Czy taka procedura jest możliwa i czy rolnicy na niej skorzystają – pytali sami zainteresowani. Niestety, na razie nie dostali odpowiedzi.
Bieda w kole
Z tą opinią nie zgodziło się jednak koło łowieckie, które po publikacji artykułu przysłało do naszej redakcji prośbę o publikację sprostowania, które zamieszczone zostało w numerze 43 TPR. Razem ze sprostowaniem do redakcji przysłany został również Roczny Plan Łowiecki na lata 2016/2017. Wynika z niego, że członkowie koła rok rocznie dopłacają do jego działalności w sumie ok. 220 tys. zł (różnica między kosztami gospodarki łowieckiej, a przychodami ze sprzedaży tusz w sezonie 2015/16). Czy chciało w ten sposób dowieść, że nie ma pieniędzy na wyższe odszkodowania?
Sprostowanie wywołało burzę i sprzeciw poszkodowanych przez koło łowieckie rolników. Z pomocą przyszła im Powiatowa Izba Rolnicza w Gryfinie przysyłając do redakcji odpowiedź na sprostowanie: „Podtrzymujemy zarzuty, że koło Hubertus nie zajmuje się dokarmianiem zwierzyny i nie prowadzi upraw na dzierżawionych polach. Przedstawiamy dokumentację fotograficzną. Zimą koło nie dokarmia zwierząt, choć deklaruje inaczej. Ten obowiązek spoczywa na barkach rolników, którzy chcąc chronić swoje pola przed zwierzyną po prostu je dokarmiają.
Niegodziwym zachowaniem jest przypadek, gdzie na wiosennym szacowaniu stwierdzono 100% strat w areale żyta na powierzchni 4 ha, po czym na końcowym szacowaniu w protokole wyliczono 200 zł odszkodowania.
Rolnicy od kilku lat wnioskują o rzetelną inwentaryzację zwierzyny grubej i w oparciu o nią urealnienie rocznych planów łowieckich, tak aby znacząco zmniejszyć ilość zwierzyny na polach. Rzeczywistość pokazuje, że z roku na rok wzrasta liczba zwierzyny na polach i ilość szkód w uprawach, co w ocenie rolników jest dowodem na to, że myśliwi nie przeprowadzili do chwili obecnej rzetelnej inwentaryzacji zwierzyny i plany odstrzałów są wielokrotnie zaniżone. Na posiedzeniu izby rolniczej powiatu Gryfino w Mieszkowicach, wiosną tego roku, pan Jan Dąbski przyznał, że myśliwi mają narzuconą złą metodykę liczenia pogłowia”.
Od Annasza do Kajfasza
Przykładem procedury odwoławczej jest sytuacja, w której rolnik napisał skargę do ministerstwa rolnictwa na koło Hubertus. Ministerstwo wysłało ją do głównego lekarza weterynarii, ten do PZŁ w Warszawie, ci wysłali ją do PZŁ w Szczecinie. Skąd trafiła do... koła Hubertus.
– Koło odpowiedziało ministerstwu rolnictwa, ministerstwo odpowiedziało rolnikowi argumentami koła Hubertus. Procedura skargi trwała ponad dwa miesiące i była w odczuciu rolników kpiną z państwa prawa. Do sprawy nie wniosła nic, a tyle instytucji było w to zaangażowane – zauważa Jan Kozak, przewodniczący rady powiatowej ZIR w Gryfinie, który zaangażował się w pomoc rolnikom bezradnym wobec działań koła.
To między innymi na jego zaproszenie przyjechali na posiedzenie RP ZIR rolnicy z powiatu gryfińskiego.
Bo jak się okazało, tak działających na terenie powiatu kół łowieckich jest więcej. Każdy z rolników miał zatem okazję, by opowiedzieć o swoim przypadku zaproszonym na posiedzenie przedstawicielom, m.in. urzędu marszałkowskiego i nadleśnictwa.
Jedną z osób, którą poproszono o opowiedzenie na swoim przykładzie o działaniu koła łowieckiego była Anna Glińska, właścicielka gospodarstwa we wsi Plany, które leży na terenie działania koła łowieckiego Hubertus. Ponieważ jak twierdzą przedstawiciele izby rolniczej, nakłanianie państwa Glińskich do podpisania tzw. porozumienia nie było pojedynczym aktem, ale przemyślanym procesem, w którym KŁ Hubertus wykorzystało rolnika. Co zatem wydarzyło się na polach państwa Glińskich?
Trzy lata temu Glińscy kupili 40 ha gruntów ornych leżących w sąsiedztwie lasu. Od tego czasu pszenica ozima jest tam nieustannie tratowana przez zwierzęta. Została zgryziona i wdeptana w ziemię. Koło Łowieckie Hubertus cały czas twierdzi, że to sprzyja lepszemu plonowi, ponieważ zboże lepiej się krzewi, gdy jest zgryzione i zjedzone.
– Zaznaczam, że zawsze kupowaliśmy materiał siewny kwalifikowany, z bardzo dobrych źródeł i odmiany z wysoką zimotrwałością oraz odpornością na choroby – tłumaczy Anna Glińska.
Rzeczoznawcy z koła łowieckiego, panowie Dąbscy: ojciec i syn wycenili szkodę na 5 tysięcy zł z areału 40 ha co daje 125 zł na 1 ha.
– Jeszcze nie poznaliśmy się na przedstawicielach koła Hubertus na tyle, aby zdawać sobie sprawę, że są oni przeszkoleni w tym, jak sprytnie wyliczyć wartość szkody – dodaje Glińska. – Rolnik ma uprawiać ziemię i zbierać z niej plony. Może się również zdecydować na hodowlę zwierząt na tej ziemi, ale swoich własnych, a nie leśnych, których przecież nie może sprzedać, aby mieć z tego utrzymanie, a jednak one żyją na niej, żywią się i niszczą nasze plony, a my nie możemy uzyskać adekwatnego odszkodowania. Wydawało nam się, że dobrym pomysłem, aby uchronić uprawy przed zwierzętami jest ogrodzenie. Wystąpiliśmy do koła o zabezpieczenie pola. Ale i to nie rozwiązało problemu szkód, tylko spowodowało inne – opowiadała rozżalona na zachowanie koła pani Anna.
Niestety, nikt z obecnych na sali nie umiał pomóc w rozwiązaniu sporu. Bo ani przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego, ani nadleśnictwo nie czuli się kompetentni. Na sali zabrakło samych zainteresowanych, przedstawicieli kół łowieckich. Nie zostali bowiem zaproszeni.
– Chcieliśmy najpierw porozmawiać we własnym gronie. Omówić przykłady i zastanowić się nad dalszą procedurą. To spotkanie dało nam też możliwość zapoznania się z rozmiarem problemu – wyjaśnia Jan Kozak.
Dorota Słomczyńska