Chodzi o około 400 tys. gospodarstw, które muszą borykać się z tzw. obszarami proekologicznymi. Pod tą mądrą nazwą kryją się m.in. miedze lub zadrzewienia śródpolne, oczka wodne i tym podobne. Wszystko to wymyślono wyłącznie po to, aby pragnące ekologii społeczeństwa Zachodu przekonać, że rolnictwo, to nie tylko tony ziarna i mięsa. Że rolnicy mogą także chronić środowisko. Wymyślono więc nowe pojęcia, takie jak zazielenianie, a przez europejskie media przetoczyła się dyskusja na ten temat. Zieloni posłowie do Europarlamentu mogli powiedzieć swym wyborcom, że odnieśli sukces. Na efekt tego sukcesu przyjdzie nam poczekać do początku kwietnia 2016 r., kiedy w ARiMR ruszy ostatni element systemu informatycznego, umożliwiający naliczanie i wypłatę płatności bezpośrednich rolnikom, którzy są zobowiązani do utrzymywania obszarów proekologicznych.
Niestety, te pomysły i sukcesy mają też wymiar praktyczny. Jednym z nich są właśnie spodziewane opóźnienia w wypłacie dopłat bezpośrednich. Agencja ma przecież czas do... końca czerwca.
Dochodzą do tego nasze własne patenty, jak choćby ten dotyczący melioracji. Zaostrzanie przepisów dotyczących ochrony środowiska doprowadziło do tego, że każda głębsza (dosłownie i w przenośni, bo przekraczająca kilkadziesiąt centymetrów) ingerencja w rów melioracyjny wymaga przygotowania raportu o oddziaływaniu na środowisko. Spowoduje to praktyczne zahamowanie wszelkich poważniejszych robót melioracyjnych, a cały i tak bardzo zaniedbany system popadnie w kompletną ruinę.
Dziewiętnaście lat temu premier Włodzimierz Cimoszewicz, przy okazji powodzi stulecia, mówił o tym, jak ważne są ubezpieczenia. Gdyby teraz przyszła powódź, premier Beata Szydło powinna mówić o tym, jak ważny jest zdrowy rozsądek tworzących przepisy, bo doszczętnie zniszczone melioracje ani nie zapobiegną, ani tym bardziej nie zmniejszą rozmiarów powodzi.
Wygląda na to, że coś jest nie tak z tym zazielenianiem, bo Bruksela zaprasza do wypełnienia ogólnoeuropejskiej ankiety na ten temat i to już po pierwszym roku funkcjonowania greeningu. Czy ktoś weryfikowałby sprawnie działający system już po roku? A jeśli zakładano taką szybką weryfikację, to pewnie jego twórcy sami mieli wątpliwości co do sensowności swoich pomysłów. Nie musimy się jednak obawiać, że ankieta jakoś znacząco wpłynie na Brukselę. „Matka Unia” zadbała o to, bowiem ankieta jest sporządzona tylko w języku angielskim. Dostęp do niej będzie więc utrudniony, a skoro ludzie się nie wypowiedzieli, więc im nie zależy. Aby choć głos polskich rolników był w Brukseli słyszany, w jednym z najbliższych wydań „Tygodnika Poradnika Rolniczego” przedstawimy instrukcję jak wypełnić tę ankietę.
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki