100 rolników zablokowało drogę w Koszutach
We wtorek, 20 marca 2018 roku w Koszutach (powiat średzki, woj. wielkopolskie) zebrało się około 100 rolników z okolic Środy Wielkopolskiej. Rolnicy zablokowali drogę krajową nr 11 pomiędzy Poznaniem i Środą na niemal 2 godziny.
Jednak ich protest, aby był jak najmniej dokuczliwy dla kierowców, polegał na przechodzeniu przez przejście dla pieszych przez 10 minut i następnie przepuszczaniu wszystkich samochodów, które utknęły na blokadzie. Średzcy rolnicy w czasie protestu byli wspierani przez delegację Unii Warzywno-Ziemniaczanej z okolic Sieradza.
Rolnicy domagają się wsparcia w walce z ASF, równych dopłat bezpośrednich i uczciwych cen za produkty rolne
– Rolnicy ze Środy Wielkopolskiej nie zgadzają się na to co się dzieje. Musimy walczyć o swoje gospodarstwa, żebyśmy mogli z nich mu i nasze dzieci żyć – przekonywali protestujący gospodarze.
Rolnicy demonstrujący pod Środą Wielkopolską mają postulaty zbieżne zarówno z rolnikami, którzy ostatnio protestowali podczas targów AgroTech w Kielcach oraz na Lubelszczyźnie, jak i z gospodarzami, którzy blokują drogi w okolicach Sieradza.
Średzcy rolnicy żądają:
- realnego wsparcia od rządu w walce z ASF, w tym pomocy w zabezpieczaniu gospodarstw przez wirusem afrykańskiego pomoru świń
- odstrzału dzików, które są głównym czynnikiem przenoszącym wirusa ASF
- ustabilizowania warunków pracy dla rolników poprzez poprawienie przepisów dotyczących umów kontraktacyjnych
- wyrównania dopłat bezpośrednich między polskim rolnikami a farmerami z zachodu
- lepszego nadzoru nad firmami sprowadzającymi produkty rolno-spożywcza do Polski.
– Rolnicy muszą się obudzić i zacząć walczyć o swoje, bo nikt za nas tego nie zrobi – mówił jeden z demonstrantów.
Jeśli ASF dojdzie do Kujaw i Wielkopolski, to ucierpi na tym cała polska gospodarka
– Wielkim zagrożeniem dla naszych gospodarstw jest ASF i pewnie się przed tym nie uchronimy. Chcemy wiedzieć jak rząd zamierza nam pomóc w zabezpieczeniu naszych gospodarstw czy otrzymamy jakieś wsparcie na wypadek wystąpienia ASF – mówił Mirosław Jackowiak, organizator strajku rolników.
Przypomniał on, że już 2 lata temu rolnicy postulowali, aby znacznie zwiększyć odstrzał dzików ze względu na przenoszenie ASF.
– Jednak zostaliśmy wówczas wyśmiani A Niemcy właśnie już to robią, a pewnie za chwile postawią płot na swojej granicy, żeby jak najbardziej zabezpieczyć się przed tym problemem – mówił jeden z rolników.
– Rządzący chyba nie zdają sobie sprawy, że jak dopuszczą ASF do Wielkopolski i Kujaw to będzie katastrofa gospodarcza dla całego kraju, ponieważ jest to największe zagłębie w hodowli świń – przekonywał Mirosław Jackowiak.
Według niego, jeśli wirus ASF zaatakuje hodowle świń w woj. wielkopolskim i kujawsko-pomorskim i co za tym idzie, zostaną wybite stada, to załamie się rynek zbóż, bo rolnicy nie będą kupować pasz. Dodatkowo ci rolnicy co przestaną produkować świnie będą musieli zmienić branże. – Pewnie pójdą w warzywa czy rzepak, a już teraz rzepak jest za bezcen – dodał organizator strajku.
Protestujący uważają, że umowy kontraktacyjne powinny być podstawą w pracy rolnika
Demonstranci zwracali uwagę na nieskuteczność działania umów kontraktacyjnych, które miały być obowiązkowo zawierane na wszystkie produkty odbierane od rolnika.
– Obecnie takie umowy są zawierane dzień wcześniej, czy nawet w tym samym dniu co następuje sprzedaż. Przecież to jest śmiech na sali. Co to jest za umowa? Normalna umowa powinna być zawarta zanim rolnik posieje czy wstawi zwierzę do obory. Wówczas rolnik będzie wiedział, czy dana produkcja mu się opłaci i pokryje chociażby koszty – wyjaśniał Mirosław Jackowski.
