Od 2 września w 183 miejscowościach województw lubelskiego i podlaskiego znajdujących się w pasie przygranicznym z Białorusią obowiązuje stan wyjątkowy w związku z napiętą sytuacją na granicy. Na tych terenach wprowadzono szereg obostrzeń, m.in. zakaz polowań. Przez to straty ponoszą m.in. rolnicy.
- Nie ma szacowania strat w uprawach, nie ma prowadzonych odstrzałów, więc zwierzyny jest coraz więcej. Zostaliśmy zostawieni sami sobie, chociaż to my, rolnicy ze strefy stanu wyjątkowego ponosimy koszty całego narodu na własnych plecach. Dziś nie mamy się do kogo zwrócić, by umożliwić myśliwym wykonywanie polowań i szacowanie szkód – wyjaśnia nam Piotr Stocki, przewodniczący Rady Powiatowej Podlaskiej Izby Rolniczej w Poznaniu.
Dziki zryły rolnikowi kukurydzę, a strat nikt nie szacuje
A problem jest bardzo poważny. W gospodarstwie pana Jana, położonym w gminie Hajnówka (woj. podlaskie) miesiąc temu dziki zniszczyły kukurydzę. Do dziś nikt nie oszacował strat, które są dotkliwe. Sam rolnik wyliczył je na ok. 35 tys. zł.
- Nikt nie chce do mnie przyjechać. Myśliwi zasłaniają się przepisami. Ale wiem doskonale, że koła łowieckie nie mają pieniędzy, bo przez zakaz polowań ich dochody bardzo spadły – wyjaśnia nam gospodarz.
Coraz większe straty rolnikom ze strefy przygranicznej wyrządzają też wilki i żubry
Podlaska Izba Rolnicza robi co może, by wpłynąć na myśliwych i zmusić ich do szacowania strat. Zwłaszcza, że poza szkodami wyrządzonymi przez zwierzynę łowną są też szkody powstałe z winy żubrów czy wilków, które są pod ochroną. W tym przypadku też nikt nie szacuje strat.
- Jesteśmy w kontakcie z Urzędem Wojewódzkim w Białymstoku. Podległa wojewodzie komórka, czyli Wojewódzka Straż Łowiecka dokonała lustracji na tamtych terenach. Okazało się, że szkody powodowane przez żubry i wilki są ogromne. Ale nikt ich nie szacuje. Rolnicy zostali bez upraw i bez pieniędzy – mówi w rozmowie z nami Marek Siniło, wiceprezes Podlaskiej Izby Rolniczej.
Także samorządy województwa podlaskiego i lubelskiego naciskają na rząd, by przywrócił gospodarkę łowiecką na terenach objętych obostrzeniami do normalnego stanu.
Ministerstwo środowiska: myśliwi powinni szacować straty na terenach objętych stanem wyjątkowym
Straty powinny być szacowane. Tak przynajmniej twierdzi ministerstwo środowiska. Resort wyjaśnia, że choć polować na obszarze objętym stanem wyjątkowym nie można, to koła łowieckie i zarządcy obwodów łowieckich powinni się wywiązywać z obowiązku szacowania szkód łowieckich.
– W przypadku lokalnych kół łowieckich, które prowadzą gospodarkę łowiecką na terenach objętych stanem wyjątkowym, szacowanie szkód powinno odbywać się bez przeszkód. W przypadku kół łowieckich, które mają siedziby poza ww. obszarem szacowanie może być utrudnione z uwagi na zakaz przemieszczania się do strefy objętej ograniczeniami. Należy jednak pamiętać, że koła łowieckie zamiejscowe mają też wśród swych członków osoby mieszkające na terenie danego obwodu łowieckiego, co może umożliwić szacowanie szkód łowieckich – podkreśla Ministerstwo Klimatu i Środowiska w odpowiedzi przesłanej do naszej Redakcji.
Resort zaznacza także, iż wypłata odszkodowań za szkody wyrządzone w uprawach i płodach rolnych przez dziki, łosie, jelenie, daniele i sarny nie jest uzależniona od możliwości polowania.
Bydło niesprzedane, drogi rozjeżdżone. Stan wyjątkowy daje się rolnikom we znaki
Poza problemami z szacowaniem strat, rolnicy ze strefy stanu wyjątkowego borykają się z wieloma utrudnieniami w życiu codziennym.
- Ulice są opustoszałe, wszędzie jest wojsko. Panuje bardzo nieprzyjemna atmosfera. Za każdym razem, gdy chcę wjechać do wsi, mój samochód jest przeszukiwany, mimo że dziennie muszę kilka razy wjechać i wyjechać ze strefy. Poza tym nasze drogi są mocno rozjechane przez wojskowe ciężarówki. A prawda jest taka, że służby nie są w stanie upilnować imigrantów. Oceniam, że dziennie około stu osób przedziera się przez granicę, by z Polski przedostać się do Niemiec. Spotykamy ich przecież w naszych lasach, to wiemy najlepiej, jaka to jest skala. Ten konflikt trzeba zakończyć inaczej. Bo nic nie daje stanie służb na granicy – wyjaśnia nam Maciej Sidorowicz, rolnik z gminy Krynki.
Dodaje, że sam też poniósł straty w związku ze stanem wyjątkowym.
- Miałem kupca na trzy sztuki odsadków. Niestety, wojsko go nie wpuściło do strefy, więc jestem stratny 9 tysięcy złotych – powiedział.
Zaznacza, że stan wyjątkowy to problem także mieszkańców gmin sąsiadujących ze strefą.
- W naszej miejscowości jest jedyny w całej gminie bank, stacja benzynowa i sklepy. Mieszkańcy z tej gminy z terenów nieobjętych restrykcjami nie mogą wjechać, żeby zatankować, tylko muszą jeździć kilkadziesiąt kilometrów dalej – mówi Sidorowicz.
Z kolei Stocki dodaje, że operatorzy kombajnów obawiają się wjeżdżać w pola kukurydzy, bo nie wiedzą, czy nie ukrywają się tam migranci.
Zakaz przebywania przez trzy miesiące zamiast stanu wyjątkowego
Od jutra stan wyjątkowy przestaje obowiązywać, ale na tych samych terenach zostanie wprowadzony na trzy miesiące zakaz przebywania. Z zakazu wyłączeni będą m.in. mieszkańcy czy osoby prowadzące działalność gospodarczą.
- Ludzie mają duże obawy nawet i o swoje życie, bo nie wiedzą, jak to będzie wyglądało od jutra, jakie będą obostrzenia – zaznacza Stocki.
Podlaskie gospodarstwa agroturystyczne spoza strefy tracą gości
Na wprowadzeniu stanu wyjątkowego przy granicy z Białorusią cierpią także podlaskie gospodarstwa agroturystyczne. Podlaski Oddział Polskiej Izby Turystyki ocenia, że branża turystyczna na terenach przyległych do strefy straciła nawet połowę gości.