Gaz staniał 6-krotnie, a ceny nawozów?
Szanowni rolnicy, gaz ziemny w Europie kosztuje poniżej 55 euro za MWh. To ponad sześć razy mniej niż kosztował w sierpniu 2022 r. A że gaz jest najistotniejszym czynnikiem wpływającym na ceny nawozów azotowych, to powinniśmy oczekiwać ich zmian i to w dół. Ale tutaj uruchamia się myślenie rynkowe. Tu i ówdzie słyszy się, że jeśli popyt ze strony rolników będzie słaby, to ceny spadną. A jeśli szanowni rolnicy zaczniecie kupować za dużo nawozów, to ich ceny nie zmienią się. Wszystko zgodnie ze starą zasadą, która głosi, że „tak długo będziemy podnosić ceny, jak długo rolnicy będą płacić”.
Dziś wydaje się, że to nie zakłady azotowe były głównym beneficjentem wzrostu cen saletry i mocznika, lecz firmy nawozami handlujące. Podobnie było w przypadku węgla, który kopalnie sprzedawały jesienią przez Internet po 1500 zł/t, a na składzie w gminie ten sam węgiel kosztował 3500 zł/t. Czy na transport ze Śląska i marżę sprzedawcy trzeba było przeznaczyć aż 2000 zł?
Gminy mogłyby zająć się dystrybucją nawozów, tak jak w przypadku węgla
Jakie mamy zatem wyjście z tej sytuacji? Bojkot nawozów? A może jednak zmiana systemu ich dystrybucji, tak aby rolnik mógł zamówić np. minimum jedną ciężarówkę bezpośrednio u producenta? Takie postulaty słychać od lat, ale przecież mamy rok wyborczy, a poprzednie wybory parlamentarne rządząca dziś partia wygrywała dzięki rolnikom. Panie premierze Kowalczyk! Może tym razem zamiast przysłowiowej kiełbasy wyborczej zaproponować elektoratowi wyborcze nawozy? Przecież, skoro gminy mogły zająć się dystrybucją węgla, to dlaczego nie mogłyby pośredniczyć w rozprowadzaniu nawozów? Lokalne samorządy traktują takie zadania jak dopust boży. Jednak skoro poradziły sobie z węglem, to z nawozami nie powinno być problemu, zwłaszcza że rolnicy to od kilku do kilkudziesięciu procent mieszkańców każdej gminy. Zamieszania z nawozami dla gospodarstw będzie więc znacznie mniej niż z węglem. Wątpliwe jest, aby w praktyce sprawdził się pomysł z zaprzęgnięciem do sprzedaży nawozów Krajowej Grupy Spożywczej. Po pierwsze, nie ma rozwiniętej sieci sprzedaży, a po drugie, to kolejny pośrednik, który będzie chciał zarabiać.
Mniejsze mleczarnie stoją przed widmem bankructwa
Ze względu na bardzo duże zapasy ziarna importowanego z Ukrainy w polskich elewatorach, kwestia cen nawozów może być decydująca dla opłacalności produkowanych zbóż. Módlmy się, aby ich producenci nie wpadli w takie kłopoty, jakie są dziś udziałem mleczarzy. Mleko przerzutowe „chodzi” na rynku po 1,15–1,2 zł/l. Nasz sztandarowy produkt eksportowy – odtłuszczone mleko w proszku – kosztuje poniżej 12 zł/kg. Mniejsze mleczarnie, które nie mają rynku na swoje wyroby i utrzymują się głównie ze sprzedaży mleka przerzutowego, stoją przed widmem bankructwa w ciągu 2–3 miesięcy.
Czy jest jakaś nadzieja na poprawę sytuacji na rynku mleka? Jest, ale swoje będziemy musieli przecierpieć. Rozwiązanie naszych problemów leży w Chinach, które, jak już pisaliśmy, bardzo znacząco ograniczyły import mleka. Wywołało to na rynku mleka tsunami, które z pewnym opóźnieniem – z początkiem stycznia – dotarło i do nas. Niektórzy z ekspertów są nawet tak hurraoptymistyczni, że ożywienia na rynku spodziewają się w ciągu 1–2 miesięcy. W to jednak trudno wierzyć. Może i w kwietniu zawita ono do Nowej Zelandii, która ma z Chińczykami umowę o wolnym handlu, ale nie do Polski. My na światowe trendy zawsze reagujemy specyficznie. Kiedy ceny lecą w dół, to natychmiast spadają i nad Wisłą. A gdy na świecie zaczynają rosnąć, to i u nas mleko drożeje kilka miesięcy później.
Interwencja na rynku mleka jest niezbędna
Zanim koniunktura się poprawi, jakoś trzeba będzie przetrwać te miesiące spadających cen. Bruksela powinna jak najszybciej rozważyć interwencję na rynku mleka. I to nie po cenach z 2015 roku, kiedy za kilogram odtłuszczonego mleka w proszku Komisja Europejska płaciła 1,69 euro (7,26 zł). Dziś powinno to być dwa razy więcej, czyli 15 zł/kg, jak proponuje Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich. Ważne jest także zagospodarowanie skupionego proszku, tak aby nie wrócił on na europejski rynek jak przy poprzednim kryzysie.
Przeczytaj także: Ceny mleka spadają po 50 gr. Kowalczyk na „tak” w sprawie interwencji na rynku mleka
Co do Chińczyków, to trzeba wziąć pod uwagę specyfikę ich kraju zarządzanego przez partię komunistyczną. Jak wiemy z polskiego doświadczenia, „najlepszy z ustrojów” nie zawsze kieruje się logiką i rozsądkiem, więc w Państwie Środka sytuacja może się zmienić, co wpłynie też i na rynek mleka.
A tak na marginesie, to można odnieść wrażenie, że obecny kryzys, w porównaniu do wcześniejszego, wziął się właściwie z niczego. Poprzedni wybuchł, bo Rosja, w sierpniu 2014 r., po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad Donbasem wprowadziła embargo na importowaną żywność, a następnie w 2015 r. Unia zlikwidowała kwoty mleczne, co spowodowało nadprodukcję mleka w Europie. Miał więc głębokie fundamenty. A obecny, aż trudno uwierzyć, wynika z błędów chińskich władz nieporadnie walczących z COVID-em. Ale tak już jest i będzie, globalizacja ma swoje jasne i ciemne strony. A na dodatek, COVID, który według niektórych ekspertów miał globalizację zatrzymać, tylko obnażył jej najgorsze oblicze.
Paweł Kuroczycki,
redaktor naczelny "Tygodnika Poradnika Rolniczego"