KUJAWSKO-POMORSKIE
Rolnicy w powiecie aleksandrowskim stwierdzili, że być może minister rolnictwa ma rację. Po co protestować lepiej rozmawiać. Oczywiście zdawali sobie sprawę, że o przyjeździe do nich ministra lub któregoś z wysokich urzędników nie mają nawet, co marzyć. Dlatego też poprosili o pomoc reprezentujących region kujawsko-pomorski parlamentarzystów. Łudzili się, że informacje o ich trudnym losie zawiozą oni do Warszawy.
- Zaproszenia wysyłaliśmy ponad politycznymi podziałami. Wszystko listem poleconym za zwrotnym potwierdzeniem odbioru. Wiemy, że dotarły do posła Zbigniewa Sosnowskiego i Eugeniusza Kłopotka z PSL, Domiceli Kopaczewskiej i Antoniego Mężydło z PO oraz Łukasza Zbonikowskiego i Jana Krzysztofa Ardanowskiego z PiS – wymienia Henryk Niemczyk, wiceprzewodniczący Rady Gminy w Konecku i jeden z organizatorów spotkania.
Niestety na zaproszenie odpowiedział jedynie Jan Krzysztof Ardanowski. Pozostali posłowie nie przyjechali do Konecka usprawiedliwiając swoją nieobecność chorobą lub „ważnymi spotkaniami”.
Inwazja zwierzyny
Spotkanie odbyło się w poniedziałek 2 marca. Rolnicy chcieli prosić posłów o pomoc. Jak informowali prowadzenie normalnej produkcji roślinnej jest w tej chwili dla nich niemożliwe. Wszystko przez inwazję dzikiej zwierzyny. Powiat aleksandrowski został przecięty przez autostradę A1. Okazuje się, że wybudowana za miliardy złotych mająca spełniać szereg wymogów środowiskowych autostrada ma zbyt mało przejść dla zwierząt. Normlanie jelenie i łosie z terenów Puszczy Bydgoskiej migrowały okresowo przez ich pola w kierunku Wisły nie czyniąc większych szkód. Teraz tak się nie dzieje. Przejść dla zwierząt jest zbyt mało a te, które istnieją są zlokalizowane w nieodpowiednich miejscach. Jelenie, sarny oraz dziki pozostają po kujawskiej stronie niszcząc plantacje. Dlatego też rolnicy chcieli zapytać posłów, w jaki sposób chcą uregulować przepisy łowieckie tak, aby nie musieli oni ponosić kosztów utrzymania dzikiej zwierzyny. Z zaproszenia nie skorzystali parlamentarzyści rządowej koalicji. Był za to Jan Krzysztof Ardanowski były prezydencki doradca do spraw rolnictwa. Nie szczędził słów krytyki pod adresem ministerstwa rolnictwa.
- Myśliwi, jako jedyni mają w parlamencie reprezentacje ponad podziałami. Są w każdym klubie parlamentarnym. Dodatkowo na straży obowiązujących przepisów stoi rząd. Wielokrotnie na komisji rolnictwa mówiliśmy, że trzeba w sprawie szkód i polowań zmienić prawo. Kiedy mieliśmy gotowe projekty zawsze na posiedzenia przychodzili przedstawiciele ministerstwa środowiska i rolnictwa twierdząc, że przepisy w sprawie szkód świetnie działają i nie trzeba ich zmieniać – opowiadał rolnikom Jan Krzysztof Ardanowski wiceprzewodniczący sejmowej komisji rolnictwa.
Poseł wspomniał, że wbrew zapowiedziom koła łowieckie na wschodzie kraju nie otrzymały wsparcia przy odstrzale dzików.
- Dzika owszem można odstrzelić, lecz trzeba go zbadać na obecność ASF. Trwa to kilka dni w tym czasie trzeba gdzieś tuszę przechowywać. Ministerstwo zapowiadało uruchomienie mobilnych chłodni, które miały jeździć po Podlasiu. Nic z tego nie wyszło, a myśliwi nie strzelają do dzików, bo im się to nie opłaca. Nie ma gdzie mięsa przetrzymywać, nie ma też chętnych zakładów, które byłyby wstanie pozyskane dziki z terenów zagrożonych pomorem przetworzyć. Populacja zaś rozmnaża się w najlepsze – opowiadał poseł.
Koniec produkcji mleka
Podczas spotkania rolnicy zwrócili uwagę na to, że nie ma żadnej polityki państwa wobec produkcji mięsa i mleka. Wspomniano, że jeszcze w 2007 r. pogłowie trzody chlewnej wynosiło 22 mln sztuk. Dziś jest poniżej 10 mln. Dramatycznie zapowiada się najbliższa przyszłość producentów mleka. Z końcem marca przestaje obowiązywać kwotowanie. Na rynku mają pozostać tylko duże gospodarstwa.
- Kłopot w tym, że nikt w ministerstwie nie sprecyzował, co oznacza duże gospodarstwo? Co z takimi, które mają po 20 – 30 krów? Przeżyją tylko te, które liczą po 200 – 300 sztuk. Pytam się ministra czy przygotował jakieś inne rozwiązania dla tych, którzy będą musieli zlikwidować produkcję mleka. W odpowiedzi minister bezradnie rozłożył ręce i powiedział, że sprawę załatwi wolny rynek – grzmiał w Konecku Jan Krzysztof Ardanowski.
Tomasz ŚLĘZAK