Rynek ciągników powoli się zmienia
Zdarza się też, że markowe ciągniki z wyższej półki mają takie „osiągi”, które nie przystoją tak uznanej marce – np. kiepską hydraulikę. Słowem, są niby mercedesami, ale z marną klimatyzacją, bo mają być cenowo konkurencyjne z tańszymi odpowiednikami. Rolnik, który chce kupić wspomniany ciągnik za 100 tysięcy złotych netto z hakiem nie jest wymarzonym klientem dla dilerów. Co innego, jeśli zamierza wydać przynajmniej dwa razy więcej.
Jednak, jeśli ten sam rolnik poinformuje dilera samochodów osobowych, że ma taką sumę do wydania, staje się ukochanym, wręcz pożądanym klientem. Wszak za podobną sumę można kupić nowoczesny samochód, nawet hybrydę. I na dodatek wytargować 5-letnią gwarancję, przeglądy za złotówkę plus darmowe opony zimowe. Takich warunków nie uzyska nawet nabywca wypasionego ciągnika za pół miliona złotych. Zresztą, przeglądy części ciągników, podobnie jak części i materiały eksploatacyjne, są drogie. A część sprzedawców oferuje warunki gwarancji tak ostro obwarowane, że jakoby najczęściej do awarii dochodzi z oczywistej winny lub zaniedbań rolnika. To nie jest sprawiedliwa gra.
Odnosimy jednak wrażenie, że ten rynek się zmienia. Wynika to z prostego faktu – czas olbrzymich wzrostów sprzedaży sprzętu rolniczego się skończył. Rzeczywistość negatywnie zweryfikowała już wiele nierzetelnych firm nastawionych wyłącznie na drenowanie rolniczych kieszeni. Życzymy więc tym wszystkim, którzy na rynku funkcjonują, jak najlepszych wyników. Wasz sukces to także sukces rolników.
Nic co wiejskie nie jest nam obce
Bardzo często stajemy w obronie pokrzywdzonych rolników, niemających żadnych szans z wielkimi korporacjami i reprezentującymi ich prawnikami, którzy chcą nas uciszyć nie bacząc na to, że naczelną zasadą demokracji jest wolność słowa. Przede wszystkim bronimy oraczy skrzywdzonych przez urzędy albo przez tzw. cwaniaków mieniących się obrońcami rolników, którzy bardzo lubią łatwą kasę z chłopskiej kieszeni. Robimy to, bo to jest nasza praca i nasza misja. Wszak „Tygodnik Poradnik Rolniczy” od lat kieruje się maksymą: Nic co wiejskie nie jest nam obce. Nie my ją wymyśliliśmy. Była to bowiem dewiza działania śp. „Gromady – Rolnika Polskiego” – najpopularniejszej gazety rolniczej, której niedzielne wydanie sprzedawało się w nakładzie przekraczającym 700 tysięcy egzemplarzy. Była to gazeta z tzw. starych czasów, ze wszystkimi wadami wynikającymi z tej trudnej epoki, w której się ukazywała. Ale legitymacja „G–RP” była bardzo pomocna w rozwiązywaniu rolniczych problemów, np. w wypadku nadużycia prawa przez lokalne władze czy też w drodze do sprawiedliwości w poczynaniu komisji przydzielających maszyny rolnicze. „G–RP” walczyła z dziurawymi drogami, z notorycznym brakiem telefonów, z niedostateczną elektryfikacją wsi. Tych problemów już nie ma. Ale „G–RP” walczyła też o przemysł w gminie, a więc o przetwórstwo żywności jak najbliżej zagród czy też była współorganizatorem wczasów leczniczych dla niepełnosprawnych wiejskich dzieci. To są nadal aktualne problemy. My z „Poradnika Rolniczego” a później z „Tygodnika Poradnika Rolniczego” jesteśmy związani z „G–RP”, bowiem część tego zespołu zaczynała swoją pracę w dawnej „Gromadzie” – między innymi – ci co odeszli do Domu Ojca: Wiesław Nogal, Mariola Łukaszewska, Ewa Banecka, Joanna Zwolińska oraz jeszcze żyjący redaktorzy – Ryszard Szczepanik, Alicja Moroz, Krystyna Nowakowska i Krzysztof Wróblewski. Tak. Obecnie tych z „Gromady” pozostało niewielu. Ale wszyscy członkowie naszego zespołu redakcyjnego znają dobre strony tej gazety. I starają się powielać jak najlepiej owe dobre wzorce.
Na zakończenie chcielibyśmy życzyć wszystkim Czytelnikom: „Na szczęście, na zdrowie, na ten nowy rok, żeby Wam się rodziła kapusta i groch, ziemniaki i proso, żebyście nie chodzili boso”.
Krzysztof Wróblewski
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni
(fot. Unsplash)
(fot. Unsplash)