Podawał przy tym sytuację z grudnia, kiedy do produkcji tucznika hodowcy musieli dopłacić nawet do 120 złotych. – Jeśli ktoś ma 200 czy 500 tuczników, to jest ogromna strata finansowa. Kilka takich dołków i nie ma gospodarstwa. Niejedno gospodarstwo w naszym powiecie padło z podobnych powodów – mówili demonstranci.
Rolnicy zwracają też uwagę na fakt, że wiele przedsiębiorstw przetwórczych jest obecnie w rękach zagranicznego kapitału. Tak jest chociażby w przypadku zakładów mięsnych, które należą do konsorcjów chińskich lub duńskich czy w wielu cukrowni, które mają niemiecki kapitał.
Praca w gospodarstwie, to już niemal praca niewolnicza bez wynagrodzenia
Rolnicy zwracali uwagę, że polskie rolnictwo potrzebuje rozwiązań systemowych. Prowadzący gospodarstwo chcą wiedzieć czy jeśli zaangażują się w jakąś produkcję, to finalnie ich gospodarstwa nie zbankrutują.
– A obecna sytuacja sprawia, że prowadzenie gospodarstwie to jest niemal praca niewolnicza, bo my pracujemy ale ceny produktów rolnych są tak niskie, że nie wystarczają nawet na pokrycie kosztów. Musimy wręcz dokładać do tego – mówił jeden z rolników.
Rolnicy zwracali też uwagę, że mieszkańcy miast często nie rozumieją problemów rolnika i uważają, że rolnikom wciąż jest za mało, chociaż mają dopłaty czy dotacje
– Zaczynają nieco inaczej patrzyć na sprawę, jeśli zapytać się ich czy chcieliby otrzymywać taką pensję jak 28 lat temu. A niestety rolnicy w grudniu 2017 roku mieli taką cenę za trzodę chlewną jak 28 lat temu. I to nie jest normalne – mówił Mirosław Jackowiak.
Rolnicy chcą uczciwych cen za swoje produkty rolno-spożywcze
Powiat średzki był jednym z tych, które bardzo ucierpiał z powodu sierpniowej wichury, jak również gradobicia czy deszczów nawalnych. Z tego powodu rolnicy mieli niższe plony zbóż, ziemniaków czy warzyw.
Jeszcze niedawno w takiej sytuacji cena za te produkty byłaby wyższa, ale nie tym razem.
– A to przez to, że do Polski jest sprowadzanych mnóstwo towarów z zagranicy – mówili strajkujący rolnicy.
Dotkliwie odczuwają to właściciele gospodarstw z województwa łódzkiego i wielkopolskiego, którzy zajmują się produkcją warzyw i ziemniaków. Oni już od kilka tygodni protestują, a ich przedstawiciele pojawili się także na strajku w Koszutach.
– Obecnie do Polski jest wwożonych z Zachodu około 1 miliona ton ziemniaków rocznie, a sprzedawane są w marketach jako polskie, bo to się im opłaca – mówił Michał Kołodziejczak, prezes stowarzyszenia Unia Warzywno-Ziemniaczana.
- Dlaczego sieciom marketów opłaca się sprowadzać produkty z Zachodu?
- Polski klient powinien mieć prawdziwy wybór czy che kupić polską czy zagraniczną żywność
- Czy rząd zbada dokładnie produkty rolno-spożywcze z zagranicy?
- O tym czy są szanse na wyrównanie dopłat bezpośrednich?
Dlaczego sieciom marketów opłaca się sprowadzać produkty z Zachodu?
Jak wyjaśniał szef Unii Warzywno-Ziemniaczanej, do Polski sprowadzane są warzywa czy ziemniaki, ale tylko część z nich jest sprzedawana w marketach jako produkty z Francji, Holandii czy Niemiec. Znaczna część jest pakowana w Polsce w nowe opakowania i oferowana klientom jako polski produkt.
Jak taki proceder może się opłacać? Według Michała Kołodziejczaka, rolnicy w Zachodniej Europie mają dotację do każdego kilograma warzyw czy ziemniaków. Dlatego mogą sprzedać to za niewielką cenę typu 5 eurocentów, a i tak z dotacji mają pokryte koszty produkcji.
Jednak przez to, na polski rynek trafia dużo tanich produktów, co znacznie zaniża ceny za jaką swoje warzywa czy ziemniaki mogą sprzedać polscy rolnicy. Dochodzi do takiej sytuacji, że klient w markecie za 1 kg ziemniaków płaci około 2 złotych. Za ten sam kilogram ziemniaków gospodarz spod Sieradza, Kalisza czy Środy Wielkopolskiej otrzymuje jedynie 20 groszy!
Polskie produkty są o wiele zdrowsze od tych z Zachodu
Na ten problem zwracali uwagę też średzcy rolnicy. Ich zdaniem, rząd musi wprowadzić rozwiązania systemowe, które pozwolą na skuteczną kontrolę nad sprowadzanymi produktami z innych państw.
