Niedawno, za sprawą wyroku sądu w San Francisco możemy powiedzieć, że gorzej być nie może. Sąd ten zasądził dla Dewayne’a Johnsona 289 mln dolarów (1,09 mld zł) odszkodowania od koncernu Monsanto. Pan Johnson, któremu szczerze współczujemy, choruje na chłoniaka, czyli nowotwór układu limfatycznego. Reprezentujący Johnsona prawnik przekonał sąd, że tę chorobę spowodowała substancja czynna z roundupu, czyli glifosat. Dewayne Johnson był bowiem woźnym w szkole i kilkanaście razy do roku pryskał chodniki, na których rosły chwasty.
Wspomniany wyrok jest naszym zdaniem przełomowy. I nie chodzi o 1 mld zł, które trzeba wypłacić panu Johnsonowi. Teraz możemy spodziewać się lawiny pozwów, które władze w USA zmuszą do reakcji, a ta może być tylko jedna. Zakaz stosowania najpierw glifosatu, później pozostałych herbicydów, a w następnej kolejności wszystkich pestycydów. Za ich przykładem pójdzie Europa i Bruksela i nic nie zatrzyma tego szaleństwa.
Nie, nie chodzi nam o obronę chemicznego giganta i jego gigantycznych interesów. Zdajemy sobie doskonale sprawę z tego, że zarówno glifosat, jak i wiele substancji aktywnych w pestycydach są lub mogą być toksyczne (o czym można przeczytać na opakowaniach), a może i rakotwórcze, podobnie jak rozpuszczalniki do farb, impregnaty do drewna, paliwa, środki do czyszczenia stosowane w gospodarstwie domowym (choćby te zawierające chlor). Trzeba je więc umiejętnie i w odpowiednich dawkach stosować. Nie wiemy czy pan Johnson miał podczas oprysków jakąkolwiek ochronę osobistą (kombinezon, maskę, rękawice) i przestrzegał zasad BHP.
Ten wyrok może rolnictwo na świecie, a zatem i w Polsce, bardzo dużo kosztować. I tu właśnie widzimy oczami wyobraźni makowe pola zamiast rzepaku itd. W rzeczywistości przejdziemy na rolnictwo ekologiczne i Europa przestanie być samowystarczalna żywnościowo. Pół miliarda ludzi zamieszkujących nasz kontynent zacznie jeść żywność importowaną, wyprodukowaną nie wiadomo jak. Naszym zdaniem, w sprawach takiej wagi nie wolno podejmować pochopnych decyzji. Potrzebne są okresy przejściowe, aby przemysł wypracował nowe metody ochrony roślin, a rolnictwo mogło przygotować się na tę zmianę.
Na zmianę cen chleba przygotowuje mieszczuchów Marcin Bustowski, przewodniczący Związku Zawodowego Rolników Rzeczpospolitej „Solidarni”. W miniony czwartek za jego sprawą dowiedzieliśmy się z mediów, że chleb będzie kosztował 8-10 zł. Twierdzi on, że wzrost wynikać będzie z rosnących cen zbóż (susza). Z naszego rozeznania wynika, że chleb obecnie drożeje, bo rosną płace (brak rąk do pracy) i inne koszty (woda, energia). Gdy w latach 2006–2007 pszenica podrożała o 70%, ceny pieczywa wzrosły o 11% (dane GUS, 09.2006 do 09.2007). To nie rolnicy odpowiadają za ceny chleba, lecz piekarze i sieci handlowe. Ogłaszanie w mediach takich rewelacji mocno wypacza prawdziwy obraz tego co w rolnictwie się dzieje i co jest jego prawdziwym problemem. Umacnia też mieszkańców miast w przekonaniu, że zapłacą za wzrost dochodów na wsi.
Na zakończenie chcielibyśmy do ministra rolnictwa skierować jeden drobny, acz naszym zdaniem, ważny postulat. Zwrócił się z nim do naszej redakcji jeden z Czytelników. Chodzi o zwiększenie limitu paliwa dla producentów owiec. Mamy tych zwierząt w Polsce zaledwie około 244 tys. To mniej więcej tyle co 24 tys. krów (w przeliczeniu na DJP), daje to niewiele ponad 700 tys. l oleju napędowego dodatkowo (30 litrów na 1 DJP), czyli licząc po 1 zł/l zwrotu akcyzy około 700 tys. zł w skali kraju. Pieniądze niewielkie, ale owczarze na pewno doceniliby taki gest. Pamiętamy też, że to właśnie hodowla owiec ma stać się alternatywą dla trzody chlewnej w strefach ASF. Minister nie sprawi w ten sposób, że aktualne stanie się hasło „Kto ma owce, ten ma co chce”, jednak przynajmniej „Kto ma owce, będzie miał paliwo”.
Krzysztof Wróblewski
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni