Wszak funkcjonowanie tego rządu będzie odbywało się w czasie permanentnej kampanii wyborczej, która właściwie się już zaczęła – bowiem wybory samorządowe odbędą się za niecałe 6 tygodni. Zapewne na przełomie maja i czerwca przyszłego roku będziemy wybierać nowego Prezydenta RP, a jesienią nowy skład parlamentu. Dlatego też pani premier w całym okresie tego przedwyborczego zgiełku, będzie dążyła do stworzenia miłej, rodzinnej atmosfery. Tak, by być postrzeganą jako matka Polka, która wygasza wszelkie konflikty i przy tym każdego wysłucha, no i oczywiście każdemu coś obieca. No cóż, taka taktyka będzie trudna dla opozycji. Bo jeżeli politycy tworzący opozycję rozniecą – nawet w słusznej sprawie – jakąś większą awanturę i użyją wobec pani premier grubszych słów albo niewłaściwych porównań, to duża część opinii publicznej takiej awantury nie zaakceptuje. Co przełoży się na spadek w sondażach ich partii. A w polskiej rzeczywistości, niestety, wpływ sondaży na potencjalnych wyborców jest duży. Przykładem niech będzie tutaj Sojusz Lewicy Demokratycznej, którego część wiernych wyborców odpłynęła do Platformy Obywatelskiej, bo z sondaży jasno wynikało, że tylko PO może nie dopuścić do przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość.
Platforma chce przedłużyć okres swojego rządzenia i wygrać wybory parlamentarne albo też zająć drugie miejsce z tak dobrym wynikiem, który umożliwi jej tworzenie nowego rządu koalicyjnego złożonego z dwóch koalicjantów: starego – PSL i nowego – SLD. A jak PSL nie wejdzie do parlamentu? Wystarczy, że około 3 procent jego wiernych wyborców odejdzie do Prawa i Sprawiedliwości i stanie się to, co wielu wieszczy od lat: PSL znajdzie się poza parlamentem. Wszak większość głosujących mieszkańców wsi, w tym rolników, od wielu lat systematycznie głosuje na PiS. Jednak najwięcej obywateli III RP mieszkających na wsi, nie korzysta z kartki wyborczej. I gdyby poszli do wyborów, to znaczy, gdyby stał się cud, to mogliby oni wręcz przeorać polską scenę polityczną.
Jak na razie, to we wszystkich działach produkcji rolnej jest źle, ale są też takie, w których jest gorzej niż źle – choćby w produkcji mleka czy też wieprzowiny. To twierdzenie jest tzw. oczywistą oczywistością. Chociaż jeszcze nie tak dawno politycy i ich zaufani eksperci próbowali zaklinać rzeczywistość. Szczególnie pięknie i łatwo mówiło się o rolnictwie w czasie dożynek. A teraz ministrowi Markowi Sawickiemu i jego partyjnym kolegom pozostaje tylko snucie opowieści o unijnej mamonie, która jakoby wnet spłynie na polską wieś i polskie rolnictwo. Takie mówienie to najlepsza metoda skłócenia miasta ze wsią. Wątpię też czy takie opowieści rolnicy zaakceptują, bo ich podtekst jest oczywisty. A może by ten rząd, szczególnie premier Janusz Piechociński, rozwiązał tylko jeden problem: doprowadził do tego, by w Polsce wielkie sieci handlowe funkcjonowały w oparciu o francuskie albo niemieckie standardy. To znaczy także, by stosowały cywilizowane metody współpracy z polskimi producentami i przetwórcami żywności. Wówczas wspomniany przeze mnie kryzys w rolnictwie miałby znacznie łagodniejszy wymiar.
Krzysztof Wróblewski
redaktor naczelny