Oczywiście są spółdzielnie, które jeszcze płacą przyzwoicie. Z naciskiem na jeszcze, bowiem i one prędzej czy później ulegną temu tsunami obniżek cen skupu. Wszak teraz dużym biznesem jest już sprzedaż mleka przerzutowego na Białoruś po 93 grosze za litr. No cóż, Białorusini w swoich nowoczesnych mleczarniach przerobią tani polski surowiec bardzo dobrej jakości na galanterię: sery, masło i sprzedadzą te produkty po bardzo korzystnej cenie na rynku rosyjskim. Co to znaczy bardziej korzystna cena? Ano znacznie lepsza niż ceny zbytu obowiązujące w naszych sklepach wielkopowierzchniowych. Lobbyści reprezentujący interesy tych sklepów wieszczą, a raczej kraczą, że za nowy podatek od sklepów, który będzie miał charakter podatku obrotowego, zapłacą polscy producenci i przetwórcy żywności. Bowiem większość tych sklepów jakoby z trudem i to wielkim, co widać po ich księgowości, wiąże koniec z końcem. No cóż, przyjdzie się nam pogodzić z tym, że po różnych Biedronkach, Kauflandach, Tescach, Auchanach, czy też Lidlach, zostaną puste mury sklepów, bo ich właściciele nie będą już chcieli dokładać do interesu i dalej prowadzić swojej charytatywnej działalności. Każdemu z nich życzymy dobrej podróży i do tych życzeń dokładamy skrzynkę polskich jabłek oraz pół litra swojskiej.
Szkoda, że tych czasów nie dożył świętej pamięci Andrzej Lepper, który już grubo ponad 10 lat temu postulował wprowadzenie takiego podatku. Wówczas srogo za takie gadanie zapłacił, bowiem zgodnie został wyśmiany a nawet wyszydzony przez wszystkie wielkie media oraz przez niemal wszystkich polityków.
Wprowadzenie podatku to nie jedyne zadanie, jakie stoi przed rządem. W marketach uporządkować trzeba więcej – od umów śmieciowych i płac, po unikanie nadzoru np. weterynaryjnego. Sklepy kupują półtusze za granicą i aby nie podlegać kontroli Inspekcji Weterynaryjnej tną je na mniejsze kawałki, które udają wyroby. Gdyby tak postąpił rolnik, zostałby srogo ukarany. Wielkiej firmie nikt nic nie zrobi.
Przedstawiciele handlu i wielkich zakładów mięsnych już przed 2004 r. zadbali o to, aby pozbyć się konkurencji w postaci małych zakładów przetwórczych. Ten konsensus między wielkim przemysłem (kontrolowanym przez Duńczyków, Amerykanów i Włochów) oraz handlem, a kolejnymi rządami, trwa do dziś. Bez jego likwidacji nie mamy co marzyć o odbudowie pogłowia trzody chlewnej i wzroście opłacalności produkcji. Żadne obniżanie kosztów i zwiększanie wydajności nic nam nie pomoże. Spowoduje tylko, że różnica między ceną w sklepie a ceną w skupie, będzie jeszcze większa i trafi do kieszeni pośredników.
Najgorzej jednak, że mało kto wie – poza ludźmi związanymi z branżą – jak zła jest obecnie kondycja polskiego rolnictwa. Bowiem znakomita większość społeczeństwa jest nadal zauroczona propagandą sukcesu – o dostatku panującym na wsi polskiej i o miliardach unijnych euro, które ciocia Unia przekazała i nadal przekazuje do kieszeni polskich oraczy. Jakbyśmy po nazwisku wymienili jednego z czołowych autorów tej propagandy, to znowu jeden z naszych Szanownych Czytelników obraziłby się, że prześladujemy zacnego człowieka.
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki