Od sierpnia 2014 roku polskie i europejskie rolnictwo boryka się z zakazem eksportu żywności do Rosji. Jeśli coś udaje się wywieźć na tamtejszy rynek, to dzięki kombinacjom, na których zyskują pośrednicy z Białorusi lub innych krajów. Straciliśmy z tego powodu miliardy złotych.
Wszystko to dzieje się na marginesie wielkiej międzynarodowej polityki, sporu o to, czy Ukraina powinna być w Unii Europejskiej, czy nie. Dla nas nie to jednak jest w tej chwili ważne. Istotne jest to, że koszty tej awantury ponoszą polscy rolnicy.
Zupełnie inaczej jest w przypadku węgla.
Mimo zimnej wojny z Rosją, tamtejszy tani węgiel bez przeszkód jedzie do Polski. W ubiegłym roku kupiliśmy ponad 13 mln ton tego węgla.
Dlaczego nie możemy w zamian sprzedać Rosjanom choćby 1 mln ton jabłek, kilkudziesięciu tysięcy ton sera i masła? Trudno nie zgodzić się w tej sprawie z Michałem Kołodziejczakiem, szefem AgroUnii, który mówił o tym podczas ostatniej demonstracji rolników w Warszawie.
Dziś, jeśli ktoś wzywa do zniesienia embarga w handlu żywnością z Rosją, to jest nazywany ruskim agentem, bo działa na korzyść Rosji (tak jakby nasza gospodarka na tym nie zyskała). A jeśli inny importuje duże ilości rosyjskiego węgla, to kim jest? Ten brak symetrii zapewne nie jest przypadkowy.
Optymistyczne wieści dotarły do nas z Nowej Zelandii (ach ta globalizacja). Podczas minionej sesji giełdy produktów mleczarskich Global Dairy Trade, podrożały niemal wszystkie produkty, w tym masło o 5,8% i odtłuszczone mleko w proszku o 1,8%.
Tymczasem u nas masło sprzedawane przez mleczarnie staniało. Ot, taka nasza polska specyfika. Jeśli odda się cały handel detaliczny zagranicznym sieciom handlowym, to trzeba się liczyć z tym, że ceny będą się u nas zachowywać wbrew tendencjom na świecie, a zgodnie z oczekiwaniami z sieci handlowych. Po raz kolejny powtarzamy, że na rynku międzynarodowym masło drożeje nieprzerwanie od 20 listopada 2018 r.
Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki
redaktorzy naczelni "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
(fot. Pixabay)