W opisie jednego z kredytowych projektów (wartość 300 mln euro) czytamy m.in., że budowa nowych Kauflandów pozwoli wykorzystać lokalne produkty, da producentom mocny impuls do rozwoju i zachęci ich do wytwarzania żywności według najlepszych praktyk, w mniejszych miastach i na obszarach gorzej rozwiniętych.
EBOiR to bank, który znany był z tego, że swymi kredytami wspierał państwowe polskie firmy, które dzięki jego wsparciu stawały się bardziej konkurencyjne. Wśród jego pierwszych klientów, w latach 1996–1997, była Huta Katowice, Hortex, zakłady tłuszczowe Kruszwica. EBOiR miał inwestować w odbudowę i rozwój, ale jak się okazało – do czasu.
Trudno nazwać rozwojem sytuację, gdy sieć supermarketów przez kilka lat nie zgadza się na zmianę cenników przez swego dostawcę – spółdzielnię mleczarską? Efekt – spółdzielnia ociera się o likwidację. A jeśli sieć wstawia np. jogurt jakiegoś dostawcy po cenie znacznie wyższej niż konkurencji na tej samej półce. Efekt – nikt nie kupuje drogiego jogurtu, więc dostawca musi zgodzić się na obniżkę cenników. To wszystko zdarzyło się w Polsce. Czy tak bankierzy z Londynu wyobrażają sobie odbudowę i rozwój? Czy to jest wspieranie rolników i przetwórców, czy raczej robienie z nich niewolników?
Nawet argument o dostępie do taniej żywności nie jest przekonujący. Po pierwsze żywność w marketach nie jest tania, a po drugie biedny w sklepie prowadzonym przez sąsiada dostanie chleb „na zeszyt”. Kto widział zeszyt w Lidlu lub Kauflandzie, podobnie jak w Biedronce, Aldi, Netto, Tesco, Carrefourze i Auchanie? Stamtąd biedny może co najwyżej ukraść!
Mieliśmy w EBOiR naszych przedstawicieli. Od 1993 do 2003 r. w banku Polskę reprezentował Jan Krzysztof Bielecki, były premier. W latach 2001–2004 wiceprezesem EBOiR była Hanna Gronkiewicz-Waltz. Co zrobili nasi przedstawiciele w EBOiR, żeby powstrzymać napływ do Polski handlowej technologii?
Nikogo z nich nie obchodzi, że rolnicy dziś muszą stawiać czoła problemom, o jakich wcześniej nie śnili. Nie dość, że ceny skupu spadły i spadają nadal, to np. producentom mleka przyszło płacić kary, które są niemal równe cenie mleka. Jaki los spotka rolnika, który dostarczał rocznie 30 tys. l mleka, a żeby dołączyć do średniej krajowej dokupił jałówek i podwoił produkcję. Dziś ten dostawca musi zapłacić ponad 30 tys. zł kary za przekroczenie kwoty. Połączony efekt kar, embarga, praktyk stosowanych przez sieci handlowe i załamania cen na świecie dla takiego rolnika może być wyrokiem, w najlepszym wypadku zmieni go w niewolnika.
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki