Z Czesławem Cieślakiem – radnym i przewodniczącym Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Sejmiku Województwa Wielkopolskiego, członkiem Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP, byłym prezesem OSM Koło – rozmawia Paweł Kuroczycki
Jak długo poświęca się pan działalności społecznej?
– Moja działalność społeczna siedziała we mnie odkąd zacząłem swoje dorosłe życie, objąłem prowadzenie gospodarstwa i towarzyszy mi do dziś, czyli już ponad 50 lat.
Jakie to było gospodarstwo?
– Na ówczesne czasy było duże, bo liczyło 24 hektary. Były to lata, kiedy Polską rządził Edward Gierek, lata, które polska wieś pamięta jako okres intensywnego rozwoju. Polacy mogli korzystać nie tylko z małego fiata. Do rolników trafiły ciągniki, Ursus i Massey Ferguson. Polska wieś zrzuciła strzechy, stała się murowana. Oczywiście wiązało się to z dużym zadłużeniem, które nie pozostało bez wpływu na gospodarkę i przyniosło wybuch społecznego niezadowolenia i doprowadziło do powstania Solidarności.
Pan również angażował się w ten ruch?
– Należałem wówczas do Solidarności Rolników Indywidualnych. Po wprowadzeniu stanu wojennego zająłem się produkcją rolną i prowadzeniem gospodarstwa aż do 1990 roku, kiedy zostałem przewodniczącym rady nadzorczej OSM Koło. Dwa lata później podjąłem się obowiązków prezesa zarządu spółdzielni.
To były zupełnie inne czasy. Jak wyglądała wówczas kolska spółdzielnia?
– Spółdzielczość przeszła wówczas wielkie zmiany. Zlikwidowano zarówno wojewódzkie, jak i centralny związek spółdzielczości mleczarskiej. Spółdzielnie nie miały już „czapek”, które decydowały o ich losie. Wypłynęły na szerokie wody i wiele z nich z przerostu trudności utonęło. Nie dały rady. Kolska spółdzielnia także była w trudnej sytuacji. Mieliśmy kilkumiliardowe straty i pełne magazyny produktów. Staliśmy na skraju upadłości. W tej sytuacji zostałem prezesem tej spółdzielni. Dzięki wielkiemu samozaparciu członków spółdzielni, rady, pracowników i nowego zarządu, pokonaliśmy wszystkie trudności. Dziś jest to jeden z prężniejszych zakładów mleczarskich w Polsce, przerabiający ponad 1 mln litrów mleka dziennie. Ponad 50% produkcji kieruje na eksport.
Od 1993 do 2005 roku był pan posłem na sejm. Jak może pan podsumować ten okres? Był pan posłem Polskiego Stronnictwa Ludowego, który w tym okresie zarówno współrządził, jak i był w opozycji.
– Uważam, że dla branży mleczarskiej, jak i dla całego rolnictwa był to dobry okres. W sejmie zasiadało kilku prezesów mleczarni, którzy rozumieli specyfikę tej branży. Udało się znaleźć pieniądze na tanie kredyty, pozwalające przeprowadzić duże zmiany w branży mleczarskiej. W kolejnych kadencjach sejmu starałem się działać na rzecz rozwoju całego polskiego rolnictwa, w tym także polskiego mleczarstwa. Pomogły w tym pieniądze z funduszów przedakcesyjnych, jak i unijnych po wejściu do UE w 2004 roku. Mleczarstwo doskonale wykorzystało możliwości, które wówczas się pojawiły. W ciągu kilkunastu lat staliśmy się jednym z najnowocześniejszych przemysłów mleczarskich w Europie. Oczywiście te zmiany nie następowały tylko po stronie przetwórstwa spółdzielczego. Bardzo szybko zmiany następowały także w gospodarstwach rolnych, które się specjalizowały, kupowały urządzania do doju mleka i schładzalniki. Wówczas mleczarstwo było najintensywniej rozwijającą się gałęzią rolnictwa. Kiedy wchodziliśmy do Unii, przerób mleka wynosił w Polsce 7,4 mld l, w ubiegłym roku sięgnął ok. 12,5 mld litrów, a 30% wyprodukowanego mleka musimy wyeksportować, bo zapotrzebowanie społeczeństwa jest niższe niż produkcja. To oczywiście doprowadziło też do tego, że wiele zakładów nie poradziło sobie w tej rzeczywistości.
OSM Koło także przeszło wielkie przeobrażenia.
– W 1992 r. przerabialiśmy 63–64 mln l mleka rocznie. W najlepszym roku, dwa lata temu, przerobiliśmy 370 mln litrów mleka, a w ubiegłym roku 354 mln litrów. Systematycznie zwiększamy eksport mleka w proszku i masła na rynki poza UE i naszego sztandarowego produktu – serka wiejskiego – na rynek unijny. Nie zmarnowaliśmy tego okresu w mleczarstwie. OSM Koło jest zakładem liczącym się w branży i jednym z największym eksporterów.
Po 2005 r. przyszedł czas na działalność w polityce regionalnej.
– Od czterech kadencji jestem radnym Sejmiku Województwa Wielkopolskiego. W pierwszej kadencji byłem wiceprzewodniczącym komisji rolnictwa i rozwoju wsi, w kolejnych byłem jej przewodniczącym. W tym czasie udało nam się pozyskać bardzo duże środki dla regionu wschodniej Wielkopolski, powiatów słupeckiego, konińskiego, kolskiego i tureckiego. Ten region dosłownie naszpikowany jest kopalniami odkrywkowymi węgla brunatnego i trzema elektrowniami dającymi Polsce około 12% energii elektrycznej. Wydobycie węgla brunatnego jest koniecznością dla kraju, ale niesie też ogromne obciążenia dla środowiska, a szczególnie rolnictwa. Powysychały studnie, stawy i lokalne rzeki. To wszystko konsekwencja wydobywania węgla brunatnego. Wschodnia Wielkopolska dawała Polsce ogromne korzyści z tytułu produkcji energii elektrycznej. Niestety, na tę wieś nie wracały żadne pieniądze, które zabezpieczałyby mieszkającą tu społeczność przed skutkami wydobycia, pozwoliłyby chronić produkcję rolną, jak i środowisko. Dopiero w ostatnich latach skierowano znaczne środki będące w dyspozycji samorządu województwa wielkopolskiego. W Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014–2020 dla naszych czterech powiatów przeznaczyliśmy 185 mln zł. Głównie były to inwestycje w poprawę infrastruktury: drogi, wodociągi, kanalizację. W programie Wielkopolska Odnowa Wsi dla tych powiatów przeznaczyliśmy ponad 6 mln zł w ramach działań Pięknieje Wielkopolska Wieś, Odnowa Wsi Szansą dla Aktywnych Sołectw, a także Nasza Wieś Naszą Wspólną Sprawą. Z dotacji urzędu marszałkowskiego korzystają spółki wodne otrzymując pieniądze na poprawę melioracji. Od kilku lat, co roku 2 mln zł przeznaczamy na wielkopolskie pszczelarstwo. Posadziliśmy kilkadziesiąt tysięcy drzew miododajnych. Nie ma gminy, w której nie byłoby przeprowadzonych kilku lub nawet kilkunastu inwestycji. To głównie dorobek ostatnich dwóch kadencji. W znacznej części te pieniądze pochodziły ze źródeł unijnych. Uważam jednak, że we wschodniej części województwa wielkopolskiego zostało jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Większość odkrywek pokopalnianych nie została jeszcze zagospodarowana. Dotkliwy brak wody i trwające od kilku lat susze na tym obszarze znacznie obniżają plony i pogarszają warunki rozwoju rolnictwa. Z tego powodu udało nam się w sejmiku osiągnąć objęcie tej części województwa szczególną opieką i zwiększonymi środkami na wyrównanie szans, zwłaszcza tych miejscowości, które przez wiele lat były zaniedbywane. Czerpano stąd wiele korzyści nie dając nic w zamian.
Jaki pomysł na rozwój wschodniej Wielkopolski ma Czesław Cieślak, kandydat do Sejmiku Województwa Wielkopolskiego?
– Nie ma co ukrywać, że przy zarządzaniu gospodarną Wielkopolską każdą złotówkę kilka razy obracamy, nim ją wydamy. Województwo wielkopolskie jest jednym z najmniej zadłużonych regionów w Polsce. Słyniemy z rolnictwa na bardzo wysokim poziomie. To u nas jest największa hodowla trzody chlewnej, to Wielkopolska jest trzecim regionem pod względem produkcji mleka, mamy zakłady przetwórstwa mięsnego, cukrownie i zakłady tłuszczowe. Mamy także nowoczesny przemysł. Uważam, że w obecnej sytuacji geopolitycznej, po agresji Rosji na Ukrainę, Polsce i Wielkopolsce potrzebny jest nie tylko przemysł obronny, ale i gwarancja samowystarczalności żywnościowej, bo żywność w trudnych okresach może być także strategicznym produktem. W mojej pracy w sejmiku będę stawiał na dalszy rozwój produkcji rolnej i przemysłu przetwórczego. Będę też zabiegał o to, abyśmy tę żywność produkowali w jak najczystszym i przyjaznym środowisku. Abyśmy z większą uwagą traktowali środowisko. Nie może być tak, że zakłady przemysłowe zostawiają po sobie rumowiska.
A jakie wyzwanie jest dla Wielkopolski najpoważniejsze?
– Myślę, że to ochrona wód i rzek oraz retencjonowanie wody wszędzie, gdzie się da. W swoim nie za długim przecież życiu widzę, jakie zmiany następują na terenach, które były kiedyś podmokłe, dokąd trudno było wejść nawet późną wiosną, a dziś jeździ się ciągnikami, a wiele pól, które niegdyś nadawały się do produkcji roślinnej, dziś są stepami albo nawet piaskami.
Jeśli chcemy przetrwać i pozostawić naszym następcom środowisko, w którym można będzie żyć, musimy bardziej zadbać o środowisko naturalne, a zwłaszcza o zabezpieczenie coraz większej ilości wody. Musimy wodę zatrzymywać. Każdy staw, każda rzeczka powinny być odtworzone, na rzeczkach musimy zadbać o odpowiednie urządzenia powstrzymujące odpływ wody.
Jaką rolę sejmik może odegrać w zagospodarowaniu odchodzącego w przeszłość zagłębia węglowego we wschodniej Wielkopolsce?
– To bardzo poważny problem. Działalność górnicza spowodowała obniżenie lustra wody o 2–3 metry i jej powierzchnia się skurczyła, zmienia się roślinność. Jeszcze raz chcę podkreślić, że czerpaliśmy ze środowiska i nic z tego, co zyskaliśmy, nie wracało do tego regionu. Jest tu duże pole do popisu zarówno dla samorządu województwa wielkopolskiego, jak i rządu, bo niektóre kompetencje samorządu zostały przekazane do urzędów centralnych, takich jak Wody Polskie. Dziś trudniej z poziomu lokalnego zadbać o jakże potrzebne na poziomie lokalnym inwestycje w regulacje niewielkich choćby rzek. Chciałbym, aby te kompetencje, które niegdyś były w samorządzie wojewódzkim, wróciły do niego. Bo przecież to samorząd wojewódzki powinien decydować od czego zacząć i co jest najpilniejsze, a nie jakiś urząd centralny, nieznający jakichkolwiek lokalnych uwarunkowań. A cierpi na tym lokalna społeczność, przede wszystkim rolnictwo. Choć wyschnięte studnie nie są w naszym regionie już takim problemem, a to dzięki wodociągom, to dotykająca nas od lat generalna susza powoduje spadek plonów. Wielkopolska stepowieje i należy do regionów najbardziej dotkniętych suszą. Ta gospodarna Wielkopolska bez większych środków w gestii samorządu wojewódzkiego może mieć trudności w utrzymaniu swojej wysokiej pozycji w produkcji rolniczej.
A zatem, nie potrzebujemy już takich dużych inwestycji w modernizację gospodarstw jak 20 lat temu. Tutaj potrzeba innego wsparcia.
– Wielkie środki przeznaczaliśmy na zakup nowoczesnych maszyn rolniczych i ciągników. Jednak pragnę zwrócić uwagę na to, że ten sprzęt w większości produkowany był za granicą. I to za granicę trafiły pieniądze przekazane rolnikom na zakup tych maszyn. Zdecydowanie teraz przyszedł czas na inwestycje w ochronę gruntów. Nie powinno być tak, że rządowe dotacje na walkę z suszą pojawiają się tylko wtedy, kiedy wystąpi to zjawisko. To powinna być świadoma polityka ochrony gruntów rolnych i środowiska, prowadzona długofalowo. Liczę, że przyjdzie opamiętanie i ta fabryka pod chmurką, jaką jest rolnictwo, będzie mniej zależna od woli niebios.
Dziękuję za rozmowę.