Jaką cenę za mleko otrzymuje pan obecnie?
– Marną – w lutym było to 1 złoty i 10 groszy netto za litr. Ale właśnie otrzymałem informację o znacznym spadku ceny. Przy takiej cenie nie ma mowy o śrubowaniu wydajności. A więc będzie to poniżej złotówki za dzienną dostawę sięgającą 6 tysięcy litrów mleka. Sprzedajemy nieco ponad 160 tysięcy litrów miesięcznie, około 7 tysięcy zużywamy na paszę dla młodzieży. To przynosi super efekty hodowlane a i ekonomicznie lepiej się oplaca niż karmienie preparatami mlekozastępczymi. Myślimy bardzo poważnie o likwidacji tego działu produkcji, mimo tego, że właściwie już mamy uzgodnioną nową inwestycję – budowę nowoczesnej obory na 400 krów. Zapowiada się też katastrofa w produkcji roślinnej – w wielu regionach, szczególnie na północy, 30 procent pszenicy ozimej wymarzło. A ceny zbóż są niskie i, moim zdaniem, nie wzrosną, bowiem rynek psuje i psuć będzie tanie zboże z Ukrainy.
Zaczynał pan pracę na roli jako właściciel średniego gospodarstwa. Teraz jest pan typowym obszarnikiem. Powinien być pan zadowolony.
– Od trzydziestu pięciu lat prowadzę własne gospodarstwo. Już w trzeciej klasie technikum rolniczego byłem właścicielem 11 hektarów w Golejewie koło Lubomierza. Ale tak trudnych czasów nie było nawet za komuny. Gdy zmienił się ustrój Polski, też nie było lekko. Protestowaliśmy przeciwko planowi Balcerowicza. Blokowaliśmy drogi przeciwko błędom w polityce rolnej. Blokowaliśmy przejścia graniczne. Na przejściu granicznym w Jędrzychowicach spędziliśmy prawie trzy tygodnie. Całe dnie i noce byliśmy tam bo wierzyliśmy, że na polskim rolniku i jego produkcji zależy rządzącym. Wtedy mieliśmy niewiele, po kilkanaście hektarów, starego Ursusa i trochę zdezelowanych maszyn. Niewiele posiadaliśmy, niewiele mogliśmy stracić a przecież wówczas banki nie przyjmowały gruntów rolnych pod zastaw. Rolnictwo było dla bankowców w ostatniej grupie ryzyka. Tylko niektórzy mogli liczyć na uzyskanie kredytu. Wyniki, jakie wówczas osiągaliśmy, zdecydowanie odbiegały od dzisiejszych. Ale tamta władza rozmawiała i potrafiła słuchać. Potrafiła przyznać rolnikom rację i wdrożyć natychmiastowe rozwiązania. I tak rząd premier Hanny Suchockiej w kilkanaście dni poradził sobie z kryzysem na rynku mleka, podejmując olbrzymie i kosztowne jak na ówczesne czasy działania interwencyjne. Gdy nadeszła era samorządu rolniczego, z którym tyle wiązaliśmy nadziei, to tacy ministrowie rolnictwa jak Jarosław Kalinowski, Roman Jagieliński czy też Artur Balzas – od rana do wieczora siedzieli na posiedzeniu Krajowej Rady Izb Rolniczych, próbując wspólnie z nami rozwiązać trudne problemy rolnictwa. A od pewnego czasu minister rolnictwa robi łaskę, gdy ma przyjść na godzinę na posiedzenie krajowego samorządu rolniczego.
Obecnie – szczególnie przed wyborami – rolnictwo ma także wielu obrońców.
– Dzisiaj niby wszyscy są z nami, niby wszyscy rozumieją ciężką sytuację rolników, ale zamiast realnej pomocy serwuje się tematy zastępcze. Opłacalność leci od kilku lat na łeb na szyję. O połowę zmniejszyła się produkcja trzody, owiec nie ma już wcale, w Polsce Zachodniej w niewielu gospodarstwach można spotkać krowę. Likwidowane są coraz większe obory, nawet takie po dwieście – czterysta krów, gdzie wydajność sięgała nawet 11 tysięcy litrów od sztuki. W gospodarstwach, które powiększyły się wielokrotnie brakuje następców. Polskie rolnictwo już niebawem zderzy się z ogromnym problemem braku rąk do pracy.
