Z Piotrem Walkowskim, prezesem Wielkopolskiej Izby Rolniczej oraz posłem PSL, rozmawia Paweł Mikos
Wkrótce rozpoczną się negocjacje nad budżetem UE. W nowej Wspólnej Polityce Rolnej więcej dopłat bezpośrednich ma trafiać do małych i średnich gospodarstw, a mniej do dużych. Jak to wpłynie na nasze rolnictwo?
– W Unii Europejskiej małe gospodarstwa mają średnio powierzchnię 20–30 ha. W Polsce średnia to niecałe 11 ha, a mamy mnóstwo gospodarstw o areale 2 ha. Obecnie dopłaty obszarowe w Polsce dla tych najmniejszych są bardziej transferami socjalnymi niż środkami przeznaczanymi na rozwój gospodarstwa. Uważam, że w ciągu następnych 7 lat średnia powierzchnia gospodarstwa w Polsce powinna się podwoić, czyli przekroczyć 20 ha. Czy tak się stanie? Zobaczymy.
Politycy obiecują wyrównanie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników. Czy Janusz Wojciechowski, jeśli zostanie komisarzem ds. rolnictwa, będzie mógł na to wpłynąć?
– Osobiście bardzo się cieszę, że Janusz Wojciechowski może zostać komisarzem rolnictwa. Znamy się od 15 czy 17 lat, bo przecież kiedyś był prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jest dobrze przygotowany merytorycznie do tej funkcji. Jednak są niepokojące sygnały mówiące o tym, że komisarz ds. rolnictwa nie będzie zarządzał budżetem na rolnictwo. Co więcej, prawdopodobnie nie będzie można aż w takim stopniu jak dotychczas przesuwać środków z PROW-u na dopłaty bezpośrednie.
W Polsce niektóre środki produkcji są równie drogie albo nawet droższe niż w Niemczech, jak np. paliwo czy nawozy. Ale u nas wciąż koszty pracy są dużo niższe niż we Francji, Austrii czy Niemczech. A tamtejsi rolnicy mają często problem, żeby zbilansować swoje gospodarstwa, dlatego nie będą chcieli zgodzić się na wyrównanie dopłat dla polskich rolników.
To nie wróży równej dla naszych gospodarzy konkurencji na wspólnym rynku.
– Niestety. Co więcej, dużym zagrożeniem dla Polski jest rosnące zaangażowanie zachodniego kapitału na Ukrainie. Są tam lepsze gleby, lepszy klimat niż my mamy. W połączeniu z ogromnymi kontyngentami na bezcłowy import produktów rolno-spożywczych powoduje uderzenie w polskie gospodarstwa. Zboża, kukurydza czy mięso drobiowe z Ukrainy trafia do Polski i tu obniża ceny płodów rolnych polskich rolników, bo nikomu nie opłaca się ich wieźć do Francji.
Na dodatek mamy kolejne zagrożenie. Niedawno Komisja Europejska podpisała porozumienie o wolnym handlu z krajami Mercosur, czyli państwami Ameryki Południowej. Może to oznaczać kolejny cios w producentów wołowiny, wieprzowiny, kukurydzy czy drobiu. Koniecznie trzeba stworzyć mechanizmy kontrolujące jakość produktów przywożonych do UE.
Niedługo wybory parlamentarne, w których ubiega się Pan o mandat posła. Jaki jest program rolny PSL?
– Przede wszystkim chcemy większego wsparcia przez państwo gospodarstw rodzinnych, czyli tych do 300 ha. Uważamy, że należy również zdefiniować „rolnika aktywnego”, czyli gospodarstwo, które wytwarza produkty rolne, a nie jest właścicielem ziemi, którą wykorzystuje jedynie do dopłat bezpośrednich czy pomocy suszowej, czyli typowym „rolnikiem z Marszałkowskiej”.
Chcemy także skrócenia łańcucha dostaw żywności oraz, żeby przetwarzanie żywności odbywało się jak najbliżej konsumenta. Oznaczałoby to przetwórstwo bardziej rzemieślnicze, wręcz pójście w stronę sprzedaży bezpośredniej. Tak, aby rolnik mógł otrzymywać jak największą część z pieniędzy jakie konsument płaci za żywność.
Chcemy też wprowadzić ułatwienia, które pozwolą gospodarstwom na dywersyfikację przychodu poza przemysłem spożywczym. Chodzi głównie o odnawialne źródła energii. Zachęty do produkcji roślin wysokoenergetycznych czy lepsze warunki do tworzenia biogazowni, które mogłyby rozwiązać problemy z nadmiarem gnojowicy. Rolnicy mają też dachy budynków gospodarczych, które mogą wykorzystać do produkcji energii z paneli fotowoltaicznych.
Jak wyborcy reagują na wspólny start PSL-u z działaczami Kukiz’15?
– Z tym raczej nie ma problemu. Większe zamieszanie w naszym elektoracie zrobiły ataki z kampanii majowej, kiedy wmawiano, że PSL rzekomo popiera środowiska LGBT. PiS niestety rozegrał to po „mistrzowsku”. Przez to teraz trudno nam rozmawiać z ludźmi, którzy uwierzyli w te bzdury.
Co do wyborów, ale tych do izb rolniczych, to frekwencja była bardzo niska. Dlaczego?
– Po pierwsze to sam termin wyborów czyli koniec lipca, kiedy żniwa są w pełni. Już w lutym ja i część szefów innych izb zwracaliśmy uwagę, że to zły pomysł. Rolnicy mówili wprost, że chyba ktoś zwariował wprowadzając taki termin. Jednak Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych i jego zwolennicy nie chcieli słuchać tych argumentów.
Drugą przyczyną jest fakt, że niektóre prace wykonywane przez izby nie są dostrzegane przez rolników, jak chociażby opiniowanie projektów zmian w prawie. Ma to ogromny wpływ na prowadzenie gospodarstwa, ale nie jest spektakularne.
Po trzecie, wiarygodność samorządu rolniczego została bardzo nadszarpnięta na początku stycznia tego roku. Wiktor Szmulewicz najpierw zapowiedział protest rolników w Warszawie. Z Wielkopolski do stolicy chciało jechać około 400 rolników, już mieliśmy zamówione autokary. I nagle, niemal tuż przed pikietą, z telewizji dowiadujemy się, że prezes KRIR odwołuje demonstracje i dogaduje się z rządem. Wówczas wielu rolników stwierdziło, że po co im takie izby.
Co zatem zrobić, żeby rolnicy na nowo poczuli, że izby rolnicze rzeczywiście ich reprezentują i o nich dbają?
– Co ciekawe, zadania jakie określono w ustawie o izbach rolniczych są bardzo dobre. Problem polega na tym, że nie mamy odpowiednich narzędzi do tego. Jednym z takich zadań określonych w ustawie jest prowadzenie przez izby kształcenia młodych rolników. Jednak kiedy chcieliśmy zarządzać szkołami rolniczymi, to nie otrzymaliśmy takiej zgody. Władze nie zgodziły się również, żeby izby prowadziły ośrodki doradztwa rolniczego, które odpowiadałyby za kształcenie ustawiczne już dorosłych rolników.
O tym, że izby są potrzebne i mogą zdziałać dużo dobrego świadczy realizacja przez nas dopłat do wapnowania we wcześniejszym rozdaniu. Ich rozdysponowywanie przebiegało sprawnie, a wśród rolników rosła świadomość znaczenia wapnowania i odpowiedniego pH gleby. Niestety obecny system nie zachęca gospodarzy do wapnowania. Rozwiązaniem do zwiększenia roli izb i odbudowy zaufania byłoby wykonywanie przez nas zadań zleconych przez administrację rządową lub samorządową.
Wkrótce odbędzie się wybór prezesa KRIR. Dalej Radą będzie kierował Wiktor Szmulewicz?
– Podobno Wiktor Szmulewicz może liczyć na dość duże poparcie w nowym Walnym Zgromadzeniu. Może i nie ma się co dziwić skoro trzy stanowiska członków zarządu obiecał już ośmiu osobom.
Ja jednak jestem w grupie osób, które są przeciwko robieniu z Krajowej Rady prywatnego folwarku. Uważam, że KRIR powinna być koordynatorem działań wszystkich izb regionalnych, zwłaszcza, że z naszych budżetów idą duże pieniądze na Radę. Wielkopolska Izba Rolnicza przekazuje do 200 tys. złotych na funkcjonowaniu Krajowej Rady, więc oczekujemy efektywnej współpracy i wspierania naszych inicjatyw. A jak na razie to działa tylko w druga stronę.
Wybory zaplanowane są na 27 września i na pewno pojawi się kontrkandydat wobec Wiktora Szmulewicza i będziemy robić wszystko, żeby podczas głosowania uzyskał on co najmniej jeden głos więcej niż dotychczasowy szef KRIR. Jesteśmy zdeterminowani, ponieważ uważamy, że rolą izb jest pomaganie rolnikom oraz rzetelna, konstruktywna ocena ministra rolnictwa bez względu na jego pochodzenie polityczne. Nie może być tak, że szef KRIR poklepuje po plecach każdego kolejnego ministra rolnictwa i firmuje bezkrytycznie jego działania.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Pawel Mikos
Fot. Paweł Mikos