Protestujący zablokowali dwie trasy wylotowe z Warszawy: drogę nr 8 w miejscowości Oddział (gmina Żabia Wola) i nr 7 w miejscowości Pamiątka (gmina Tarczyn). Maszerując po przejściach dla pieszych w tę i z powrotem, skutecznie utrudniali ruch przez 4 popołudniowe godziny.
Tydzień wcześniej zdesperowani mieszkańcy zagrożonych budową linii energetycznej gmin protestowali na ulicach stolicy. Czarny Marsz Milczenia przemaszerował najpierw pod Ministerstwo Energii przy placu Trzech Krzyży, a następnie pod kancelarię premiera w Alejach Ujazdowskich. Jak donosi nam Marcin Tobera, jeden z organizatorów protestów, mieszkańcy dotąd nie doczekali się odpowiedzi na swoje petycje.
– Nie sprzeciwiamy się samej budowie tej linii, skoro jest to inwestycja potrzebna. Polskie Sieci Elektroenergetyczne zignorowały jednak tak kompromis wypracowany w drodze konsultacji społecznych, jak i opinie ekspertów dotyczące przebiegu tej linii – wyjaśnia Marcin Tobera. – Słupy miały stanąć wzdłuż drogi krajowej nr 50 i autostrady, gdzie nawet krajobrazu bardziej by nie zepsuły. PSE jednak wróciły do koncepcji starego korytarza, wyznaczonego w wojewódzkim planie zagospodarowania. Korytarz ten wyznaczono przed wielu laty i już wówczas opierano się na nieaktualnych mapach. Teraz słupy stanąć mają na gęsto zaludnionych terenach, zniszczą najwartościowsze rolniczo grunty i setki gospodarstw, a przy tym zagrażałyby zdrowiu ludzi. Możemy stracić wszystko, bo jeśli PSE zrealizują ten plan, to nie da się tu dalej żyć – dodaje właściciel sadu pod Tarczynem.
Piątkowe blokady dróg to już czwarta akcja protestacyjna w tej sprawie. Zdesperowani mieszkańcy zapowiadają, że będą walczyć do skutku i nigdy nie zgodzą się na budowę linii w swoich gminach. Protestujących poparły lokalne samorządy.
PSE zapewniają, że budowa linii jest całkowicie bezpieczna, a realizacja inwestycji jest strategiczną koniecznością. Linia ma wyprowadzić moc z nowego bloku energetycznego 1070 MW w elektrowni w Kozienicach i zaopatrywać w prąd nie tylko aglomerację warszawską, ale także północnowschodnią Polskę. Protestujący uważają jednak, że linia najwyższych napięć powinna zostać poprowadzona inną trasą i to najlepiej pod ziemią, tak jak to się od dawna robi w krajach Europy Zachodniej. To zniwelowałoby do minimum szkodliwe skutki społeczne, ekonomiczne i środowiskowe inwestycji.
Protestujący zarzucają również PSE, iż decyzje o przebiegu linii zmieniły pod naciskiem polityków i biznesmenów, którzy zainwestowali w grunty w pobliżu drogi nr 50 i autostrady A2. gt