Jeździ pan po całej Polsce na spotkania z rolnikami. Jaki obraz wsi i rolnictwa wyłania się z tych spotkań?
– Przede wszystkim dostrzegam znużenie i zniechęcenie aktualną sytuacją. Widać różnice w problemach, z którymi spotykają się rolnicy w poszczególnych regionach. Na północy i zachodzie rolnicy martwią się o dzierżawy. Rolnicy mają synów, chcieliby przekazać im prawo dzierżawy. We wschodniej i południowej części kraju największy problem to opłacalność produkcji. W całej Polsce spotykam się z tematami dotyczącymi Agencji Nasiennej i szkód łowieckich. Ogólnopolski jest także problem izb rolniczych. Rolnicy zarzucają im nieefektywne działanie, spotykam się też z postulatami, aby izby zlikwidować. Tłumaczę, że izby jako bezpartyjny samorząd powinny istnieć, by reprezentować interesy rolników. Niestety, izby bardzo rzadko uczestniczą w posiedzeniach sejmowej Komisji Rolnictwa.
– Nie chcę izbom niczego narzucać. Bardzo ważne jest, aby izby „zdemokratyzowały się”, a rolnicy masowo zaczęli brać udział w wyborach. W takiej sytuacji izby zaczną działać, gdyż będą czuły odpowiedzialność przed rolnikami.
Mimo krytycznych uwag izb rolniczych dotyczących pańskiej propozycji ustawy o izbach rolniczych, chce pan im pomóc we wzmocnieniu ich roli.
– Moja ustawa dotyczy tylko zwiększenia frekwencji w wyborach do izb rolniczych oraz przekazania rolnikom prawa do decydowania o tym komu przekażą 1% podatku rolnego: izbom rolniczym, czy innej rolniczej organizacji działającej na ich rzecz.
Ale izby odebrały tę propozycję jako zamach na status quo.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie zgadzam się na takie status quo na wsi. Jeśli tego nie zmienimy, to za kilkanaście lat wsi nie będzie. Nasze wsie się wyludniają i podążymy śladem Francji, w której na wsi nie ma sąsiadów. Wszędzie powtarzam, że wszystkie projekty ustaw, którymi się zajmuję pojawiają się, bo ludzie zgłaszają mi swoje problemy, a często również wskazują kierunek regulacji. Nawet, jeśli nie jest to po myśli ministerstwa rolnictwa.
W poprzednim układzie politycznym, poseł Krzysztof Jurgiel, ówczesny przewodniczący sejmowej Komisji Rolnictwa, był w permanentnym konflikcie z ministerstwem.
– Tak, słyszałem o tym, ale mi nie zależy na permanentnym konflikcie, to do niczego nie prowadzi. Poseł Jurgiel był w konflikcie z ministrem Sawickim, a dziś znajduje się w konflikcie sam ze sobą. W poprzedniej kadencji PiS wzywał do całkowitego zakazu GMO, a trzy miesiące temu ministerstwo rolnictwa chciało przyjęcia przez Sejm w trybie ekspresowym, w ciągu jednego posiedzenia, ustawy o paszach, przedłużającej moratorium na stosowanie w paszach soi GMO. Dzięki współpracy strony społecznej i aktywności posłów z Komisji Rolnictwa okres ten został skrócony do dwóch lat. Podobna sytuacja miała miejsce podczas procedowania ustawy o nasiennictwie.
Nie uważam, że polityka powinna wyglądać tak jak wygląda. Totalny konflikt opozycji z rządzącymi nie jest dobry. To ludzi angażuje negatywnie. Mamy wiele przykładów, kiedy opozycja zapowiadała totalną klęskę, a minął rok i klęski jak nie było, tak nie ma. Tak było np. w przypadku budżetu czy programu rodzina 500 plus. Politycy z opozycji totalnej wieszczyli, że potrzebna będzie jego nowelizacja, bo nie wytrzyma obciążeń. Okazało się, że deficyt jest mniejszy od zakładanego. Takich przykładów jest wiele. Konflikt dla samego konfliktu, gdyż takie postępowanie dobrze sprzedaje się w mediach, a sprawy społeczne są odkładane na później.
Sejmowa Komisja Rolnictwa przyjęła dziewięć ustaw niezwiązanych z prawem unijnym. Do każdej mam zastrzeżenia, zgłaszałem poprawki, ale żadna z ustaw nie jest zupełnie zła tak jak twierdzi totalna opozycja.
Proszę podać przykład.
– Posłużę się ustawą o sprzedaży ,,bezpośredniej”. Uważam, że w tej ustawie kwota wolna od podatku jest zbyt niska, a ryczałtowy podatek obrotowy w wysokości 2% nie jest niski. Podczas posiedzenia Komisji Rolnictwa doszło z tego powodu do dużego spięcia z dyrektorem departamentu w ministerstwie rolnictwa i rozwoju wsi. Na nasze wnioski dotyczące obniżenia 2% podatku obrotowego, reprezentantka resortu zareagowała śmiechem. Zapytałem, jakie przedsiębiorstwo w Polsce płaci podatek w wysokości 2% wartości obrotów? Pracownicy ministerstwa nie potrafili takich wymienić. Firmy płacą podatek dochodowy CIT pomniejszany o koszty, co często powoduje realne płacenie tego podatku niewiele większego niż 0%. Jednak moim najpoważniejszym zastrzeżeniem było to, że żywności wyprodukowanej w gospodarstwach nie można będzie sprzedawać w lokalnych sklepach.
To ważne, aby rolnicy mogli sprzedawać swoją żywność poprzez sklepy!
– Bardzo ważne. Przecież żaden rolnik, który wyprodukuje kilka kilogramów twarogu i np. 10 kilogramów kiełbasy nie powinien jeździć po bazarach i sprzedawać, powinien móc wstawić swoje produkty do lokalnych sklepów, stołówek, restauracji. Dodatkowo chcę przygotować projekt ustawy umożliwiający ustawienie w każdym sklepie półki z lokalną żywnością, co wyeksponuje tę żywność.
W Polsce związki zawodowe i branżowe rolników działają na bardzo słabym poziomie.
– Powiedziałbym, że na żadnym. Bardzo często są to związki kanapowe. Niedawno przyszli do mnie członkowie jednego ze związków przy COPA/COGECA. To było kilku panów i zapytałem, czy jest ich dwa razy więcej. Tylko się uśmiechnęli. Tych związków jest dużo, ale są one bardzo marne. Działają przeważnie na rzecz swojego leadera, a nie rolników.
Tak jak kółka rolnicze?
– Właśnie tak. Przedstawiciele związków zasiadają w radach społecznych różnych instytucji publicznych czy spółek Skarbu Państwa. To jest ,,korumpowanie” tych związków. Z tego powodu uważam, że izby rolnicze są niezbędne. Znacznie poprawić trzeba jednak frekwencję podczas wyborów do izb, bo teraz wynosi ona średnio 4%. Moja propozycja ustawy dotycząca zmian w wyborach do izb miała na celu zwiększenie ich reprezentatywności. Mam nadzieję, że będą procedowane dwie propozycje ustaw o izbach. Jedna to projekt Kukiz’15 zmierzający do zwiększenia frekwencji w wyborach. Drugą, w porozumieniu z ministrem, przygotowują same izby. Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych, zapewniał mnie, że do końca lutego ich projekt będzie gotowy – trzymam za słowo. Przedstawiciele izb słusznie twierdzą, że sprowadzenie ich do roli organu opiniującego podcina im skrzydła.
Pochodzi pan z województwa lubelskiego, z Zamojszczyzny. To dobre tereny do produkcji zbóż.
– Pochodzę z Nielisza, a tam ziemie są słabe. W tym regionie królowała uprawa tytoniu, który jest bardzo poszukiwany w krajach arabskich, gdzie popularne jest palenie shishy. Lubelscy producenci zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc w zmianie przepisów. Razem z rolnikami przygotowałem projekt ustawy, który złożyłem już ponad rok temu, do dziś znajduje się w podkomisyjnej ,,zamrażarce”. Ministerstwo finansów chcąc ukrócić nielegalny handel tytoniem narzuciło bardzo wysokie zabezpieczenia akcyzowe. Większość podmiotów handlujących tytoniem musiała się wycofać z rynku, co uniemożliwiło sprzedaż suszu tytoniowego przez rolników. Korporacje produkujące papierosy w Polsce wytwarzają je głównie z tytoniu produkowanego poza granicami Unii Europejskiej. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca.
Lubelskie to również chmiel.
– Tak, przedstawiciele zakładów piwowarskich pojawili się w Sejmie pod koniec ubiegłego roku z lamentem, że ministerstwo finansów podniesie akcyzę na piwo i wówczas oni przestaną kupować polski chmiel. Jak na razie resort finansów nie zdecydował się na podniesienie tej akcyzy.
Obecnie mamy dość duże dopłaty do chmielu. Obawiam się, że wysokość dopłat, nie tylko do chmielu, ale i wszystkich upraw może się zmienić. Obiecywano nam wyrównanie dopłat. Średnia wysokość dopłat do hektara to w Belgii 395 euro, w Holandii 417 euro, w Niemczech 308 euro, a w Polsce 207 euro. To ciągle niewiele, a Phil Hogan, unijny komisarz ds. rolnictwa, mówi dziś, że po Brexicie czeka nas ich obniżenie. Mam nadzieję, że miał na myśli Belgię, Holandię czy Niemcy.
Wróćmy do problemów producentów zbóż. Czy pana zdaniem ziarno z Ukrainy jest zagrożeniem dla polskiego rynku?
– Jest zagrożeniem. Wcześniej słychać było o tym głównie na wschodzie kraju. Dziś mówi się o tym również na Pomorzu. Z Ukrainą nie wygramy konkurując w produkcji zbóż. Unia Europejska „uszczęśliwiła” nas kontyngentem bezcłowym. Z sąsiadami trzeba dobrze żyć, ale najpierw ma się obowiązki wobec swoich obywateli i rolników. W wypadku ukraińskiego ziarna mamy kilka możliwości: sprawdzić pozostałości środków ochrony roślin stosowanych na Ukrainie, które u nas są zabronione. Kolejny argument to ASF, który szaleje na Ukrainie i wraz z ziarnem możemy zawlec chorobę do regionów Polski gdzie jeszcze jej nie ma. Jeśli zboża brakuje w Unii Europejskiej, to na granicy można plombować wagony i niech ono jedzie na Zachód. Niestety, ministerstwo jest głuche na te argumenty.
Widząc nasze problemy ze zbożem musimy zaproponować polskim rolnikom jakąś alternatywę. Może nią być uprawa roślin wysokobiałkowych. Złożyłem w tej sprawie projekt ustawy. Musimy zadbać o to, aby mieszalnie pasz zaczęły kupować od rolników białko. Wiemy, że Unia odchodzi od biokomponentów więc rzepak nie jest dziś perspektywiczny. Z drugiej strony, kupujemy bardzo duże ilości soi z importu i dotujemy farmerów ze Stanów Zjednoczonych, Brazylii i Argentyny.
Teraz mówi się, żeby jako dodatek paszowy wykorzystać mleko w proszku pochodzące z interwencji. Gdyby dziś rzucić na rynek ok. 400 tys. t tego mleka to oznaczałoby to katastrofę.
– Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę, problem mleka w proszku należy jak najszybciej rozwiązać, najlepiej eksportując go poza granice UE. Jednak w dłuższej perspektywie musimy zadbać o dywersyfikację dochodów naszych rolników. Rolnikom próbowano wmówić, że intensyfikacja produkcji, zwiększanie jej skali i monokultury są jedyną drogą rozwoju. Dziś widać, że w konkurencji z Kanadą, Stanami Zjednoczonymi czy Ukrainą nie mamy szans w produkcji masowej. Oni są w stanie zarzucić nas dowolną ilością żywności. My musimy konkurować jakością. Z badań rynkowych wynika, że konsumenci gotowi są zapłacić 20–30% więcej za żywność wysokiej jakości. Może to być choćby produkcja świń rasy puławskiej, z których wytwarza się bardzo dobre i zdrowe wędliny. Dwa tygodnie temu odwiedziłem gospodarstwo specjalizujące się w hodowli bydła rasy polskiej czerwonej w kierunku mięsnym. Rolnicy są bardzo zadowoleni z osiąganych wyników finansowych.
Uda nam się odbudować produkcję trzody chlewnej?
– Uważam, że tak, tylko nie chciałbym, aby odbudowano ją na wzór hiszpański, gdzie powstały olbrzymie chlewnie otoczone podwójnymi murami. Moim zdaniem, w Polsce trzoda powinna być produkowana w gospodarstwach rodzinnych, na tyle na ile to możliwe w oparciu o rodzime rasy, musimy dbać o własną genetykę, a nie uzależniać się od Duńczyków.
Gospodarstwa zajmujące się produkcją mleka w Polsce utrzymują po 20–30 krów. Co trzeba robić w tych gospodarstwach?
– Trzeba szukać dodatkowych źródeł dochodu. Nie należy skupiać się na jednym kierunku produkcji, bo to jest niepewny dochód. Niedawno rozmawiałem z rolnikiem, który kiedyś zajmował się produkcją świń. Dokupił ziemię i przerzucił się na produkcję zbóż. Mówił, że w 2015 r. sprzedał zboże za kwotę 100 tys. zł, a w 2016 r. tylko za 40 tys. zł. Zapytałem go czego oczekiwał skoro nastawił się na jeden kierunek.
Bez wsparcia państwa dywersyfikacja się nie uda.
– To nie ulega wątpliwości. Państwa Europy Zachodniej wydatnie wspierają swoich rolników, a my od lat robimy to w niewielkim zakresie, często myśląc, że jest to coś nadzwyczajnego. Tu chodzi o narodową politykę rolną dostosowaną do regionów. Minister zapewnia, że w tym roku na wieś skieruje o 15% więcej środków. Wydaje się to dużo, ale lata zaniedbań wymagają znacznie większych nakładów.
