Prezes Jarosław Kaczyński w imieniu Zjednoczonej Prawicy, zaproponował wprowadzenie dopłat do tucznika i krowy po 100 i 500 złotych. Nie chcemy się rozwodzić na temat samego pomysłu, jego zasadności i możliwości realizacji, bo znamy zbyt mało szczegółów. Naszą uwagę zwróciło to, jak na tę propozycję, dotyczącą wsparcia niektórych producentów świń i bydła, zareagowała część mediów oraz internautów.
Dyskusję nad „krową plus” („świnią plus”) zdominowało hasło: dla krów pieniądze są, a dla nauczycieli nie ma. Chociaż nauczyciele walczą o realne pieniądze z obecnego budżetu jak i przyszłych budżetów państwa, zaś wsparcie dla krów i tuczników ma odbywać się z pieniędzy unijnych.
Do tej pory żyliśmy w przekonaniu, że każdy Polak zna się na piłce nożnej, medycynie i polityce. Teraz musimy uzupełnić tę listę o rolnictwo. Nad propozycjami prezesa Kaczyńskiego zaczęli rozwodzić się specjaliści z internetowych portali, którym z trudem przechodzi przez gardło słowo chlewnia. Na forach internetowych można przeczytać: „okazało się, że nie trzeba robić bachora, bo wystarczy krowa”, „krowę można doić, a na końcu zjeść i jeszcze mieć pożytek ze skóry. Spróbuj tak z bachorem...” – pisze jeden ze znawców tematu. No cóż, z przykrością stwierdzamy „wielką pustkę intelektualną”.
„Tygodnika Poradnika Rolniczego” w miastach nie czytają, więc apelujemy do rolników, aby zachować umiar w dyskusjach z „miejską ciemnotą”, jak ktoś ich podsumował. Nie przekonamy ich, że nie mają racji, więc nie prowokujmy, nie zaogniajmy sytuacji, nie pogłębiajmy podziałów między miastem a wsią.
Nikt dziś nie tłumaczy, że Wspólna Polityka Rolna powstała 60 lat temu, aby zapewnić Europie bezpieczeństwo żywnościowe oraz wyrównywać różnice w dochodach między mieszkańcami miast i wsi, i nadal pełni tę rolę. Zmieniała się w tym czasie, bo musi odpowiadać na nowe wyzwania: klimatyczne i związane z zanieczyszczaniem środowiska. Na rolników nakładanych jest coraz więcej obowiązków, które z każdym dniem trudniej spełniać.