I wówczas kosztują one po 12 czy 13 zł za kilogram. Tylko, że w tych promocyjnych wędlinach jest tylko jeden plus: szlachetna nazwa. Dlaczego wolimy zwyczajną kiełbasę od dobrego sera czy też twarogu? Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka. Jeszcze 26 lat temu żyliśmy w takich czasach, w których zdobycie – czyli wystanie w długiej kolejce – kilku kilogramów kartkowej kiełbasy czy też innej wędliny było wielkim sukcesem. Natomiast za komuny masło owszem było też na kartki, ale sera żółtego i twarogu z reguły nie brakowało, chociaż asortyment tych produktów był znacznie uboższy niż teraz. Już za tamtych czasów pisano w prasie oraz mówiono w telewizji i radiu o tym, jak to zdrowe jest mleko i jego przetwory. Ale społeczeństwo, owe mówienie traktowało jako propagandę związaną z kartkami na mięso, których to bardzo często nie można było zrealizować. Po zmianie ustroju na rynku zaczęła rządzić kiełbasa. Z tym, że nie tylko różne polepszacze zaczęły być stosowane przy tej fabrycznej produkcji. Fatalne było to, że do produkcji polskiej kiełbasy coraz częściej używano mięsa pochodzącego z niepolskiej świni. Osobiście nic nie mam przeciwko dobrym wędlinom, szczególnie zrobionym w małych masarniach albo wręcz w rolniczej zagrodzie. W wielu państwach Unii ułatwia się rolnikom produkcję takich wędlin. Ale u nas straszy się prokuratorem. Natomiast cały czas się dziwię, że takie sobie fabryczne wędliny wygrywają z dobrymi serami i twarogami. Można powiedzieć, że dobre sery bywają za drogie. Owszem są, ale to handel często sprzedaje je z astronomiczną marżą dochodzącą nawet do 100 procent. Po za tym, nie jesteśmy już biednym społeczeństwem. Wszak masę pieniędzy wydajemy na chipsy, napoje i różne fast foody i inne niezdrowe wynalazki, szczególnie szkodzące dzieciom. Wszak kupno serka smakowego, jogurtu czy też deserów mlecznych jest dalece tańszym i zdrowszym wydatkiem. Ale sprzedaż wspomnianych wynalazków jest wspierana przez olbrzymie kampanie promocyjne w najdroższych środkach społecznego przekazu, kosztujące dziesiątki milionów złotych. Natomiast promocja mleka i jego przetworów – nawet ta komercyjna – ma dosyć ograniczony charakter. A tak naprawdę, bardzo dużym czynnikiem ograniczającym w naszym kraju sprzedaż wyrobów mleczarskich jest antymleczna kampania, która pojawiła się ponad 20 lat temu, gdy zagraniczni margaryniarze zaczęli walczyć z polskim masłem. I ta krucjata trwa do dzisiaj. Z tym, że jest bardziej subtelna, bowiem do zaprzeczania wartości zdrowotnych mleka i jego wyrobów używa się wielce naukowych argumentów. Bo jak jest pieniądz, to są i naukowcy twierdzący, że mleko to biała śmierć. I niestety, krąg wierzących w te bzdury systematycznie się zwiększa. Chociaż jak słyszę reklamę zachwalającą pewne margaryny, to chce mi się śmiać. Otóż jedną z zalet i to podstawowych tych margaryn jest to, że zawierają domieszkę prawdziwego masła. Wracając do pytania: kiedy mleko i jego przetwory dobrze usadowią się na polskim rynku, czyli kiedy spożycie mleka w Polsce na jednego obywatela będzie równe spożyciu w Niemczech czy też w Holandii?
Są dwie możliwości rozwiązania tego problemu. Pierwsza, to wspólna promocja zalet mleka i jego przetworów oparta o środki prywatne i publiczne. Chodzi tutaj o duże pieniądze – rzędu 150 milionów złotych rocznie. Drugim rozwiązaniem jest to, by namówić tych obywateli RP, którzy lubią gorzałkę, aby popijali ją mlekiem albo mlecznymi napojami fermentowanymi.
Krzysztof Wróblewski