Nie ma co bić na alarm w kwestii ASF?
– Liczba ognisk ASF nie jest na tyle duża, aby podnosić alarm – stwierdził Jacek Czerniak, wiceminister rolnictwa, podczas konferencji prasowej 10 lipca. Ciekawe, co o tym myślą rolnicy, których świnie trzeba było uśpić, bo niedaleko pojawiła się choroba.
Kampanię mającą zapobiec zawleczeniu choroby wznowiła Francja. Wynika to z obaw tamtejszej służby weterynaryjnej przed przywiezieniem wirusa w kanapkach kibiców, a może i sportowców udających się na olimpiadę w Paryżu. Metody w tym wypadku są zawsze takie same, ale innych nie wynaleziono – podróżni muszą wyrzucać resztki żywności do zamkniętych pojemników, każdego padłego dzika trzeba zgłosić do SAGIR, czyli sieci nadzoru nad chorobami zakaźnymi ptaków i dzikich ssaków.
ASF jest przedmiotem nieustannej troski APHIS, czyli amerykańskiej Inspekcji Zdrowia Zwierząt i Roślin, która podsumowując swoją działalność w ubiegłym roku podkreśliła, że ASF był tematem numer jeden dla jej pracowników. Co więcej, lekarze weterynarii ze Stanów Zjednoczonych wszczęli niedawno alert po tym, jak u tamtejszych farmerów dało się zauważyć „zmęczenie” problemem ASF. Amerykanie na zagrożenie ASF uwagę zwrócili w 2018 r., kiedy choroba pojawiła się w Chinach. Dziś uważają, że uśpienie czujności po sześciu latach może ułatwić wybuch epidemii. W powstrzymanie choroby przed wtargnięciem do Ameryki Północnej zaangażowane są tamtejsze uniwersytety, służby państwowe i prywatne firmy.
Polski rząd podchodzi do ASF z równą beztroską, jak kibce do kolejnych porażek naszych piłkarzy. "Nic się nie stało"
A my? My mówimy, że po dziesięciu latach bezskutecznej walki z chorobą, nie trzeba podnosić alarmu z jej powodu. Pewnie, można powiedzieć, że to zdanie wyrwane z szerszego kontekstu, nie najważniejsze na całej konferencji prasowej. Ale ilu jeszcze rolników musi wpaść w kłopoty finansowe, bo znaleźli się w takiej, a nie innej strefie, ile państwo musi jeszcze wydać pieniędzy na wykup i uśmiercenie świń z ich gospodarstw, żeby to podejście się zmieniło? Poczułem się jak na stadionie piłkarskim, na którym gra polska reprezentacja – „Polacy, nic się nie stało”.
Dobrze, że choć minister Kołodziejczak powstrzymał wybijanie świń po ostatnim ognisku w powiecie gnieźnieńskim.
Właśnie trwa nabór wniosków na bioasekurację. A kiedy mamy najwięcej ognisk afrykańskiego pomoru świń w gospodarstwach? Czy nie latem? A zatem, obecny nabór przyniesie efekty za rok. No cóż, lepiej późno niż wcale.
Sieć handlowa głównym partnerem Polagry Food. Lis będzie strażnikiem kurnika
Zgadnij, szanowna Czytelniczko i szanowny Czytelniku, jaka firma będzie partnerem głównym tegorocznych targów Polagra Food? Będzie to jedna z sieci handlowych. W komunikacie wydanym z okazji ogłoszenia tego wiekopomnego faktu czytamy: „Współpraca z polskimi dostawcami jest jednym z naszych najważniejszych celów. Z chęcią wspieramy ich rozwój, dlatego umożliwiamy eksport oraz promocję najlepszych produktów od najlepszych dostawców w innych krajach w Europie. Traktujemy wszystkich naszych dostawców oraz kontrahentów po partnersku oraz z szacunkiem. Stawiamy na długotrwałą współpracę".
Lis będzie strażnikiem kurnika.
Nie chcę się odnosić bezpośrednio do sieci, która będzie partnerem Polagry. O roli, jaką w rozwoju polskich dostawców żywności, a szczególnie jej przetwórców odgrywają sieci handlowe, w tej rubryce wspominałem wielokrotnie. Żadne rządy, ustawy, protesty a nawet UOKiK-i (mimo szczerych chęci) nie dały im jak do tej pory rady.
Nikt mnie tutaj nie kiwnie
Bo odczuje to dziwnie
– aż chciałoby się zaśpiewać za zmarłym Jerzym Shturem. Sieci handlowe robią ze swoimi dostawcami co chcą, a płacą za to przede wszystkim producenci mleka, owoców, warzyw i mięsa. Wydaje się, że w sprawie wykorzystywania przez sieci tzw. przewagi kontraktowej obowiązuje polityczne porozumienie ponad podziałami. Ani lewica, ani prawica, ani też centrum nie mogą sobie przypisać w tej sprawie żadnych sukcesów.
W przemyśle spożywczym rozwijają się firmy z państw, gdzie rząd potrafił zapanować nad apetytem supermarketów
Ktoś może powiedzieć, że TPR pisze o tym do znudzenia. Owszem, pisze i nadal będzie pisał. Bo bez uregulowania tej kwestii nie jest możliwy normalny rozwój przemysłu spożywczego, za którym stoją setki tysięcy dostawców. Spójrzmy, kto rządzi na rynku żywnościowym, kogo stać na przejmowanie polskich przedsiębiorstw, kto inwestuje za granicą. To spółdzielnie mleczarskie i firmy przetwórcze z Francji i Niemiec, czyli krajów, których rządy potrafiły zapanować nad nadmiernym apetytem sieci handlowych.
I nie jest tak, że tam nie ma małych przetwórni czy mleczarni. Są i świetnie sobie radzą. Pamiętajmy też, że nawet jedna megaspółdzielnia, jak nowozelandzka Fonterra, nie jest lekiem na całe zło i tamtejsi rolnicy wcale nie zarabiają na mleku najwięcej. Fonterra przechodzi obecnie bardzo bolesną restrukturyzację, pozbywając się swoich zakładów produkujących nabiał dla handlu detalicznego. Nawet ona nie dała rady i skupi się na produkcji towarów masowych, głównie mleka w proszku.
Paweł Kuroczycki,
redaktor naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego
Fot. DALL-E/Canva