Nikt nie rozmawia jak podnieść opłacalność produkcji, jak zachować produkcję zwierzęcą i mleko w gospodarstwach. Pomoc po 1 groszu do litra mleka to jest żart, obrzydliwy i smutny. Kryzys dociera do gospodarstw zbożowych i będzie bardzo brzemienny w skutkach, bo duża grupa gospodarstw zakupiła grunty, często w nieracjonalnie wysokich cenach. Do tego dochodzą zobowiązania z tytułu modernizacji, zakupu sprzętu. Jako Dolnośląska Izba Rolnicza wystąpiliśmy o wydłużenie spłaty rozłożonych na raty zobowiązań za ziemię do 30 lat, bo przecież te raty są często dwukrotnie, a nawet więcej, wyższe niż roczny przychód z hektara. A przecież nie chcemy, żeby te grunty wróciły do zasobu ANR, bo po jakiej cenie miałoby to się odbyć? W rolnictwie jest coraz mniej pieniędzy, coraz mniejsze przychody, a do tego zacznie nam brakować majątku pod zastaw kredytów. Pamiętam lata dziewięćdziesiąte, gdy tylko w województwie jeleniogórskim na życie targnęło się kilkudziesięciu rolników, którzy nie poradzili sobie z zobowiązaniami. Nie chcemy tego przeżyć jeszcze raz.
Jest pan od wielu lat ludowcem. Z ramienia PSL kandydował pan do Sejmu i Europarlamentu. A przez jakiś czas kierował pan działalnością Stronnictwa na Dolnym Śląsku. I wielokrotnie ostrzegał pan przed negatywnymi skutkami działalności byłego ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Wtedy mówiono wręcz, że ma pan kłopoty i to duże ze swoją głową – mówiąc delikatnie.
– Wieś i rolnicy nie wybaczą Markowi Sawickiemu sposobu, w jaki się do nas zwracał. Nie byliśmy i nie jesteśmy frajerami. Nie zapomnimy sztucznych podziałów, jakie tworzył na polskiej wsi, bo rolników trzeba dzielić na dobrych i złych a nie na małych, dużych, popegeerowskich i kołchoźnych. Liczy się to jak pracujemy i ile serca wkładamy w swoją pracę, ile potu zostawiamy na polskiej ziemi. My tu na zachodnich rubieżach Polski już od ponad dwudziestu lat zderzamy się z konkurencją farmerów niemieckich i holenderskich. Podglądamy ich i konkurujemy. Wcale nie jesteśmy gorsi a często dużo lepsi. W sytuacji, gdy obecna władza obciąża Sawickiego i jego ekipę skutkami opóźnień w wypłacie dopłat bezpośrednich oczekiwałem, że były minister pokaże charakter i albo zdementuje te niby pomówienia albo weźmie winę na siebie i przyzna się do błędów. Takie chowanie głowy w piasek nie przystoi poważnemu politykowi. Trzeba umieć przyznać się i wziąć odpowiedzialność za to, że rolnicy nie mają dopłat. Nic nie stało na przeszkodzie, by otwarcie o tym powiedzieć wcześniej, przygotować nas do tej sytuacji, pomóc w zaplanowaniu produkcji. W świetle tego z czym teraz mamy do czynienia, powrót Sawickiego to była jedna wielka pomyłka i nie czuję żadnej satysfakcji w tym, że przestrzegałem już wówczas, że jest to błąd, a polskie rolnictwo potrzebuje nowej twarzy.
To, że minister Sawicki pozwalał sobie na pewne zachowania – bardzo naganne – jest być może winą także samorządu rolniczego, który był wobec niego bardzo uległy. Ową uległość może wykorzystać także i obecny minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel.
– Boleję nad tym, że izby rolnicze giną w tym marazmie i są sprowadzane na margines rolniczego życia. Boleję też nad tym, że prezes Wiktor Szmulewicz nie sprostał zadaniom wobec poprzedniego rządu. Nie ma on też koncepcji twardej współpracy z obecną ekipą rządową. Ale są też pozytywne rzeczy osiągnięte przez samorząd rolniczy. Izby wypracowały skuteczny system uczestnictwa w rozdysponowywaniu nieruchomości rolnych na powiększenie gospodarstw rodzinnych. Robiliśmy to dobrze. Społecznie wykonywaliśmy pracę, do której wykonania potrzebne są setki urzędników. Ziemia zaczęła trafiać do tych, którzy jej naprawdę potrzebują a zarazem do tych, którzy gwarantują jej prawidłowe zagospodarowanie. Jednak i to zepsuto. Bowiem nowe rozwiązanie z radami społecznymi tak naprawdę niczego nie poprawi, ma na celu jedynie ograniczyć rolę izb rolniczych i wprowadza większy ferment. Brakuje podstawowych uregulowań, rady nie są w stanie omówić wszystkich przetargów, co powoduje, że tak naprawdę o sposobie rozdysponowania decydują urzędnicy Agencji Nieruchomości Rolnych.
Dziękuję za rozmowę.