Koronawirus falowo zalewa media
Zewsząd wylewa się ogromna ilość złych informacji, jakby obowiązywała zasada: im gorzej, tym lepiej. Wiadomość o tym, że w jakimś szpitalu zaczyna brakować ubrań ochronnych jest przykrywana inną, jakoby ważniejszą: bo… minister złapał wirusa od leśniczego. Sensacją jest, że kierownictwo resortu rolnictwa zostało poddane kwarantannie z racji tego, że jeden z wiceministrów ma koronawirusa. Hitem stała się lista zarażonych celebrytów z pierwszych stron gazet – piłkarzy, aktorów, polityków, na której znalazł się też książę Monako – Albert II. Grozę budzą informacje z Włoch – więcej ofiar śmiertelnych niż w Chinach – czy też z Hiszpanii, Francji, Szwajcarii, a nawet USA. Jednak te bardziej pozytywne i ważne informacje słabo przedostają się przez wątłe medialne filtry. I tak nie akcentuje się faktu, że Polska mimo tego, że jest znacznie biedniejszym krajem od tych kilku potęg gospodarczych lepiej sobie od nich radzi z koronawirusową zarazą – mniej jest zachorowań, mniej zgonów. Owszem najtrudniejszy okres jeszcze przed nami. Ale w Polsce grubo ponad 90 procent poddanych kwarantannie przestrzega jej zasad. Bo obywatele RP generalnie stosują się do zaleceń rządu, zaś idiotycznych zachowań jest znacznie mniej niż w innych krajach.Dzięki polskim rolnikom żywności nie zabraknie
Nas razi to, że niezwykle mało mówi się, że dzięki polskim rolnikom i polskim zakładom przetwórczym nie zabraknie żywności. Albo o tym, że do totalnie zakoronawirusowanych Włoch trafia nasze mleko UHT i inne produkty i że tylko patrzeć, jak Rosja sięgnie po polską żywność. Setki razy pisaliśmy, że trzeba dbać o rolnictwo, o przemysł przetwórczy, bo to dbanie oznacza bezpieczeństwo żywnościowe Polski na dobrym poziomie. A ów wymiar bezpieczeństwa jest niemal równy bezpieczeństwu militarnemu. Jednak nasze apele traktowano jako przysłowiową demagogię. Mówiono, że wojny nie będzie, że żywność z Zachodu jest lepsza i tańsza. Natomiast pojęcia bezpieczeństwa żywnościowego nie kojarzono z polskim rolnictwem, ale wyłącznie z Biedronką albo innym Lidlem. W tym miejscu pragniemy zauważyć, że bezpieczeństwo żywnościowe miłośników wędlin i pasztetów z soi, smakoszy oliwek oraz cytrusów, zostało nieco naruszone. W tym przypadku polski oracz niewiele może pomóc. Liczymy więc na inwencję wspomnianych Lidlów i Biedronek. Panika otworzyła nowe możliwości dla spekulacji, choć drożeje mąka, to tanieje pszenica konsumpcyjna, rosną ceny drobiu, a spadają ceny zbóż paszowych. Epidemia we Włoszech spowodowała załamanie eksportu wołowiny, a co za tym idzie, spadek cen skupu bydła, niewiele lepiej jest w trzodzie, z powodu problemów z transportem do Chin.Mieszkańcy wsi mogą uprawiać swoje pola
Jednak mieszkańcy wsi mogą wyjść z domu bez obawy, że z poręczy na klace schodowej złapią wirusa, nie jeżdżą tramwajami, w których ktoś może kichnąć i zarazić, nie muszą łokciem wybierać piętra, na które jadą windą. Własne warzywa, jajka i mleko od sąsiada albo z własnej obory pozwalają ograniczyć do koniecznego minimum wizyty w sklepie. A i jakiś trunek własnej produkcji też się znajdzie na pocieszenie. Chyba nigdy słowa naszego wielkiego poety Jana Kochanowskiego „Wsi spokojna, wsi wesoła!; Który głos twej chwale zdoła?” – nie były tak aktualne jak dziś: w czasach zarazy. Dodajmy, że to słowa napisane 450 lat temu. Czy do dzisiejszej sytuacji ludzi z miasta nie pasują słowa wspomnianej pieśni Kochanowskiego – „Inszy się ciągną przy dworze; Albo żeglują przez morze; Gdzie człowieka wicher pędzi; A śmierć bliżej niż na piędzi?” Czy nie jest prawdą stwierdzenie Samuela Adalberga, przedwojennego polskiego folklorysty, że „Pan Bóg stworzył wieś, a człowiek miasto”?Panika? Skąd! Ale ostrożności nigdy za mało
Wykonaliśmy kilkadziesiąt telefonów do naszych Czytelników prowadzących swoje gospodarstwa w różnych rejonach Polski. Z uzyskanych informacji wynika, że na wsi panuje co najwyżej stan dalece posuniętej ostrożności a panika ma bardzo lekki wymiar. Praca na polach wre, ale kontakty sąsiedzkie zostały znacznie ograniczone. Rozmowy ze znajomymi odbywają się z zachowaniem należytego dystansu – przynajmniej półtora metra. Wprawdzie sołtys zbierający podatek odwiedził wszystkie gospodarstwa, ale z gospodarzami witał się łokieć w łokieć, zaś dezynfekcja poległa wyłącznie na umyciu rąk mydłem, a nie na przepłukaniu gardła.Wiejskie sklepy pełne towarów
Natomiast dzieci z reguły nie wychodzą poza gospodarstwa. Podobnie jak w mieście pustki widać w kościołach – nie 250 osób jest na mszy, ale ledwie 20–30. Wiejskie sklepy są otwarte, a półki nie świecą pustkami. Największym zagrożeniem jest to, że zakład mleczarski nie odbierze mleka. Bo z racji tego, że jakiś pracownik okazał się nosicielem koronawirusa, cała załoga będzie musiała odbyć kwarantannę. I tym sposobem zostanie wstrzymany przerób mleka. Te obawy są, naszym zdaniem, mocno przejaskrawione. We wszystkich mleczarniach wdrożono bowiem procedury zalecane przez weterynarię – zarówno w sferze produkcyjnej, jak i odbioru mleka z gospodarstw. Z reguły nie wychodzi się do kierowcy cysterny, który sam nalewa mleko ze zbiornika – bez udziału domowników. Rozumiemy jednak te obawy, gdyż przerośnięty kaban jest już dużym nieszczęściem, ale niezagospodarowane mleko oznacza totalną katastrofę. I to w podwójnym wymiarze – zarówno dla producenta mleka, jak i mleczarni. Niepokojące jest, że mleczarnia Turek, należąca do Francuzów, zredukowała o 10 procent skup mleka od każdego swojego dostawcy.Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewki
Redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego