Rolnicy ze wsi leżących w graniczących ze sobą gminach Trzemeszno i Rogowo od wielu lat prowadzą nierówną walkę z dziką zwierzyną. Okoliczne pola wczesną wiosną wyglądają jak wojskowy poligon. Każda rolna działka, na której siana jest kukurydza na kiszonkę dla bydła lub ziarno, sadzone ziemniaki, a nawet wysiewane zboża po kukurydzy, na pierwszy rzut oka przypominają teren działań bojowych. Pola starannie są ogrodzone. Obejmowane nie tylko pastuchem, ale kilkoma warstwami mocnego drutu. Niektórzy stawiają kilkudziesięciocentymetrowe płoty.
– Pastuch to absolutne minimum. Zresztą dziki dosyć łatwo przerywają drut. W zeszłym roku miałem tak duże straty na użytkach zielonych, że zmuszony teraz jestem do kupowania od sąsiadów sianokiszonki. Dowożę ją z odległości nawet 13 km. Na dobę, aby wyżywić krowy, potrzebuję 7 bel. Jak do tej pory musiałem dokupić już 200 balotów z sianokiszonką, za każdy płacę 40 zł? – wylicza Adam Stachowiak ze wsi Ochodza, dostawca mleka do SM Mlekpol, Zakład Bydgoszcz, w oborze którego znajduje się 56 krów mlecznych.
Kogo w sejmie obchodzi rolnik
Rolnicy uważają, że być może jest prawo, które kwestie szkód łowieckich reguluje. Jednak dla myśliwych pozostaje ono abstrakcją. Podczas szacowania dostają skromne kwoty, które nie pokrywają ich strat.
– Skala zniszczeń jest zbyt duża. Zgodnie z rozporządzeniem ministra środowiska, za szkody koło powinno nam zapłacić wartość utraconego plonu pomniejszoną o koszty jego uzyskania. Gdybyśmy żądali od lokalnego koła takich płatności, doprowadzilibyśmy je w tydzień do bankructwa. Zresztą myśliwi nigdy nie zgodziliby się na zapłacenie takiego odszkodowania. Zawsze można oddać sprawę do sądu. Tylko, że my jesteśmy producentami rolnymi, nie mamy czasu, sił, środków i zaplecza prawnego na przewlekłe procesy. Żądamy natychmiastowej pomocy od państwa. Od 8 lat rządzą partie, które nic nam nie pomogły, to ich wina – twierdzi Jan Kubicki.
Rolnicy uważają, że jak na razie Skarb Państwa, do którego dzika zwierzyna należy, jest bezradny i nie reaguje na zgłaszane przez nich problemy. Rośnie populacja zwierzyny, myśliwych nie widać w łowiskach, nie ma przepisów, które sankcjonowałyby od kół realizowanie przez nich obowiązków wynikających z dzierżawy obwodów łowieckich. Państwo nie szanuje prawa własności rolników do ziemi. Nie płaci za to, że zwierzyna żeruje na prywatnym terenie.
– Od kilku lat słyszymy nieustanne obietnice i zapewnienia, że problem będzie jakoś uregulowany. Odbywają się dziesiątki bezproduktywnych spotkań z lokalnymi władzami. W sprawie szkód bezradna jest też izba rolnicza. Niby każdy chce nam pomóc, jednak tak naprawdę jesteśmy sami. Od lat głosujemy na PSL. Podobno to Stronnictwo interesów rolniczych. Tylko, że od 8 lat jest coraz gorzej. W tym roku podczas wyborów wybierzemy taką partię, która przedstawi jakiś konkretny plan zwalczania plagi dzików i szkód. Czy w sejmie nie ma siły, która zechciałaby nas obronić? Czy lobby łowieckie jest aż tak silne? – pytali nas w Gościeszynie z trudem kryjąc złość i frustracje rolnicy.
Na ich prośbę sprawdziliśmy jak wygląda sprawa zmiany Prawa łowieckiego w sejmie.
Niekonstytucyjna ustawa
W ubiegłym roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że niektóre zapisy Prawa łowieckiego są niezgodne z konstytucją. Wskazał, że ustawa oparta na rozwiązaniach wprowadzonych jeszcze za poprzedniego ustroju nie przystaje do aktualnych standardów i zasugerował uchwalenie nowego aktu prawnego. Posłowie jednak uznali inaczej. W sejmie pojawiły się dwa projekty nowelizacji – poselski i rządowy.
