Badania nad produkcją i wykorzystaniem mięsa syntetycznego trwają od lat. Pierwszy kotlet do burgera został wyhodowany w ten sposób już 18 lat temu w Holandii. Dziś w technologię mięsa hodowanego w laboratoriach inwestują firmy i startupy na całym świecie. Nawet Bill Gates, jeden z najbogatszych ludzi, wyłożył miliony dolarów na mięso z próbówki i lansuje teorię, że bogaci powinni jak najszybciej dodać je do swojego menu.
Zwolennicy sztucznej wołowiny i wieprzowiny twierdzą, że to produkt doskonały. Dlaczego? Bo powstaje bez cierpienia zwierząt, bo zużywa o wiele mniej zasobów niż tradycyjna hodowla zwierząt, bo zmniejsza ślad węglowy. No i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że to… nieprawda. Żeby zrozumieć dlaczego, warto przyjrzeć się całemu procesowi powstawania sztucznego mięsa i w ten sposób oddzielić mity od naukowych faktów.
Sztuczne mięso: żółte, bez smaku i aromatu
Mięso to nie tylko komórki mięśniowe. To także liczne komórki tłuszczowe, tkanka łączna i naczynia krwionośne. Dopiero ich wzajemne proporcje tworzą bogaty aromat, smak i strukturę. Tymczasem mięso syntetyczne to prosta, sztucznie wyhodowana monokultura.
Prawdziwym wyzwaniem jest jednak odwzorowanie wartości odżywczych mięsa, bogactwa aminokwasów, składników mineralnych, witamin i innych związków bioaktywnych, ważnych dla zdrowia. Sztuczne mięso tego nie ma, więc wymaga suplementacji. Dlatego jego walory zdrowotne są dużo niższe niż prawdziwego surowca.
Do produkcji mięsa z próbówki też zabija się zwierzęta
Entuzjaści mięsa z próbówki za jego największą zaletę uznają brak cierpienia zwierząt. Tymczasem okazuje się, że to nieprawda. Przecież sztuczne mięso uzyskuje się z użyciem izolowanych komórek macierzystych, które trzeba pobrać od zwierząt w rzeźni lub poprzez biopsję.
333 płodów bydlęcych, by wytworzyć jeden sztuczny kotlet
Kolejna kwestia dotyczy hodowli komórek mięśniowych, która wymaga zastosowania kilkuprocentowego dodatku surowicy płodowej (najczęściej płodów cieląt).
Produkcja sztucznego mięsa pochłania dużo więcej wody i prądu niż tradycyjna
Owszem, komórki macierzyste mogą być pobierane także z innych tkanek niż tkanka mięśniowa. Ale nie udaje się ich skutecznie pobudzić do podziałów. A jeśli już, to proces ten wymaga aż 2,5 raza więcej prądu niż w chowie drobiu i bydła mlecznego, nie mówiąc już o wodzie i substancjach odżywczych.
- Obecnie typową technologią jest hodowla komórek macierzystych w bioreaktorach, w ściśle kontrolowanych warunkach środowiskowych. Uzyskiwane są cienkie warstwy około milimetrowej grubości, które nakłada się na siebie. Jednak i ta produkcja wymaga zużycia znacznej ilości wody – zaznacza Jędrych.
Tu warto zauważyć, że taka woda musi być idealnie czysta pod względem chemicznym i mikrobiologicznym. I potrzeba jej nawet 100 razy więcej niż w chowie drobiu i bydła mlecznego.
Co z pozostałościami antybiotyków w steku z bioreaktora?
Poza tym gigantyczne koszty generuje także użycie składników pokarmowych do odżywiania komórek. Ale to jeszcze nie wszystko. Do produkcji mięsa potrzebne są przecież biostymulatory takie jak hormony (np. insulina, hormony tarczycy, hormon wzrostu) i czynniki wzrostowe. Również sporym problemem jest konieczność stosowania antybiotyków.
Naukowcy: produkcja mięsa in vitro może wyemitować sześć razy więcej CO2
Naukowcy na całym świecie spierają się, czy hodowla sztucznego mięsa rzeczywiście korzystnie wpłynie na środowisko i ograniczy emisję gazów cieplarnianych. Są tacy, którzy twierdzą, że będzie wręcz przeciwnie – że produkcja sztucznego mięsa wyemituje 5–6 razy więcej CO2 niż produkcja drobiarska czy mleka.
Nawet jeśli wskaźniki te będą gorsze w przypadku bydła, to i tak bezpośrednie zużycie energii będzie dużo wyższe niż w tradycyjnej produkcji. Wychodzi więc na to, że sztuczne mięso to po prostu ślepa uliczka, a jego produkcja przyniesie więcej szkody niż pożytku dla środowiska i konsumentów.
oprac. Kamila Szałaj, fot. pixabay.com