StoryEditorInterwencja

Po nawałnicy, nawałnica obietnic

28.09.2017., 14:09h
W nocy z 11 na 12 sierpnia przez Pomorze przetoczyła się zalewająca uprawy rolne, zrywająca dachy i łamiąca drzewa, potężna nawałnica. Żywioł wyrządził ogromne straty, zwłaszcza na obszarach wiejskich. Kiedy wiatr ucichł a pioruny przestały grzmieć, ruszyła  akcja pomocy poszkodowanym. Rozpoczął się też swoisty telewizyjny festiwal obietnic.
W świetle telewizyjnych kamer składane zapewniania pozwalały wyciągnąć wniosek, że wszystko jest pod kontrolą. Sytuacja kryzysowa szybko została opanowana. W telewizyjnych relacjach można było usłyszeć, że szykowane jest wsparcie finansowe a dzielne i niestrudzone służby niosą ratunek wszystkim potrzebującym. Doszło też do słownej bójki organizowanej przez polityków jednej i drugiej opcji, którzy zarzucali sobie bezczynność i ignorancję w dniach kataklizmu. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, ogłoszono, że każdy, któremu ucierpiał budynek mieszkalny, dostanie niemal od razy 6 tys. zł w formie doraźnej zapomogi. Tradycyjnie nie zawiodły rządowe instytucje obsługujące rolnictwo i wieś. Ministerstwo ogłosiło, że zorganizowane będą aż dwie formy wsparcia finansowego zarówno ze środków budżetowych, jak i PROW. Z tych pierwszych obiecano więc 1 tys. zł „na każdy 1 ha powierzchni upraw rolnych, na której wystąpiły szkody spowodowane wystąpieniem w sierpniu huraganu, deszczu nawalnego lub gradu” i aż 2,2 tys. zł do ha zniszczonego prywatnego lasu. To nie wszystko, rząd zobowiązał się do wypłaty „maksymalnie 10 000 zł na odtworzenie budynku służącego do prowadzenia działalności rolniczej”. Z kolei z PROW zapowiedziano, że rolnicy będą mogli ubiegać się nawet o 300 tys. zł dzięki uruchomieniu operacji typu „Inwestycje odtwarzające potencjał produkcji rolnej”. Jeśli do tego dołoży się telewizyjną obietnicę szefa resortu spraw wewnętrznych i administracji, że poszkodowani będą mogli otrzymać nawet 100 tys. zł na „odbudowę domów”. Wszystko to w TVP brzmiało bardzo poważnie. A jaka jest rzeczywistość.

Nieskoszone plantacje

– Nawet, jeśli wichura nie zmiotła całego budynku, to z pozostawionych ruin praktycznie nic nie da się zrobić – mówi Elżbieta Jureńczyk, mieszkanka wsi Szynwałd w gminie Sośno.

Jadąc do Sośna od strony Bydgoszczy mijaliśmy nie tylko tysiące powalonych lub wyrwanych z korzeniami drzew oraz zniszczonych budynków. Straty, jakie ponieśli rolnicy są ogromne. Na terenie powiatu bydgoskiego jak i sępoleńskiego, setki hektarów zbóż w drugiej połowie września nadal nie było skoszonych. Pszenica była powalona i porośnięta. W wielu przypadkach jej młócenie o tej porze nie miało najmniejszego sensu. Ziarno w kłosach porosło i zostało porażone chorobami grzybowymi. Ścierniska pozostawały niezaorane, sprasowana słoma zalegała na polu. Deszczu spadło tak dużo, że nie było najmniejszej szansy na wjazd ciężkim sprzętem. Rolnicy nie zdołali założyć plantacji rzepaku a kukurydza nawet, jeśli nie została złamana przez porywisty wiatr, miejscami pozostawała niemal po kolbę w wodzie. Deszcz zniszczył też plantacje ziemniaków, na których woda wypełniała przestrzenie między redlinami.



Sierpniowa nawałnica zniszczyła setki budynków na terenie woj. kujawsko-pomorskiego. Ucierpiały zabudowania mieszkalne, gospodarskie i inwentarskie

Przyczepa prawie bez opłat

Mieszkanka wsi Szynwałd ponad miesiąc po katastrofie imponowała niezłomną postawą. Nie narzekała i nie była załamana. Na jej podwórku panował wzorowy porządek. Po nawałnicy wszystko dokładnie uprzątnięte. Żadnych oznak chaosu, choć ślady i skutki niszczącego żywiołu budziły przerażenie. Wichura szczęśliwie ominęła budynek gospodarczy. Była jednak bezwzględna dla rodzinnego domu. Porwała całą górną kondygnację zabierając pokrycie dachowe i więźbę.

– Ta pomoc to się okazale prezentuje przede wszystkim w telewizji. My tutaj na miejscu musimy liczyć na siebie i wsparcie ludzi dobrej woli. Wolontariusze przyjechali do mnie i ponownie podłączyli zerwaną linię doprowadzającą do gospodarstwa energię elektryczną. Wiele pomocy otrzymaliśmy też od dzielnych członków klubu motocyklowego z Sochaczewa, którzy pomagali uprzątnąć zniszczony teren. Nie obyłoby się bez pomocy druhów OSP – wymienia pani Elżbieta.



