Pewnie machniecie ręką i pomyślicie: „Sami sobie są winni, skusili się na lepsze ceny”. Otóż nie. Wyrafinowani oszuści nie działają w ten sposób, a poszkodowanym na pewno nie można zarzucić braku ostrożności.
To był wrzesień
Jesteśmy u pierwszej z pokrzywdzonych. Gdy wraca do wydarzeń sprzed roku, trudno jej opanować emocje. Pani Monika z powiatu kaliskiego opowiada, jak doszło do sprzedaży byków spółce Hermes. Chociaż firma pochodzi z odległego Krotoszyna, z jej usług korzystali także sąsiedzi naszej rozmówczyni.
– Kolega taty sprzedawał im byki i zapłacili. Drugi znajomy, z sąsiedniej wsi, kilka dni wcześniej sprzedał im 8 byków i też otrzymał pieniądze – podkreśla pani Monika. – Miesiąc wcześniej zamówił u nich cielaki, a firma je dostarczyła.
Znajomy ten był też świadkiem sprzedaży byków przez rodzinę naszej rozmówczyni. Potwierdza, że to te same osoby, które kupiły bydło od niego i za nie zapłaciły.
Mamy więc sprawdzoną firmę. Jednak pani Monika, nauczona przez tatę, przy każdym nowym odbiorcy sporządza dokumentację fotograficzną, łącznie z numerem rejestracyjnym auta. Tak było i 7 września 2018 roku. Nie podejrzewała nawet, jak ważna będzie ta dokumentacja...
Kupcami byli Krzysztof W., Przemysław K. i Grzegorz W. Pierwszy jest właścicielem firmy Hermes. Małżonka drugiego została wcześniej skazana prawomocnym wyrokiem w sprawie... oszustwa polegającego na niepłaceniu za „skupowane” przez firmę K&K byki. Firmy, co prawda, już nie ma, ale niespłacone zobowiązania sprzed 6 lat ciągle istnieją.
Również na początku września 2018 roku sprzedać byki chciał pan Dariusz z powiatu średzkiego. Też trafił na firmę Hermes. Prześwietlił ją dokładnie: sprawdził Krajowy Rejestr Sądowy i giełdy długów. Skupujący rzadko wygląda tak solidnie.
Niestety, wkrótce to pan Dariusz zacznie przed nieuczciwą firmą ostrzegać innych rolników w Internecie. Na jego wpisy trafi pani Monika. Zjednoczą siły w walce o swoje pieniądze. Wkrótce okaże się, że pokrzywdzonych jest więcej.
Mijają terminy płatności, a pieniędzy za byki brak
Pani Monika po raz pierwszy chwyta za telefon mniej więcej po miesiącu od sprzedaży. Jeszcze przed transakcją pochowała tragicznie zmarłego ojca i wciąż jest w żałobie. Co słyszy w sprawie zaległej płatności? Wykręty, kłamstwa, a kiedy oszuści przedstawiają sfałszowane potwierdzenie przelewu – nie ma już najmniejszych wątpliwości, że została oszukana. W przeciwieństwie do policji!
Jak twierdzi pani Monika, policjanci nie chcieli przyjąć jej zawiadomienia. Sugerowali wystąpienie na drogę cywilną. Kilkukrotnie zmieniał się funkcjonariusz prowadzący śledztwo. Chociaż śledztwo to chyba za dużo powiedziane.
Sprawę pod koniec ubiegłego roku opisała lokalna gazeta. Przestępcy próbowali wpłynąć na dziennikarkę, by odstąpiła od publikacji. W tym czasie z więzienia wyszła wspomniana żona pana K.
Po Nowym Roku pani Monika prosi o pomoc prawnika. To spory wydatek, ale nagle oszuści przypomnieli sobie o swojej ofierze. Próbują doprowadzić do wycofania zarzutów lub chociaż do podpisania ugody. Tuż przed Wielkanocą w domu pani Moniki pojawia się Krzysztof W.
Odsłuchuję fragment rozmowy, która się wówczas odbyła. To mistrz manipulacji. Na szczęście, nie osiągnął celu.