Wieś ma ogromne potrzeby infrastrukturalne.
– Wieś to nie tylko pola. Zaspokajanie potrzeb infrastrukturalnych jest bardzo ważne. Musimy dbać o rozwój wsi, aby wyrównać jakość życia jej mieszkańców. Chcę zmienić też sytuację istniejących na wsi organizacji. Niebawem złożymy w Sejmie projekt ustawy pomagający kołom gospodyń wiejskich. Pozwoli ona KGW oderwać się od kółek rolniczych i pozyskiwać środki z różnych źródeł.
Jedną z organizacji, które potrzebują naprawy jest Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka. Powołała ona spółkę, w której utrzymanie zarządu i rady nadzorczej pochłania niemal jedną czwartą przychodów. Jednocześnie Federacja otrzymuje ponad 46 mln zł dotacji z budżetu państwa, a chłopi płacą jej miliony za ocenę użytkowości mlecznej krów. To nie jest ani dobre, ani zdrowe.
– Cieszę się, że podobnie myślimy. Podobnie jest w funduszach promocji. Biorą one pieniądze od rolników, ale nie działają na ich korzyść. To są koła wzajemnej adoracji, podobnie jak związki zawodowe.
Wróćmy jednak do wsi i rolnictwa. Jak pan ocenia strategię zrównoważonego rozwoju przygotowaną przez premiera Mateusza Morawieckiego?
– Jestem przerażony tym co się w niej dzieje z wsią i rolnictwem. Zakłada się, że wzrost relacji rocznych dochodów na wsi do dochodów w mieście wyniesie z 69,5% w 2015 r. do 72% w 2020 r. i 75% w 2030 r. To jest żaden wzrost. Na wsi naprawdę nie jest dobrze. Obecnie ministerstwo gasi wyłącznie pożary, przecież rządząca partia przygotowywała się do objęcia władzy przez wiele lat. Tymczasem to klub Kukiz’15 złożył kilkanaście projektów związanych z rolnictwem, a w parlamencie jesteśmy od roku. W takim tempie jak zakłada plan Morawieckiego dochody na wsi zrównają się z dochodami w mieście w 2080 r.
Jakie pan widzi perspektywy dla polskiego rolnictwa?
– Prawodawstwo trzeba zmienić tak, aby pieniądze trafiały do tych, którzy produkują, a nie do tych, którzy mają ziemię i tylko ją wydzierżawiają, dochód czerpiąc z dopłat obszarowych. Na wsi żyje 40% społeczeństwa Polski, niestety z powodu systematycznie pogarszającej się opłacalności produkcji, liczba czynnych rolników drastycznie spadła, w niektórych miejscowościach z rolnictwa utrzymują się jedynie 3–4 gospodarstwa. Jest to dramat dla rodzin, które zostały zmuszone do porzucenia rolnictwa, jest to porażka polskiej polityki, na którą nie ma zgody! Średnie i małe gospodarstwa musimy wspomagać i rozwijać, to one gwarantują stabilizację, rozwój kulturowy oraz zapewniają bezpieczeństwo żywieniowe. Powinniśmy zapewnić im możliwość rozwoju w różnorodnych kierunkach, umożliwiając im dywersyfikację dochodu poczynając od „sprzedaży bezpośredniej” łącznie z możliwością sprzedaży przetworzonej żywności w sklepach, stołówkach, restauracjach. Należy przywrócić możliwość uboju zwierząt w gospodarstwach, odzyskać przetwórstwo oraz handel, gdyż to te elementy zapewniają stabilizację ceny dla rolnika. Nie należy zapominać o działalności pozarolniczej, którą na zachodzie para się 30% rolników, jak również o OZE, gdyż to na terenach wiejskich znajdują się główne zasoby odnawialnej energii. Samymi obietnicami nie zapewnimy poprawy dochodów, które obecnie wynoszą 69,5% dochodów mieszkańców miast. Dlatego mam nadzieję, na szybkie przyjęcie przez Sejm złożonych przeze mnie kilkunastu projektów ustaw i proszę o zapoznanie się z nimi (dostępne są na stronie www.sachajko.pl).
Dziękujemy za rozmowę.
Jarosław Sachajko
Poseł ruchu społecznego Kukiz’15, przewodniczący sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Rocznik 1971. Urodził się w Lublinie. Wszystkie wakacje do 20. roku życia spędzał w gospodarstwie dziadków w Nieliszu (pow. zamojski). W Zamościu ukończył 4-letnie studia z ochrony środowiska. Następnie na SGGW ukończył specjalizację rynek rolny i spółdzielczość na wydziale ekonomicznym. Napisał doktorat z agronomii, dotyczący uprawy bezorkowej i płużnej ziemniaków i pszenżyta.