Powódź dotyka rolników w Polsce, ale też w Nowej Zelandii
Jest takie miejsce na Ziemi, gdzie w tym roku od kwietnia codziennie pada deszcz. Na dodatek, mieszka tam sporo producentów mleka. Chodzi o południowe krańce Nowej Zelandii – największego eksportera mleka na świecie. Kiedy w nocy zaczyna padać, tamtejsi rolnicy budzą się i nie mogą zasnąć, słysząc dźwięk kropel uderzających o dach.
Na początku października deszczu dopadało tyle, że przyszła powódź. Rząd wyasygnował dla jej ofiar 50 tys. nowozelandzkich dolarów, czyli niespełna 120 tys. zł, które trafiły do Funduszu Pomocy Wsi. Wcześniej do Funduszu przekazał 250 tys. dolarów (ok. 600 tys. zł). Co ciekawe, tamtejsi farmerzy wyrażali wdzięczność za tę pomoc mimo jej niewielkiego wymiaru finansowego (w regionie funkcjonuje ok. 2700 gospodarstw). Mówili, że dobrze, że ktoś o nich pamięta, poczuli, że nie są sami, porzuceni na łaskę i niełaskę losu. Rok wcześniej po katastrofalnym cyklonie, którego skutki odczuło około 1000 gospodarstw, tamtejszy rząd na bezpośrednią pomoc dla rolników przeznaczył równowartość około 60 mln zł.
W Austrii rolnik może dostać do 80% dotacji na odbudowę budynków gospodarskich i stada
Dla nas problemy rolników mieszkających po drugiej stronie kuli ziemskiej, raptem 2500 km od Antarktydy, nie są szczególnie istotne. Ale piszę o nich, bo polscy rolnicy, także poszkodowani przez powódź, czekają na obiecaną pomoc. Może więc sięgnijmy po bliższe przykłady, choćby z dotkniętej ostatnią powodzią Austrii. Dofinansowanie na remont budynków inwentarskich to u Austriaków 50% kosztów, a w szczególnych wypadkach nawet 80%. Za utracone zwierzęta hodowlane również otrzymają zwrot do 50% kosztów zakupu, a w trudnych przypadkach (po szczegółowej kontroli) do 80%. Na odbudowę zniszczonych dróg dojazdowych do gospodarstw refundacja wynosi do 60% kosztów. Można do tego dodać 60-procentowy zwrot kosztów usuwania kamieni, które spłynęły na pola (w trudnych przypadkach do 70%).
Czeskie wsparcie rolnictwa ogranicza się jedynie do wstrzymania kontroli
Zupełnie inaczej do strat w rolnictwie podeszli Czesi. Rząd na razie ograniczył się do wstrzymania kontroli w gospodarstwach oraz zawiesił przepisy nakładające na rolników różne obowiązki związane z dopłatami bezpośrednimi, których nie są w stanie spełnić. Tamtejszy minister rolnictwa stwierdził nawet, że nie będzie na razie występował do Unii Europejskiej o uruchomienie specjalnego funduszu na likwidację klęsk żywiołowych.
Być może w takim traktowaniu rolnictwa jest część odpowiedzi na pytanie dlaczego Czechy, kraj z największymi i najwydajniejszymi gospodarstwami rolnymi w UE (średnia powierzchnia 130 ha, przy średniej unijnej 15 ha i polskiej 10 ha) ma problem z żywnością importowaną z Polski. Rolnik pozbawiony plonów lub paszy dla zwierząt sam nie podniesie się z ruiny, a nawet jeśli mu się uda, to jeszcze przez lata będzie odczuwał skutki powodzi.
Jaką pomoc od Polski dostaną rolnicy dotknięci przez powódź?
Powódź to okoliczność nadzwyczajna. Człowiek nie ma absolutnie żadnego wpływu na jej przyczyny, może co najwyżej łagodzić jej skutki. Tak się też podczas tej klęski złożyło, że areał, który ucierpiał na skutek zalania wodą, nie jest ogromny. W 1997 r. woda zalała 700 tys. ha, w 2024 r. powódź zniszczyła ponad 20 tys. ha. Zgodnie z zapowiedziami ministra Siekierskiego, licząc po 5000 zł/ha, rolnicy dostaną ponad 100 mln zł. Polskę stać na taki wydatek.
Paweł Kuroczycki, redaktor naczelny "Tygodnika Poradnika Rolniczego"