Bezpieczeństwo żywnościowe Polski nie może być tylko sloganem wyborczym
Trwa przedwyborcza nawalanka. Dla nas najważniejsza jest gospodarka rolna, przetwórstwo żywności, a nade wszystko, by rolnicy nie byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii.
Staramy się być użyteczni dla tych, co poważnie traktują słowa o bezpieczeństwie żywnościowym Polski. Owe ważne słowa są traktowane przez większość polityków jedynie jako atrakcyjny slogan użyteczny w kampanii wyborczej. My jednak od nich oczekujemy nie sloganów, ale konkretnych działań. Zaczynem tych działań może być kompleksowa ustawa, która pozwoli na realne zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego naszego kraju. Wszak funkcjonuje już kompleksowa ustawa o obronności, którą przyjęto ponad podziałami politycznymi. Tak też powinno być z ustawą o bezpieczeństwie żywnościowym. Pragniemy zwrócić też uwagę na fakt, że bezpieczeństwo żywnościowe Polski nasi rolnicy i przetwórcy żywności zapewnią za stosunkowo niewielkie pieniądze – nieporównywalnie mniejsze od tych, które wydajemy na broń niezbędną dla obrony przed rosyjskim imperializmem.
Wiele firm mleczarskich jest w kiepskiej sytuacji ekonomicznej. Mogą skorzystać na tym firmy zagraniczne
Producenci mleka są przerażeni, podobnie jak zarządy i rady nadzorcze wielu spółdzielni mleczarskich. Nadal pokutuje opinia, że w 2024 roku może się zasadniczo zmienić mapa spółdzielczości mleczarskiej. Na czym mogą zyskać nade wszystko firmy zagraniczne. Bo są obawy, że duże polskie firmy nie zdołają wziąć pod swoje skrzydła wszystkich zagrożonych spółdzielni.
Ale pojawiło się marne światełko w tunelu! Bynajmniej nie chcemy rozbudzać oczekiwań, ale fakty są następujące: cena jednostki tłuszczu w śmietanie przerzutowej zbliża się do 27 groszy. To oznacza, że cena kilograma masła (kostka) musi przekroczyć poziom 22,5 zł. Bo poniżej bardziej opłacalna jest sprzedaż śmietany przerzutowej. Mleko pełne w przerzucie płaci już nawet 2 zł/l, a ceny mleka chudego dochodzą do 90 gr/l. Owych cen nie uważamy nawet za przyzwoite. Jest to jedynie sygnał odbicia się od dna.
Trzeba pamiętać, że znakomita większość firm mleczarskich jest w kiepskiej, albo bardzo kiepskiej, sytuacji ekonomicznej i generuje straty.
Ceny mleka i zboża poniżej krytyki. Tuczniki też przestały płacić
Dlatego jeszcze przez dłuższy czas nadal będzie aktualne twierdzenie, że mleko nie płaci. Nie zanosi się też, aby zboże płaciło lepiej niż źle. Tuczniki też nie płacą. To co płaci? Chyba tylko buraki cukrowe. Ale tych mamy tylko około 250 tys. hektarów i z wielu względów tych hektarów nie przybędzie. A nawet gdyby tak się stało, to pamiętajmy, że podwojenie lub potrojenie powierzchni uprawy rzepaku czy kukurydzy zajęło kilkanaście lat.
Obecny kryzys w rolnictwie jest zupełnie inny niż te z lat 90-tych
Ze wspomnianych względów rolnik trzyma pieniądze w skarpecie i czeka na lepsze czasy. Bo przecież „chłop robotny i żona pyskata, to wezmą choćby i pół świata” – jak pisał Władysław Reymont w „Chłopach”. Trzeba tylko przetrzymać do tych lepszych czasów. Choć, jak stwierdził jeden z naszych Czytelników, mający już za sobą sporo życiowego doświadczenia, dzisiejszy kryzys jest zupełnie inny niż te, które przeżywaliśmy choćby w latach 90. Np. na przełomie 1998 i 1999 r. rolnicy zostali z tucznikami po 1,8 zł/kg, których nikt nie chciał kupować. Władze z jednej strony nerwowo próbowały uruchomić skup interwencyjny, co szło bardzo opornie. Z drugiej zaś, siłą starały się złamać chłopski opór. Policja rozbijała blokady, w starciach rany odniosło po kilkudziesięciu funkcjonariuszy i rolników. Śp. Andrzej Lepper opowiadał się wtedy za powstaniem chłopskim, a nawet narodowym.
Dziś trudno sobie wyobrazić takie rozruchy z udziałem rolników i na tym polega ta różnica. Nikt w Polsce nie ma problemów ze sprzedażą żywca, ziarna czy mleka. Ale ceny są marne, bo te produkty po prostu nie płacą. I wcale nie chodzi o zysk, ale o możliwość odtworzenia produkcji.
Tak. To nie koniec kryzysu.
Rolnicy z Nowej Zelandii mają te same problemy co polscy rolnicy
Nie kończy go także niewielki wzrost cen na prowadzonej przez nowozelandzką Fonterrę giełdzie. A jeśli już jesteśmy przy Fonterze, to największy na świecie eksporter mleka – czyli Nowa Zelandia – znalazł się w sytuacji, w jakiej my byliśmy, gdy Rosja w sierpniu 2014 r. wprowadziła embargo na import żywności z Unii Europejskiej. To, co teraz tam się dzieje, wygląda na panikę, bo główny odbiorca nowozelandzkich produktów, czyli Chiny, ma spore kłopoty gospodarcze i przestał kupować mleko w proszku.
Fonterra zmuszona jest na gwałt szukać nowych rynków zbytu. A to, jak przekonali się nasi mleczarze po 2014 r., jest kosztowne, trudne i pracochłonne. Możemy więc być pewni, że mleko w proszku i masło z Nowej Zelandii będzie bezpośrednio konkurować z produktami pochodzącymi z Europy, a więc i z Polski, co już się w zasadzie rozpoczęło. Przy okazji pojawiło się wiele opinii, z których jasno wynika, że tworzenie jednej olbrzymiej spółdzielni, która zdominowała nowozelandzkie mleczarstwo, wcale nie było genialnym pomysłem, który rozwiązał wszystkie problemy dostawców. Okazuje się, że mają oni takie same kłopoty jak polscy producenci mleka.
***
Po kilkumiesięcznej nieobecności cieszymy się z powrotu do tej rubryki Krzysztofa Wróblewskiego.
Paweł Kuroczycki, redaktor naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego