Tak. Pechowość 2013 roku polegała na tym, że był za dobry. I wielu mleczarzy zarówno tych co kierują zakładami przetwórczymi, jak i rolników, uwierzyło, że ta hossa będzie trwała wiecznie. Chociaż byli też realiści, którzy twierdzili, że kryzys, może nie tak głęboki, nadejdzie z chwilą zniesienia kwotowania produkcji mleka. Ale generalnie, to kwotowanie bardzo przeszkadzało branży. Natomiast sieci handlowe jakby mniej, chociaż rok temu łupiły polskie firmy mleczarskie, tak jak to czynią dzisiaj – gdy nastał czas kryzysu, spowodowany wojną handlową z Rosją.
A na wojnie świszczą kule
Lud się wali jako snopy
A najdzielniej biją króle
A najgęściej giną chłopy.
Starsi Czytelnicy pamiętają ten wiersz Marii Konopnickiej ze szkoły. Jego strofy są nadal bardzo aktualne. Wszak to króle, czyli politycy wywołali ową wojnę, której koszty poniosą chłopy, czyli rolnicy. Mam proste pytanie: czy któryś z naszych, czy też innych unijnych polityków stracił choćby złotówkę, czy też euro z racji tych sankcji? A może z tej racji obniżono poselskie wynagrodzenia, które szczególnie w Parlamencie Europejskim należą do bardzo ambitnych?
Jeżeli zdecydowano się na wojnę, to dlaczego nie przygotowano mechanizmów obronnych. Te 400 milionów euro przewidziane docelowo na rekompensaty za straty poniesione przez wszystkich unijnych rolników na skutek rosyjskiego embarga, to ledwie połowa rocznych przychodów Spółdzielni Mleczarskiej Mlekovita. A przecież Unia na pierwszy rzut, na owe odszkodowanie przeznaczyła 125 milionów euro, zaś sama Polska złożyła – według ministra Marka Sawickiego – wnioski opiewające na 176 milionów euro. Dotyczące zresztą tylko owoców i warzyw. Wszak potrzebne są miliardy euro na dopłaty do działań interwencyjnych, które wypchnęłyby całą unijną nadwyżkę żywności poza teren UE. Rolnicy i wielu polityków – tych z opozycji – ma pretensje do ministra Marka Sawickiego związane z owymi nikłymi odszkodowaniami, których nie ma i z całym tym rozgardiaszem wywołanym wojną handlową z Rosją. Niesłusznie. Wszak minister robi co może, czyli robi wielki hałas. To chce pośredniczyć w rozmowach z wielkimi sieciami, to spotyka się z prezesami mleczarń i zarzuca im, że nie chcieli handlować na rynkach, które zdobył i tym sposobem uzależnili się od rynku rosyjskiego. Na dodatek minister Sawicki dzwoni do komisarza Ciolosa i usilnie negocjuje w sprawie wspomnianych odszkodowań. Trzeba też wspomnieć o jego akcji promującej polskie jabłka w Sejmie RP. Chociaż do tej akcji to mam pewne zastrzeżenia. Moim zdaniem, w owym koszyku sierotki Marysi, z którego minister rozdawał jabłka, powinny się też znaleźć twarogi, sery i inne wyroby mleczarskie oraz wędliny z dzików ubitych w ramach walki z ASF. Z drugiej zaś strony, taki kosz musiałby być bardzo duży i ciężki, a pan minister jest raczej postury słabowitej.
Trwa festiwal pod tytułem, co nowy Prezydent Unii Europejskiej, czyli Donald Tusk, może załatwić dla Polski? Niech jego autorytet i majestat sprawi, że wielkie sieci handlowe przestaną traktować polskich rolników i polski przemysł żywnościowy w sposób kolonialny i przejdą w tym względzie na wzorce francuskie albo niemieckie – takie jest moje życzenie.
Coraz głośniej mówi się, że zła sytuacja polskiego rolnictwa stanie się zaczynem olbrzymich protestów. Gdzie należy protestować? Jedni twierdzą, że w Warszawie, drudzy, że w Brukseli. Moim zdaniem, dobrym miejscem do protestów są siedziby zarządów wielkich sieci handlowych. Gdyby na przykład do Tarnowa Podgórnego koło Poznania, w którym mieści się centrala spółki LIDL Polska, przyjechało 20 tysięcy rolników, to taki protest odbiłby się dużym echem i to w całej Europie.
Krzysztof Wróblewski