Wojciech Puchaczewski ze wsi Gródek w powiecie wysokomazowieckim prowadzi 33-hektarowe gospodarstwo specjalizujące się w produkcji mleka. Utrzymuje 25 krów dojnych, a surowiec dostarcza do SM Mlekovita. Produkcja roślinna podporządkowana jest żywieniu bydła. W strukturze zasiewów ważną pozycję zajmuje uprawa kukurydzy kiszonkowej.
– Nie wyobrażam sobie prowadzenia upraw bez wykupienia polisy od niekorzystnych zjawisk atmosferycznych. W ostatnich latach ich nie brakuje – mówi Wojciech Puchaczewski.
Rolnik więc ubezpiecza swoje uprawy. Polisa wykupiona wiosną 2017 r. objęła ochroną ubezpieczeniową zboża jare, ozime oraz kukurydzę. Producent wybrał dotowane z budżetu ubezpieczenie obejmujące pakiet pięciu ryzyk, m.in.: huraganu, piorunu, deszczu nawalnego. Dodatkowo wykupił ubezpieczenie obejmujące skutki gradobicia.
Właściwe liczenie
Dla każdego gospodarstwa specjalizującego się w produkcji mleka uprawa kukurydzy z przeznaczeniem na kiszonkę ma strategiczne znaczenie. W zeszłym roku rolnik uprawiał ją na trzech działkach, które liczyły odpowiednio 1,94 ha, 1,55 ha oraz 1,45 ha. Plantacja kukurydzy na dwóch pierwszych została zdziesiątkowana w sierpniu przez grad.
- Grad zniszczył liście oraz kolby. Na pozostałości kolb rozmnożyły się patogeny grzybowe
– Żywioł uderzył 19 sierpnia. Było to lokalne i miejscowe zjawisko. Bardzo silne, intensywne i gwałtowne. Grad padał wzdłuż wąskiego pasa terenu. Przeszedł także przez moją działkę. Z kukurydzy pozostały strzępy. Po gradowej burzy było później ciepło i wilgotno. Wymarzone warunki do rozwoju chorób grzybowych. Patogeny poraziły rośliny tak, że nadawały się one wyłącznie do rozdrobnienia i pozostawienia na polu – opowiada Puchaczewski.
Rolnik, wykupując kompleksową polisę dla swoich upraw, w przypadku kukurydzy sianej na gruncie kategorii bonitacyjnej III B wydajność określił na 70 ton sieczki z 1 ha. Wartość jednej tony surowca wyceniono na 70 zł. Całkowita suma ubezpieczenia dla 3,49 ha plantacji kukurydzy wyniosła więc nieco ponad 17 tys. zł.
- Wojciech Puchaczewski w ubiegłym roku stracił prawie 3,5 ha kukurydzy na kiszonkę. Odszkodowanie nie odpowiadało wielkości strat
– Polisę wykupiłem w PZU. Zgodnie z ich dyspozycjami poinformowałem o wystąpieniu zdarzenia. Na początku września pojawił się u mnie rzeczoznawca. Był to bardzo kompetentny człowiek, który miał sporą wiedzę dotyczącą tego, jak wyceniać straty. Jego wyliczenia niemal pokrywały się z moją oceną. Procedura szacowania przebiegała bardzo wnikliwie. Specjalista przysłany przez PZU wykonywał zdjęcia, liczył stopień uszkodzeń kolb oraz liści. Nie miałem żadnych wątpliwości ani zastrzeżeń wobec działań, które przeprowadzał na moim polu. Ostatecznie wyliczył, że na działce o powierzchni 1,94 ha uszkodzenia w kolbach wyniosły 80%, a w liściach sięgnęły 100%. Na działce mniejszej – 1,55 ha – podał, że stopień zniszczeń kolb wyniósł 40%, a liści i łodyg 80% – opowiada Puchaczewski.
Niska kwota
Rzeczoznawca sporządził protokół, na którym dokonany był opis sytuacji na polu. Stwierdzono w nim, „uszkodzenia gradowe, ścięte rośliny, ścięte postrzępione liście, uszkodzenia głębokie i gęste”, „rośliny gniją i pleśnieją i nie nadają się na paszę”.
– Zgodziłem się z opinią zawartą w protokole. Podpisałem go i spokojnie czekałem na dalsze działania ze strony PZU. Plantacja do niczego się nie nadawała. Musiałem ponieść koszty jej usunięcia z pola. Po prostu wynająłem sieczkarnię, która to, co zostało z kukurydzy po gradzie, rozrzuciła po polu. Zgodnie z wymogami PZU do lustracji przez rzeczoznawcę pozostawiłem odpowiedni pasek kontrolny. Byłem pewien, że PZU wypłaci odszkodowanie odpowiadające skali zniszczeń na moim polu. Zdawałem sobie sprawę, że ubezpieczyciel nie pokryje wszystkich strat. Jednak otrzymanie rekompensaty za poniesione nakłady na uprawę kukurydzy to duże wsparcie dla gospodarstwa. Przecież po to są ubezpieczenia rolne – zastanawia się Wojciech Puchaczewski.
Rolnik nie musiał długo czekać na decyzję PZU o wypłacie odszkodowania. Stosowny dokument przyszedł do gospodarstwa jeszcze w pierwszej połowie września. Przedstawione tam informacje początkowo wprawiły rolnika w gorzkie zdumienie.
Niemal 3,5 ha kukurydzy było ubezpieczone na kwotę przekraczającą 17 tys. zł. Rzeczoznawca stwierdził straty w liściach sięgające 80–100%, a w kolbach od 40 do 80%. Początkowo rolnik nie mógł uwierzyć w to, co w dokumencie informującym o wypłacie odszkodowania przedstawił PZU.
– Poinformowano mnie, że szkoda była częściowa. Na dwóch działkach wyniosła ona odpowiednio 40 i 51%. Wypłacona kwota została jeszcze pomniejszona o „nieponiesione koszty zbioru” oraz udział własny – 10%. Odszkodowanie zostało, co prawda wypłacone, ale wyniosło około 36% pierwotnej sumy ubezpieczenia. Tak niska kwota spowodowała, że zacząłem bardziej szczegółowo analizować procedurę PZU. Poziom 40 i 51% w żadnym stopniu nie odpowiadał rzeczywistości. Zupełnie różnił się od tego, co na polu opowiadał i wyliczał rzeczoznawca. Nie była mi też znana metodologia, w oparciu o jaką zostały przeprowadzone wyliczenia – zastanawiał się Wojciech Puchaczewski.
Błąd naprawiony
Rolnik, otrzymując tylko około 1/3 wartości ubezpieczenia mimo strat sięgających 100%, złożył do PZU odwołanie, w którym opisał swoje wątpliwości i zastrzeżenia. Nie liczył na to, że złożenie dokumentu zakończy się sukcesem. Jak nam powiedział, występowały spore trudności komunikacyjne. Rolnik nie był pewien, na jaki adres wysłać odwołanie. Zaadresował je więc do warszawskiej centrali PZU.
– Moje obawy oraz sceptyczna ocena PZU okazały się przedwczesne. Wysłałem odwołanie i byłem przekonany, że przepadło i że nie dostanę żadnej odpowiedzi. Okazało się, że zostało rozpatrzone pozytywnie. Ogromna korporacja nie potraktowała rolnika w sposób lekceważący. Oczywiście z ubezpieczania upraw rolnych w kolejnych latach rezygnować nie będę – zapowiada Wojciech Puchaczewski.
Tomasz Ślęzak