Chude lata w mlecznym imperium
W Ameryce Północnej produkcja mleka wzrośnie w ciągu najbliższych 10 lat o 19 mld litrów, w Australii i Nowej Zelandii oczekiwany jest nieznaczny spadek o około 0,3 mld l, Chiny zwiększą produkcję o 8 mld l a Ameryka Południowa o 5 mld litrów – wynika z prognoz przygotowanych przez holenderski Rabobank. Tylko w Europie prognozowany jest duży spadek produkcji – o 10 mld litrów. Stanie się to w czasach, kiedy światowy popyt na produkty mleczne ma wzrosnąć o 40% (do 2050 r.), czyli w złotej erze mleczarstwa.
Z czego wynika ten spadek w zasadzie wiadomo: Zielony Ład, Fit for 55, czyli strategia obniżenia emisji gazów cieplarnianych o 55% do 2035 r., plany ograniczania produkcji wdrażane przez poszczególne rządy (Holandia – redukcja pogłowia, Dania – zapowiedź podatku od emisji nakładanego na właścicieli krów), czyli wszystko, co podnosi koszty produkcji. Dzieje się tak mimo tego, że oprócz Stanów Zjednoczonych i Kanady oraz Nowej Zelandii, to w Europie są najlepsze warunki naturalne dla produkcji mleka – klimat, gleby, dostępność wody i możliwość produkcji paszy objętościowej. Zgodnie z teoriami zwolenników globalnego ocieplenia, brak wody w krajach południa będzie coraz bardziej dotkliwy, nikt więc tam mleka potrzebnego dla rosnącej populacji ludności świata nie wyprodukuje.
Dlaczego zatem na własną prośbę rezygnujemy ze złotej ery mleczarstwa?
W imię czego Europa chce zlikwidować własne rolnictwo? Nie łudźmy się, ten proces nie dotknie tylko mleczarstwa. Podobnie będzie wyglądać sytuacja producentów świń i drobiu. Ograniczanie nawożenia i wycofywanie kolejnych substancji czynnych ze środków ochrony roślin spowoduje spadek produkcji zbóż i rzepaku. W europejskim skansenie rolniczym zostanie miejsce może dla roślin białkowych, z których będziemy produkować roślinne kotlety, kiełbasy i napoje imitujące mleko. Czyż do tej sytuacji nie pasuje cytat z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: „Miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór, (…) ostał ci się ino sznur”.
Niedawno Klub Jagielloński (jak sam się przedstawia – niezależne, niepartyjne stowarzyszenie, które szuka rozwiązań służących rozwojowi Polski) opublikował raport nt. bezpieczeństwa żywnościowego. Wynika z niego, że jesteśmy najbezpieczniejszym pod tym względem krajem w Unii Europejskiej. A przecież nie zawsze tak było. W latach 90. musieliśmy importować pszenicę, bo nasze rolnictwo „zreformowane” przez Balcerowicza, nie potrafiło wyprodukować wystarczającej ilości ziarna na chleb. A i dziś czasem można mieć wrażenie, że np. w przypadku wieprzowiny nasze bezpieczeństwo zawdzięczamy sieciom handlowym ściągającym tanie mięso z Holandii czy Francji.
Wspomniany raport zwraca uwagę także na coś jeszcze – to rosnący na świecie protekcjonizm, czyli ochrona własnych rynków i własnej produkcji. Przyczyniła się do tego pandemia, kiedy okazało się, że jeśli nie masz własnej fabryki maseczek na twarz, to nigdzie ich nie kupisz, nawet na jednolitym i wspólnym europejskim rynku. Podobnie było z wieloma towarami, np. z elektroniką – nowe samochody stały bezużyteczne na fabrycznych parkingach w Europie, bo brakowało do nich chipów importowanych z Azji.
A co teraz robi Unia Europejska? Szuka dostawców żywności z zewnątrz. Podpisała już umowę o wolnym handlu z Nową Zelandią, szykuje umowę z krajami Ameryki Południowej. W tych czasach taka strategia będzie zabójcza.
Jest w tym wszystkim jednak pewna nadzieja dla Polski. Otóż, najszybciej produkcja zwierzęca w Europie zacznie maleć w krajach, które są pod tym względem najwydajniejsze, ale i najmniejsze. Dużo zwierząt, to dużo obornika i gnojowicy, z którymi nie ma co począć, jeżeli w kraju niewiele większym od województwa mazowieckiego produkuje się 14 mld l mleka (Holandia) albo 11,5 mln świń (Dania). To drugie państwo jako jedno z pierwszych w UE zabroniło stosowania tlenku cynku w produkcji prosiąt, bo jego stężenie w glebie niebezpiecznie wzrosło.
Kraje takie jak Polska, mają szansę na zajęcie ich pozycji jako istotnego producenta żywności. Ale do tego potrzeba mądrego planu i porozumienia ponad podziałami. Tak jak w wypadku bezpieczeństwa militarnego. Brzydzę się polityką, ale zwrot, jakiego dokonała rządząca dziś niegdysiejsza opozycja w sprawie ochrony naszej wschodniej granicy, jest tego najlepszym przykładem. Dodatkowo, w rolnictwie poprawa opłacalności pozwoli zatrzymać na wsi następców obecnych właścicieli gospodarstw. Rolnicy klasyfikowani w dniu wejścia do Unii jako młodzi (poniżej 40 lat) w 2035 roku będą mieli po 60–70 lat.
Paweł Kuroczycki
arch. TPR