Zaproponowane w poselskim projekcie poprawki tak naprawdę nie zmierzają do wzmocnienia praw właścicieli gruntów wobec kół myśliwskich. Zawiera tak naprawdę kosmetyczne zmiany pozwalające na wykonanie wyroku Trybunału. Nieco bardziej społeczny jest konkurencyjny projekt noweli rządowej. Jego autorzy przewidują między innymi możliwość wypowiedzenia dzierżawy obwodu łowieckiego bez wypowiedzenia, jeżeli koło łowieckie nie zrealizuje rocznego planu łowieckiego albo zaprzestanie wypłacania odszkodowań za szkody łowieckie. Proponują również, aby Polski Związek Łowiecki przejmował zobowiązania z tytułu rekompensat za szkody łowieckie w przypadku rozwiązania koła łowieckiego lub gdy majątek koła nie jest wystarczający do pokrycia zobowiązań. Projekt rządowy przewiduje wydanie przez ministra środowiska, we współpracy z ministrem rolnictwa, rozporządzenia określającego zasady szacowania szkód. Miałoby ono uwzględniać potrzebę dokonania oceny rzeczywistej szkody oraz jej wycenę według cen skupu. Należy dodać, że takie rozporządzenie już teraz obowiązuje. Jego zapisy dla rolników są dosyć korzystne. Kłopot tylko w tym, że koła tego aktu prawnego nie realizują. Jedyną sankcją za nieprzestrzeganie przepisów rozporządzenia jest możliwość oddania sprawy do sądu.
Okazuje się jednak, że lobby łowieckie w sejmie jest potężne i rozciąga się szeroko od lewej do prawej strony sceny politycznej. W naszym parlamencie posłowie i senatorowie mają możliwość zakładania zespołów parlamentarnych. Takich zespołów jest grubo ponad 100. Do najliczniejszych zespołów zaliczany jest Parlamentarny Zespół Strażaków, który zrzesza 116 posłów. Okazale prezentuje się zespół Obrony Wolności Słowa liczący 75 posłów i 15 senatorów. Jest też kilka zespołów bardziej egzotycznych jak: Zespół Brydża Sportowego, Promocji Badmintona, Wędkarstwa, Zespół ds. Piastówanio Ślónskij Godki. A myśliwi mają aż dwa zespoły. Parlamentarny Zespół ds. Kultury i Tradycji Łowiectwa oraz Parlamentarny Zespół ds. Leśnictwa, Ochrony Środowiska i Tradycji Łowieckich. Ten pierwszy zrzesza 35 posłów i 9 senatorów. Drugi liczy zaś 14 senatorów. W zespołach zasiadają parlamentarzyści wszystkich opcji politycznych.
Na pierwszy rzut oka ilość miłośników łowiectwa na tle Zespołu Strażaków wydaje się niewielka. To tylko pozory. Sprawy łowiectwa zajmują znacznie bardziej parlamentarzystów niż problemy Racjonalnej Polityki Przeciwdziałania Narkomanii, Chorób Rzadkich, Dzieci, Onkologii czy Podstawowej Opieki Zdrowotnej i Profilaktyki. Wymienione zespoły liczą odpowiednio 14, 10, 20, 24 i 15 parlamentarzystów.
Parlamentarny Zespół ds. Kultury i Tradycji Łowiectwa nie ukrywa, że reprezentuje i wspiera interesy myśliwych. W regulaminie Zespołu napisano, że do jego zadań należy między innymi „wypracowanie i opiniowanie rozwiązań prawnych służących rozwojowi polskiego łowiectwa” oraz „monitorowanie prac nad projektami ustaw i rządowych dokumentów dotyczących łowiectwa”.
Posłowie Zespołu jak w regulaminie napisali tak zrobili. W lutym tego roku do marszałka sejmu wnieśli poselski projekt ustawy o szkodach łowieckich, ubezpieczeniach obowiązkowych od szkód łowieckich, Łowieckim Funduszu Odszkodowawczym oraz o zmianie niektórych ustaw.
Według tego projektu, kwestią odszkodowań łowieckich miałby się zająć Łowiecki Fundusz Odszkodowawczy. To on zbierałby pieniądze na wykupienie polisy, która regulowałaby odpowiedzialność myśliwych za szkody. Odszkodowania płaciłaby firma ubezpieczeniowa, która musiałaby wygrać ogłaszany przez Fundusz przetarg.
– Kategorycznie nie zgadzam się z tym, że projekt ustawy sprzyja wyłącznie PZŁ. To pierwsze praktyczne rozwiązanie, które wprowadza realne sposoby płatności za szkody. Słuszna idea, aby odrębny fundusz tym się zajmował. Szacowaniem szkód zajęliby się zaś specjaliści i rzeczoznawcy firmy ubezpieczeniowej – powiedział nam Marek Gos, przedstawiciel wnioskodawcy ustawy, poseł PSL i myśliwy.