– Z konkretnych form pomocy zaproponowano mi jedynie przeniesienie się do przyczepy kempingowej – opowiada Elżbieta Jureńczyk


Kilka dni po nawałnicy w jej gospodarstwie pojawiła się komisja szacująca straty. W domu wiatr nie tylko zerwał dach, ale też spowodował popękanie ścian frontowych i fundamentów. W Szynwałdzie przez większą część sierpnia i września padał intensywny deszcz. Woda wlewała się do środka budynków niszcząc niemal w 100% pozostałe wewnątrz wyposażenie. Członkowie komisji wielkość strat wyliczyli w oparciu o ustalone wcześniej wzory i zalecenia. Stwierdzili, że dach i strop został zrujnowany w 100%, jednak dla ścian, fundamentów i innych elementów konstrukcji ustalono zniszczenia tylko 20%. Po zastosowaniu wzoru i współczynników okazało się, że strata całkowita to jedynie 60%. Ciekawe, czy te same współczynniki i wzory można zastosować do mierzenia urzędniczej głupoty i bezduszności.

– Konstrukcja i fundamenty uszkodzone. To się nadaje do rozbiórki i postawiania na nowo. W domu nie zamieszkam. Muszę odbudować. Dostałam jedynie pomoc w wysokości 6 tys. zł. Wysoki urzędnik, który przyjechał z urzędu wojewódzkiego zaproponował, że mogę przez kilka miesięcy za darmo mieszkać w podstawionej przyczepie kempingowej. Potem będę musiała za nią płacić. Mam córkę w 9 miesiącu ciąży.  Dlatego  wynajęliśmy mieszkanie w pobliskim miasteczku – powiedziała nam Elżbieta Jureńczyk.

Metodologia strat

W całym sołectwie Szynwałd uszkodzonych w stopniu niepozwalającym na dalsze zamieszkiwanie zostały cztery nieruchomości. Z powodów bezpieczeństwa ich właściciele musieli znaleźć sobie inną formę zakwaterowania.

– Składane obietnice oraz to, co przeżywamy faktycznie na miejscu, to dwie zupełnie różne rzeczywistości. Owszem, dostałam 6 tys. zł pomocy, jednak to tyle. Dalej musiałam radzić sobie sama. Pomagali oczywiście ludzie dobrej woli. Druhowie z OSP i wolontariusze. Dostaliśmy trochę materiałów budowlanych. Dobre i to, bo przyda się przy odbudowie. Dom nie nadaje się do zamieszkania. Dach został zerwany. Potem lała się do środka woda.  Przetrwały tylko meble, które wyposażone były w odpowiednio długie nóżki. Dom jest przedwojenny, nasączony wilgocią. Niemal wszędzie występuje grzyb. Komisja zaś poniesione straty oszacowała na zaledwie 47%. W tej chwili nic nie możemy więcej zrobić. Żadna pomoc z szumnie zapowiadanych form wsparcia nie jest realizowana – twierdzi Beata Stasiak.

Ogromne kłopoty mają także gospodarstwa zajmujące się produkcją rolną. Zniszczenia są znaczne. Ucierpiały budynki mieszkalne, magazynowe i inwentarskie. Zalane zostało zboże już wymłócone, jak i to, które 11 sierpnia zalegało na polu.

– Syn prowadzi pomiary. W sierpniu spadło u nas około 240 mm deszczu. We wrześniu 80. Dopiero od dwóch dni nie pada. Nic nie możemy zrobić na polu – wylicza Janusz Giersz, który prowadzi gospodarstwo w miejscowości Sośno.  



– Żadnej konkretnej pomocy nie otrzymaliśmy. Zastanawiamy się czy wydać pieniądze na środki do produkcji rolnej czy zostawić na odbudowę dachu. Brakuje nam materiału siewnego zboża – żali się Teresa Giersz


– Jaką ulgę poczuliśmy, kiedy w końcu przyszedł słoneczny dzień i przestała nam dokuczać wszechobecna wilgoć – dodaje jego żona Teresa.

W ich gospodarstwie nawałnica zniszczyła częściowo dach stodoły i budynków mieszkalnych. Najgorsze jest, że nie oszczędziła także i chlewni, w której było ponad 300 tuczników.

– Od momentu nawałnicy cały czas walczymy z deszczem. Plandeki nie załatwiają sprawy. Jeden poważniejszy podmuch wiatru i są zrywane. Woda dostaje się do środka. Ucierpiały uprawy, które na polu są do dziś. Zamokła pasza dla zwierząt i słoma. Sprzedaliśmy ziarno, aby go nie stracić w stodole, do której padał deszcz – wymienia Pani Teresa.