– Wiemy, że nasz rynek jest zalewany produktami z Zachodu, ale oszustwem jest to, że te wyroby są przepakowywane i sprzedawane pod marką polskich produktów. To jest już kradzież! – uważa Mirosław Jackowski.
– Chcemy, żeby klient, który idzie do sklepu miał jasno wskazane, że to są holenderskie, to duńskie, a to polskie produkty. Bez względu czy to są warzywa, mięso czy nabiał. W tedy będzie mieć prawdziwy wybór. A warto pamiętać, że polskie produkty spożywcze są zdrowsze niż z Europy Zachodniej. Polski klient musi zyskać świadomość, że my stosujemy mniej oprysków, mniej nawozów i mamy o wile mniejsze hodowle niż na Zachodzie, więc nie używamy takich ilości antybiotyków jak farmerzy z Zachodu. Przez to mięso z naszych świń jest dużo zdrowsze – dodał Mirosław Jackowski.
Czy rząd zbada dokładnie produkty rolno-spożywcze z zagranicy?
W czwartek, 15 marca przedstawiciele Unii Warzywno-Ziemniaczanej spotkali z w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi z Krzysztofem Jurgielem. Już po tych rozmowach rolnicy otrzymali pismo z resortu, w którym zostali zapewnieni, że zostanie dokładnie sprawdzony firmy, które sprowadzają żywność.
– Jednak fakt prowadzenia rozmów nie może przyczynić się do tego, że przestaniemy protestować. Tylko działając wszyscy razem w formule „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” możemy coś wywalczyć – przekonywał prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej.
Dodał, że często spotyka się z zarzutami, że postulaty rolników są absurdalne, ale to o co obecnie walczą polscy gospodarze, to farmerzy z Holandii, Francji czy Niemiec już dawno sobie wywalczyli.
– Ale oni mają silne organizacje broniące interesów rolników. A w Polsce rolnicy zostali zdradzeni i oszukani przez niemal wszystkich, którzy chcieli to zrobić i niestety im się to udało – mówił Michał Kołodziejczak.
Równe dopłaty bezpośrednie wyrównałyby konkurencyjność polskich rolników na wspólnym rynku UE
Według protestujących, ogromnym problemem dla polskich rolników jest wysokość dopłat bezpośrednich w porównaniu do gospodarzy ze „starej Unii”.
– Polski rolnik dostaje dopłaty bezpośrednie na poziomie połowy tego co otrzymuje Holender czy Francuz. A przecież mamy jeden wspólny rynek, na którym sprzedajemy produkty. Płacimy podobne ceny za nawozy, opryski. Siła robocza za chwile będzie kosztowała tyle samo co na Zachodzie. Ale nikt o tym nie mówi i nikt nie chce walczyć o równe dopłaty bezpośrednie – mówił Michał Kołodziejczak.
Niestety, obecne prace nad Wspólną Polityką Rolną po 2020 roku wskazują, że za wyrównaniem poziomu dopłat bezpośrednich jest Polska i Słowacja oraz Litwa, Łotwa i Estonia. Podobne rozwiązania może poprzeć też Rumunią i może Portugalia. Ale przeciwko pełnemu wyrównaniu stawek dopłat opowiadają się chociażby Niemcy, Włochy, Holandia czy Dania.
Postulaty rolników z poparciem samorządowców?
W proteście rolników pod Środą Wlkp. wziąć udział także Piotr Kasprzak, wicestarosta średzki, który pochodzi z rolniczej rodziny. Przypomniał, że był on wraz ze swoim ojcemw Koszutach na blokadach rolniczych w 1999 roku i później w 2002 roku oraz w 2005 w Nowym Mieście.
– Niestety widać, że ta sytuacja wraca do tamtego czasu i sytuacja na rynkach rolnych jest bardzo trudna. Dlatego trzeba walczyć o rozwiązania systemowe. Największym zagrożeniem dla trzody chlewnej jest ASF i minister rolnictwa oraz minister środowiska powinni podjąć jak najszybciej decyzję o odstrzale dzików – przekonywał Piotr Kasprzak.
Zaznaczył, że władze powiatu średzkiego solidaryzują się z rolnikami i popierają ich postulaty. Dodał, że na najbliższej możliwej sesji rada powiatu wystosuje odpowiedni apel na ręce ministra rolnictwa.
– Mamy nadzieję, że i inne samorządy gminne, powiatowe czy nawet wojewódzki przyjmą także podobne apele o poprawę opłacalności polskiego rolnictwa – dodał samorządowiec.
Paweł Mikos
Fot. Paweł Mikos