w marketach – dodaje Sławomir Litwin.
Taka cena to efekt kosztów pracy związanej z patroszeniem i oprawianiem ryb. W Polsce produkuje się 17–20 tys. ton karpi rocznie.
Artur Kowalczyk