Protokół = pomoc

W drugiej połowie września na polu nadal pozostawało kilka ha nieskoszonego zboża. Grunt był tak nasycony wodą, że niemożliwy był wjazd po sprasowaną słomę. Gospodarstwo otrzymało 6 tys. zł zapomogi z powodu uszkodzonego domu mieszkalnego. Ratowaniem budynków gospodarskich trzeba było zająć się wyłącznie na własną rękę. Poszkodowanym w ramach pomocy oferowano mnóstwo bezpłatnej żywności i środków czystości. Można było skorzystać także z dodatkowej odzieży. Jak się jednak okazuje, nie były to najbardziej potrzebne artykuły.



– W sierpniu spadło 240 mm deszczu, we wrześniu 80 mm. Nieskoszone zboże zostało na polu a my nie mamy możliwości wjazdu na nasze grunty – mówi Janusz Giersz


– Nam niezbędne są nowe pokrycia dachowe. Ich ceny wystrzeliły wobec ogromnego popytu, podobnie jak usługi specjalistycznych firm dekarskich. Bardzo boimy się także o nasze pola. Nie można teraz na nich nic zrobić – siewy będą późne. Zboże w stodole zamokło. Boję się, że możemy nie mieć ziarna, by obsiać pola. Trzeba wyremontować dachy przed zimą. Przydałby się też materiał siewny zboża. Potrzebujemy go na ok. 10–12 ha, jednak nie mamy skąd wziąć – powiedziała dodała Teresa Giersz.

Nasi rozmówcy w powiatach, przez które przetoczyły się nawałnice, zgodnie przyznali, że z rządowych obietnic i programów nie korzystają. Nie jest to jednak ich decyzja. Pieniądze przydałyby się i posłużyłyby do zakupu najbardziej potrzebnych materiałów budowlanych. Ze środków budżetowych oraz PROW nie mogą skorzystać z prozaicznego powodu. Aby wnioskować o jakąkolwiek pomoc niezbędny jest protokół sporządzony przez gminną komisję szacującą straty. Te zjawiły się w gospodarstwach kilka dni po katastrofie. Mogłyby zostawić protokoły a odbudowa ruszyłaby pełną parę dzięki przyznanemu wsparciu. Nic z tego. Komisje nie sporządzały protokołów na miejscu. Zbierały jedynie dane dotyczące zniszczeń. Protokoły powstawały kilka dni od przeprowadzenia szacunków, jednak i tak nie trafiały do poszkodowanych. Były wysyłane do urzędu wojewódzkiego, gdzie przez urzędników były sprawdzane i weryfikowane. Efekt takiej procedury? W połowie września nikt z poszkodowanych nie mógł skorzystać z takim blaskiem ogłaszanych form pomocy. Aby cokolwiek móc załatwić, na przykład w ARiMR, niezbędny był zatwierdzony protokół.

Odbudowa

Mieszkańcy dotkniętych nawałnicą gmin musieli więc liczyć przede wszystkim na siebie. Wykazywali też godną podziwu sąsiedzką solidarność, dzięki której ich zabudowania mogły zostać uratowane.

– Będzie trzeba dokonać zmian w wydatkach na fundusz sołecki. Musimy to zatwierdzić. Przedstawię także sprawozdanie z wydatków dokonanych do tej pory. Będzie też zaprezentowany plan wydatków z Funduszu na 2018 r. – mówiła podczas zebrania sołeckiego, które odbyło się w połowie września we wsi Wielowiczek, sołtys Kamila Jabłońska.



– Skończyliśmy etap sprzątania sołectwa Szynwałd. Zaczynamy odbudowę – zapewnia sołtys Kamila Jabłońska


Podczas zebrania trwała otwarta i racjonalna dyskusja, na co wydać pieniądze funduszu sołeckiego w 2018 r. Nie było zażartych sporów.

– W całym sołectwie zostało uszkodzonych w sposób znaczny 26 budynków. 4 z nich zostały przez nadzór budowlany wyłączone z dalszego użytkowania. Dziękuję za wszelką możliwą pomoc wszystkim mieszkańcom sołectwa. Wspierali nas ludzie z całej Polski. Dostaliśmy pomoc w różnej formie, między innymi z Sochaczewa i Łodzi. W ratowanie włączyli się wolontariusze. Przekazano nam mnóstwo cementu, pustaków, chemii gospodarczej i artykułów spożywczych. Mogliśmy zorganizować przybory szkolne najmłodszym. To nie wszystkie dary. Ludzie dobrej woli i firmy ofiarowali nam 8 ton ziemniaków, cebuli i marchwi. Będziemy to dzielić, ponieważ ogródki przydomowe uległy w sierpniu degradacji. Ogromne podziękowania dla OSP i wojska podczas sprzątania eternitu. Także dla pracowników firmy Enea, którzy robili wszystko, aby przywrócić prąd. Dostaliśmy od bractwa motocyklowego z Sochaczewa dwa agregaty prądotwórcze i pompę wodną. Sprzęt będzie służyć mieszkańcom w sytuacjach awaryjnych. Kończymy etap sprzątania a zaczynamy proces odbudowy miejscowości – powiedziała kończąc sołeckie zebranie sołtys Kamila Jabłońska.

 Tomasz Ślęzak
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 06:01