Kolejne nadużycia
Kłopot jednak w tym, że gdyby ustawa weszła w życie, prawa rolników byłyby jeszcze mniejsze niż obecnie. Projekt zakłada, że rolnicy mieliby jedynie 7 dni na zgłoszenie szkody od momentu jej powstania. Oznaczałoby to otwarte drzwi do nieustających sporów o to, kiedy szkoda powstała. Rolnik posiadający 55 ha w 22 oddalonych od siebie kawałkach nie jest w stanie codziennie objechać wszystkich pól. Pomysłodawcy projektu zakładają też, że wypłata odszkodowania byłaby pomniejszona o 10% udziału własnego rolnika. Nakładają na niego także obowiązek współpracy z kołami w kwestii pilnowania i odstraszania zwierzyny. To kolejna furtka. Można sobie wyobrazić, że łowczy stwierdzi, iż na środku pola chce postawić okazałą ambonę, rolnik się na to nie zgodzi i już będzie pretekst, aby odszkodowania nie płacić. W projekcie ustawy znajduje się katalog pożądanych form współdziałania rolników z myśliwymi. Ma on charakter otwarty, co może stwarzać drogę do nadużyć. Myśliwi lub rzeczoznawcy sami będą dowolnie interpretować, to jak rolnik ma im pomagać w ochronie plantacji przed zwierzętami.
To, co wzbudza największe kontrowersje, to źródło finasowania Funduszu.
– Chcemy zwiększyć środki na szkody poprzez udział w Funduszu Skarbu Państwa, do którego należy zwierzyna. Byłoby więcej pieniędzy – powiedział nam poseł Gos.
Posłowie myśliwi wymyślili, że Fundusz zasilany będzie składką przez dzierżawców i zarządców obwodów łowieckich płaconą w wysokości 70% łącznej kwoty wypłaconych odszkodowań za szkody w poprzednim łowieckim roku gospodarczym. Do tego dorzuci się jeszcze Skarb Państwa, który miałby wnieść składkę w wysokości 50% kwoty odszkodowań płaconych w poprzednim roku gospodarczym. Kłopot jednak w tym, że wątpliwości budzą liczby wymienione w projekcie. Posłowie powołują się na GUS i podają, że w roku 2013/2014 zapłacono w całym kraju 75,2 mln zł odszkodowań. Szkód zaś zgłoszono 63,1 tys. Oznacza to, że jedna szkoda wyceniona została na nieco ponad 1 tys. zł.
Tak niska kwota odszkodowań podanych przez GUS spowodowana jest ich permanentnym zaniżaniem. Rozporządzenie ministra środowiska o szacowaniu szkód nakłada na koło obowiązek rekompensaty utraconego plonu i pokrycia kosztów rekultywacji na użytkach zielonych.
„Wysokość odszkodowania ustala się mnożąc rozmiar szkody przez cenę skupu danego artykułu rolnego, a w przypadku, gdy nie jest prowadzony skup, cenę rynkową z dnia ostatecznego szacowania szkody, w rejonie powstania szkody. Wysokość odszkodowania pomniejsza się odpowiednio o nieponiesione koszty zbioru, transportu i przechowywania.” Głosi rozporządzenie ministra środowiska w sprawie szkód. Koła się do tego dosłownie nie stosują, bo ich na płacenie pełnych stawek nie stać. Rolnicy cieszą się, jeśli zwrócą im się choć koszty utraconego materiału siewnego. Dlatego skala szkód w ubiegłym sezonie wyniosła tylko 75,2 mln zł. Dla porównania, jedno z czołowych towarzystw, które zajmuje się ubezpieczaniem upraw rolnych, tylko w 2014 r. za szkody wyrządzone przez przymrozki, deszcze i grad otrzymało 9 tys. zgłoszeń o szkodach, w ramach których wypłaciło 90 mln zł.
– Nie zgodzę się na porównywanie szkód pogodowych do łowieckich. Zwierzyna niszczy punktowo delikatne plantacje. Mróz zaś powala całe łany na przestrzeni wielu ha – powiedział nam poseł Gos.