Panu Dariuszowi jeszcze przed sprzedażą byków udaje się dwutygodniowy termin płatności skrócić do 7 dni. Nie podejrzewa niczego złego, gdy po tygodniu pieniędzy nie ma na koncie – przeczekuje i ten drugi. Gdy uda mu się dodzwonić do Hermesa, słyszy za każdym razem inną bajkę: o rzeźni, która nie zapłaciła, o banku, który nie uruchomił linii kredytowej... Oszuści grają na czas. 16 października 2018 sprawa trafia do sądu w Środzie Wielkopolskiej.
12 postępowań, 4 wyroki
Pan Darek pisma sporządza sam, radzi sobie z tym całkiem nieźle. Ale młyny sprawiedliwości mielą powoli, a Temida zdaje się faktycznie ślepa. Okazuje się, że przeciwko Przemysławowi K. w 5 komendach toczy się 12 postępowań. Ma też 4 wyroki karne oczekujące na wykonanie. Nie ma żadnego majątku, który można zająć na poczet spłaty długów. Ponadto pozostaje pod opieką psychiatry!
Pan W. twierdzi, że jest niewinny. Albo o niczym nie wie. Albo jedno i drugie. Padł ofiarą wspólnika. To W. jest poszkodowany. A rolnicy szargają mu opinię.
Nasza bohaterka straciła około 50 tys. zł. To ogromne obciążenie dla budżetu jej gospodarstwa. Aby rodzina mogła jakoś związać koniec z końcem, zmuszona została do podjęcia dodatkowej pracy. Drugi etat wykańcza, ale też zabiera czas na rozpamiętywanie tego, co się stało. Jednak gdy zbliża się termin sprzedaży kolejnych sztuk, pani Monika przeżywa koszmar tamtej transakcji na nowo. Szukać kogoś, kto zapłaci gotówką na miejscu? To rzadkość, a ceny są wtedy o wiele niższe... Okoliczni handlarze dowiedzieli się o nieszczęściu pani Moniki. Skrzyknęli się niczym hieny i mają dla niej „specjalny” cennik. Kontaktujemy się już po terminie sprzedaży i nasza Czytelniczka potwierdza, że nie udało jej się uzyskać cen rynkowych. A przecież te 60 gr/kg to prawie 500 zł na sztuce, z kolei dwie sztuki to cielak...
Drugi z naszych bohaterów stracił około 35 tys. zł. Nie zdołał wrócić do hodowli bydła. W niewielkim gospodarstwie każdy grosz się liczy, a tu obieg pieniądza został przerwany. Najpierw, jak wspomina pan Dariusz, przyszło odprowadzić VAT od nieszczęsnej transakcji. Następnie nie starczyło na ratę kredytu. Z bankiem można się było dogadać raz, ale potem trzeba się było podeprzeć kolejną pożyczką.
Trudno się dziwić, że pan Dariusz jest zbulwersowany opieszałością sądów: tryb upominawczy zamiast nakazowego, przepływ akt z jednego sądu do drugiego trwający pół roku albo dwukrotne oddalenie wniosku o zabezpieczenie majątku dłużnika jako... niezasadnego. Policja i prokuratura mają problemy z ustaleniem zaangażowanych w proceder osób, mimo zdjęć tablic rejestracyjnych aut czy numerów telefonów. Nasz Czytelnik odnosi wrażenie, że państwo stoi nie po stronie poszkodowanych, ale oszustów.
Czy można było tego uniknąć?
Pani Monika pamięta, iż przestępcy nie chcieli podpisać faktury. Formalnie nie ma już takiego wymogu, ale uznaje się to za dobry obyczaj kupiecki. To była chwila, mąż pani Moniki dopilnował, by podpis został złożony. Trudno więc mówić tu o „światełku ostrzegawczym”.
Pan Dariusz z kolei nie może darować sobie, że nie zauważył w porę dość znamiennego faktu: po odbiór przyjechali pracownicy, twierdząc, że szef jest u klienta w innej części województwa. Kiedy okazało się, że jeden z byków ma słowackie numery na kolczykach (nie każda rzeźnia takiego przyjmie), „właściciel” zjawił się na podwórku po 10 minutach. Nasz Czytelnik wykonał kawał solidnej pracy detektywa. Okazało się, że przestępcy posługują się swoimi tożsamościami wymiennie: pan K. przedstawia się jako pan W., pan W. z kolei nie pamięta, czy w ogóle zna pana K. Na szczęście podpisy na dokumentach mówią co innego.
W oborze u pana Dariusza już tylko hula wiatr....