Biden obiecywał, że Amerykanie na granicy polsko-ukraińskiej zbudują silosy na ukraińskie ziarno
Kiedy w minionym tygodniu Joe Biden, prezydent Stanów Zjednoczonych przebywał w Polsce, pytano go o różne sprawy: o broń dla Ukrainy, o III wojnę światową, o rozmieszczenie amerykańskich wojsk w Europie Środkowej. Media ekscytowały się rosnącą rolą Polski w Europie i na świecie i analizowały, kto komu ręki nie podał a komu podał.
Niestety, nikt nie przypomniał obietnic z czerwca ubiegłego roku, kiedy podczas wystąpienia w Filadelfii obiecał, że na polsko-ukraińskiej granicy Amerykanie zbudują tymczasowe silosy na ukraińskie ziarno. Rzecznik polskiego rządu zapewniał, że współpracujemy z naszymi amerykańskimi przyjaciółmi, a kwestie techniczne dotyczące lokalizacji silosów będą uzgadniane w najbliższym czasie.
Dziś wiemy, że jeśli jakieś silosy może i powstały, to zbudowały je nasze firmy paszowe a nie Amerykanie. Zboże jak jechało, tak jedzie i będzie jechać. A w nadchodzącym sezonie do producentów kukurydzy borykających się z tanią konkurencją mogą dołączyć plantatorzy rzepaku, którego zasiewy znacznie się u naszych wschodnich sąsiadów zwiększyły. Więcej na ten temat przeczytasz w artykule: "Pozorny wzrost ceny zbóż i niepokojące sygnały z Ukrainy".
Kiedy wreszcie Polska zbuduje własny terminal zbożowy?
Niedawno do gry o ukraińskie ziarno włączył się kolejny gracz – także prezydent, tyle że Ukrainy. Wołodymyr Zełenski zapowiedział, że po zakończeniu wojny jego kraj zbuduje terminale zbożowe w Unii Europejskiej, Azji i Afryce. Naturalnym kandydatem do budowy jednego z takich terminali są nasze porty nad Bałtykiem. I tu należy zadać pytanie – dlaczego sami do tej pory nie zbudowaliśmy takiego terminala, skoro mówi się o tym od ponad 20 lat? Czy Polska nie powinna się z tego powodu wstydzić?
Od 2000 r. rządziły u nas wszystkie możliwe polityczne opcje i konfiguracje, po 2004 r. mające do dyspozycji miliardy euro z unijnej kasy. I każdy minister rolnictwa deklarował poparcie dla budowy takiego terminala. Nie da się zliczyć, ile pieniędzy poszło na poświęcone temu analizy i opracowania oraz konferencje, ile wody mineralnej wypili ich uczestnicy.
Może jednak w końcu sami weźmy się za ten terminal, bo mimo najszczerszych chęci prezydenta Zełenskiego, trudno uwierzyć, że Ukraińcy po zakończeniu wojny zabiorą się za budowę jakiegoś terminala w Gdańsku lub w Gdyni. Choćby z tego powodu, że będą mieli wystarczająco dużo problemów u siebie. Prócz tego, do 24 lutego 2022 r., doskonale sobie radzili z eksportem ziarna korzystając z własnych portów. Po co mieliby więc inwestować w cudze?
Konsumenci zaczynają rozumieć, że sieci handlowe "doją" także ich, nie tylko rolników
Zostawmy wielką politykę. Codzienne życie toczy się bez względu na zagrożenie bombami atomowymi. Zwykli ludzie mają zwykłe zmartwienia. Kiedy jeszcze niedawno za masło w sklepie trzeba było zapłacić 10 zł za kostkę, gazety codzienne, różne tygodniki oraz internetowe portale rozdzierały szaty nad jego wysoką ceną. W podtekście były wysokie ceny uzyskiwane przez rolników i przetwórców. Nikt nie zadawał sobie trudu, żeby policzyć, że kiedy kilogram masła w Biedronce czy Lidlu kosztował 50 zł, to mleczarnia dostawała z tego 25 zł. Musimy pamiętać, że od jesieni 2021 roku znacząco wzrosły koszty produkcji tego masła (energii, paliwa, gazu), a więc w kieszeni dostawcy mleka i przetwórcy pozostawało jeszcze mniej.
Dziś jednak jesteśmy świadkami zaskakującego zjawiska. Oto różne gazety rozpisują się na temat niskich cen masła w marketach, które organizowały promocje po 2,99 zł za kostkę. Zastanawiają się kto na tym zyskuje, a kto traci? I to jest dobry znak, bo pokazuje, że zwłaszcza wśród wielkomiejskich konsumentów rodzi się świadomość, że sieci „doją” także ich. Oby tak dalej.
Ceny produktów mlecznych spadają na GDT
Nie najlepsze informacje dotarły do nas z rynku mleka. Nowozelandzka giełda mleczna, która wyznacza cenowe trendy na świecie, po wzroście cen 7 lutego, tym razem (21 lutego) odnotowała spadek. Podrożało tylko masło i ser, a mleko w proszku (pełne i odtłuszczone) staniało. Oznacza to, że wzrost popytu na produkty mleczne nie był trwały i koniunktura nie zacznie się szybko poprawiać.
W Polsce odtłuszczone mleko w proszku w zbycie kosztuje ok. 12 zł/kg (i nie ma kupców) a masło 20 zł/kg. W coraz trudniejszej sytuacji znajdują się producenci serów, które muszą sprzedawać po 17 zł/kg.
Czy przez cyklon w Nowej Zelandii wzrosną ceny mleka w Polsce?
Jednak jak często w historii i teraz dużą rolę może odegrać przypadek. Nową Zelandię, która na eksport przeznacza ponad 20 mld l mleka, spustoszył bowiem cyklon. Zniszczył on niemal 1000 gospodarstw, które dostarczają około 2 mld l mleka, rolnicy musieli zasuszyć swoje krowy, bo nie było jak dostarczyć surowca do przetwórni. Zmniejszy się więc jego podaż, a 2 mld l nawet w skali całego świata trudno szybko uzupełnić. O ile dokładnie spadnie produkcja na Nowej Zelandii tego jeszcze nie wiadomo, choć pierwsze podsumowania, co do losu zniszczonych gospodarstw są bardzo pesymistyczne.
Paweł Kuroczycki
redaktor naczelny "Tygodnika Poradnika Rolniczego"