Można powiedzieć, że ten incydent z hakami rzeźnickimi w tle przyćmił festiwal haków politycznych, które sobie wzajemnie wyciągają czołowe ugrupowania polityczne. Więcej, obniżył nawet temperaturę, i to znacznie, sporu politycznego. Ten grad informacji o maleńkiej acz przekręciarskiej rzeźni sprawił, że spadło znacznie zaufanie do polskiej żywności – także wśród naszego społeczeństwa. A polski rolnik znowu jawi się jako ten pazerny chciwiec, który truje społeczeństwo dzielnie budujące kapitalizm.
Gdzie jeden traci, tam inny zyskuje
Wszyscy potępiają, a jakoś mało kto tłumaczy, że ten karygodny incydent może służyć do robienia dobrego biznesu naszej konkurencji. Bowiem tę wpadkę można przełożyć na całą polską żywność. Trzeba tylko odpowiednio zagrać na medialnym fortepianie. Wszak sam eksport polskiej żywności jest wart ponad 30 miliardów euro. A na rynku wewnętrznym RP konkurencja może zarobić znacznie więcej. Ten czarny scenariusz można szybko wcielić w życie. Wszak transporty z polską wołowiną są w Europie wstrzymywane, ceny skupu żywca wołowego w Polsce spadają. Za karygodne postępowanie w jednej niewielkiej rzeźni zapłacą wszyscy: producenci i przetwórcy wołowiny. Czesi i Słowacy, którzy ścierpieć nie mogą polskiej żywności zalewającej ich rynek, mają doskonały argument, aby przed nią przestrzegać. Wstyd na całą Europę!
Pokrętna logika ekologa, czyli mleko zabija… Ale nie mierzy się do swoich!
Zastanawiamy się dlaczego podobna histeria nie wybuchła, gdy ten sam proceder ujawniono w niemieckiej rzeźni w Bad Iburg (w Dolnej Saksonii, 100 km od granicy z Holandią). Jedna z niemieckich organizacji zajmujących się ochroną zwierząt nakręciła tam w sierpniu i wrześniu 2018 r. film pt. „Trzydzieści dni w pewnej niemieckiej rzeźni”. Widzimy tam obrazy identyczne jak te spod Ostrowi. Krowy wywlekane na linach z ciężarówek, ale i niewielkich przyczep, służących do transportu jednej–dwóch sztuk, a zatem należących najpewniej do tamtejszych rolników. Nikt wówczas, jak Europa długa i szeroka, nie rozdzierał szat nad zagrożeniami, jakie niesie ze sobą konsumpcja niemieckiej żywności, a w szczególności wołowiny. Być może dlatego, że obrońcy zwierząt nie zorganizowali kampanii pod hasłem oszukiwania konsumentów i wciskania mięsa z umierających krów jako pełnowartościowego towaru. Oni poszli dalej. Tytuł filmu miał bowiem dwie części, a druga brzmiała „Mleko jest zabójcze”. Trzeba mieć wyobraźnię ekologa, żeby wymyślić coś takiego i połączyć nieuczciwe praktyki w rzeźni z produkcją mleka. Na Zachodzie ludziom od dobrobytu poprzewracało się w głowach. W Polsce wraz z rosnącym dobrobytem zaczyna się dopiero przewracać. Mamy jeszcze szansę, aby z tej drogi zawrócić.
Jest afera mięsna albo nie ma afery. Kto podskoczy silniejszemu?
Ani Francja, ani Czechy, ani Finlandia, ani Słowenia nie wprowadziły wówczas nadzwyczajnych środków związanych z jadącą z Niemiec żywnością. Wynika z tego jakże smutny, ale prawdziwy wniosek: dużemu wolno więcej. Czeski rząd nie będzie zadzierał z Niemcami z powodu kilkunastu „pozaklasowych” krów. Przecież nikt od tego nie umarł.
Pamiętamy też skandal z koniną, która była dodawana do potraw z wołowiną. Wówczas to mięso trafiało na rynek Wielkiej Brytanii m.in. przez kilka irlandzkich rzeźni. W jednej z nich znaleziono koninę oznaczoną jako sprowadzoną z Czech wołowinę. Ale winna była Polska i Rumunia, bo stamtąd pochodziły konie.
Co zrobić ze złamaną nogą, czyli jeśli nie wiadomo o co chodzi…
Jako że niedawna afera nie jest pierwszą w Polsce z bydłem pozaklasowym, może wreszcie ktoś coś z tym zrobi. Tak, aby np. pełnowartościowy buhaj ze złamaną nogą nie musiał być ubijany po ciemku i w tajemnicy lub utylizowany. Tak, tak, wiemy – unijne przepisy, rozporządzenia i takie tam. Ale „Unii” są tam, a problemy tutaj.
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
(fot. Pixabay)