Rzeczowe szacowanie
Inne zdanie niż poseł ma jednak wielu rolników. Nie zgadzają się oni z tym, że majowe wiosenne przymrozki mają większą moc niszczącą niż watahy dzików grasujące w uprawach przez cały okres wegetacji. Odszkodowania za zdarzenia pogodowe wyceniane są przez profesjonalnych niezależnych rzeczoznawców. Towarzystwa zlecają szacowanie innym rolnikom mającym stosowną wiedzę i wykształcenie według dokładnie opracowanej metodologii. Do gospodarstw nie przyjeżdżają szeregowi pracownicy towarzystw. To tak samo jakby szkody łowieckie mieli na zlecenie kół szacować inni rolnicy. Rzecz nie do pomyślenia w PZŁ.
Największe zagrożenie dla rolników w projekcie ustawy o szkodach stanowi zapis mówiący o tym, że nadzór nad Funduszem Ubezpieczeń Łowieckich miałoby sprawować PZŁ. Dodatkowo wątpliwe jest, że za skromną kwotę składek proponowanych w ustawie któreś z towarzystw będzie chciało wziąć odpowiedzialność za szkody łowieckie. Wtedy zaś nic się nie zmieni. Myśliwi będą sami sobie szacować szkody, zapłacą za to o 30% mniej i dostaną jeszcze od Skarbu Państwa dodatkowo kilkadziesiąt milionów zł.
W Parlamentarnym Zespole ds. Kultury i Tradycji Łowiectwa zasiadają posłowie Twojego Ruchu, SLD, PSL, PO PiS i Zjednoczonej Prawicy. Ale w sejmie nie ma ani jednego zespołu, który zajmowałby się sprawami mieszkańców i dziedzictwem wsi lub interesami polskiego rolnictwa.
* * *
– Mam 56 krów, oddaję mleko do SM Mlekpol – Zakład Bydgoszcz. W tym roku dziki na 7 ha łąki zniszczyły mi 90% zielonego użytku. Koło łowieckie wypłaciło mi skromną kwotę na najtańszy materiał siewny trawy. Starczyło na zakup 24 kg/ha. Miałem spore straty także na plantacji kukurydzy na kiszonkę. Całość pól na własny koszt grodzę drutem i pastuchem – mówi Adam Stachowiak ze wsi Ochodza.
– Największe starty w tym roku miałem na łące i plantacji owsa. Za zniszczone w 100% trzy morgi owsa dostałem 97,50 zł. Jeszcze gorzej było na łące. Dziki zniszczyły ją w 30% a koło łaskawie wypłaciło mi 72 zł. Dla mnie to ogromne straty. Posiadam 15,5 ha. Uprawiam ziemniaki i zboża. Staram się grodzić pastuchem wszystkie moje pola – mówi Mieczysław Kałasiński z Gościeszyna.
– Zwierzyna tratuje mi buraki i plantacje zbóż. Dziki obrywają kolby kukurydzy. Elektryczny pastuch na niewiele się zdaje. Choć bez niego straty mogłyby być jeszcze większe. Ogrodziłem w tym roku prawie 40 hektarów. To bardzo pracochłonne zajęcie. Nie mam jednak innego wyjścia. Posiadam 55 ha i rocznie produkuję w cyklu zamkniętym 300 tuczników – mówi Krzysztof Ciążyński z Ryszewa.
– Ogromne straty miewam w kukurydzy. Robię wszystko, aby ją samodzielnie chronić. Na myśliwych nie ma co liczyć. W zeszłym roku ogrodziłem 15 ha plantacji kukurydzy. Posiadam 50 krów mlecznych. To dla mnie jedyne źródło paszy objętościowej. Bez kiszonki nie miałbym czym żywić krów. Moje pola ogrodzone są systemem kołków o wysokości 80 cm. Na nich montowane są instalacje przeciw dzikom. Koszt 250 m wałka drutu to 160 zł – mówi Eugeniusz Wiewióra ze wsi Ochodza.
– Miałem w 30% zniszczone 27 ha kukurydzy na ziarno. Koło wypłaciło 850 zł. Jelenie i dziki zjadły 25% z 35 ha plantacji rzepaku w fazie wypełniania ziarna. Myśliwi stwierdzili, że należy mi się 750 zł odszkodowania – wylicza Przemysław Kaczmarek z Ryszewa.
– Zasiałam 17 ha owsa na stanowisku po kukurydzy. Dziki stratowały plantacje w 80%. W zeszłym roku tuż przed zbiorem, 17 ha plantacja kukurydzy została zniszczona w 40%. Myśliwi stwierdzili, że dziki zjadły jedynie 0,8 ha i wypłacili 1,7 tys. zł. Posiadam 170 ha. Sama prowadzę gospodarstwo. Do pilnowania pól muszę zatrudniać ludzi – mówi Urszula Budna z Ryszewa.
Tomasz Ślęzak