Dramat gospodarza i jego rodziny z łódzkiego
Wojciech Ircha wspólnie z żoną Ireną od kilkudziesięciu lat prowadzi gospodarstwo rolne specjalizujące się w produkcji mleka. Areał gospodarstwa stanowi niespełna 12 ha ziemi, na której uprawiane są kukurydza, pszenica i pszenżyto oraz mieszanki zbożowe. Rolnik uprawia również 1,4 ha buraków cukrowych. Produkcja roślinna ma na celu zabezpieczenie w gospodarstwie paszy dla bydła.
– Mamy niewiele ziemi i nie zawsze udaje się nam zgromadzić niezbędną ilość pasz dla bydła, dlatego zmuszeni jesteśmy dokupować zboża oraz siano. Całość naszego stada obecnie liczy 15 sztuk, w tym 8 krów dojnych, i stanowią je mieszańce rasy polskiej czarno-białej z rasą holsztyńsko-fryzyjską. Całość wyprodukowanego mleka – około 50 tys. litrów rocznie sprzedajemy do mleczarni w Turku – informuje na wstępie pan Wojciech.
Zapaliła się stodoła. Ogień szybko się rozprzestrzenił
Stado Irchów znajduje się w oborze wybudowanej w 1994 r., połączonej ze stodołą. Budynek wyposażony jest w poddasze użytkowe wykorzystywane jako magazyn na zboże, siano oraz słomę.
To właśnie na tym poddaszu w piątek 3 lipca doszło do nieszczęśliwego incydentu.
Ogrodowy wąż nie pomógł ugasić płomieni
– Czekałam na dole, aż mąż zrzuci słomę, nagle usłyszałam „wybuch” żarówki i krzyk męża: „Dawaj wodę, zaczynamy się palić!” – wspomina pani Irena. – Próbowaliśmy gasić pożar za pomocą wody podawanej przez wąż ogrodowy, niestety z powodu rozprzestrzeniającego się ognia musieliśmy opuścić pomieszczenie.
Straż pożarna wezwana do pożaru przybyła po 15 minutach i rozpoczęła akcję gaśniczą.
– Przed przyjazdem straży do naszego gospodarstwa przybiegli sąsiedzi i zaczęli ze znajdującej się pod miejscem pożaru obory wyprowadzać zwierzęta. Nie było to łatwe, ponieważ były przestraszone i nigdy wcześniej nie opuszczały obory. Zwierzęta były więc wyciągane na siłę, na szczęście w miarę szybko i sprawnie udało się wszystkie wyprowadzić – mówi rolnik.
Wyschnięta słoma i siano znajdujące się na poddaszu paliły się bardzo szybko. Pożar zaczął przenosić się w stronę stodoły stanowiącej drugą część budynku.
Gdyby nie pomoc sąsiadów ogień wyrządziłby większe straty
– Zapaliła się też jedna z opon prasy znajdującej się w pobliżu budynku. Wtedy sąsiedzi zaczęli odstawiać maszyny w bezpieczne miejsce. Akcja przebiegła szybko i sprawnie, ponieważ część z sąsiadów przyprowadziła własne ciągniki. To dzięki ich odwadze i zimnej krwi nie ponieśliśmy większych strat – wspomina pan Wojciech.
– Mieliśmy też szczęście w nieszczęściu, że pożar nie wybuchł miesiąc później, wtedy bylibyśmy w trakcie żniw, a nad oborą mielibyśmy zgromadzoną znaczną część zebranego ziarna – dodaje pani Irena.
Rolnicy jako przyczynę pożaru wskazują żarówkę
– Na poddaszu założona była nowa, „unijna” żarówka i to ona była powodem powstania zwarcia. Żarówka była zabezpieczona osłoną, by nie doszło do przypadkowego jej stłuczenia. W innej części budynku znajduje się stara, tradycyjna żarówka, która od ponad 25 lat działa bez zarzutu. Podobny wypadek, z taką samą żarówką, miałam niedawno. Po włączeniu światła w łazience „wybuchła”. Wtedy na szczęście nie doszło do pożaru. O takich przypadkach usłyszeliśmy w kolejnych dniach kilkukrotnie – mówi pani Irena.
Akcja gaśnicza straży pożarnej trwała około 3 godzin
W zaświadczeniu, jakie na prośbę poszkodowanych wystawił komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Poddębicach, czytamy m.in.: „Na skutek zdarzenia zniszczeniu lub spaleniu uległy: konstrukcja dachu wraz z pokryciem, około 50 bel słomy oraz siana, nadpaleniu uległa prasa marki Sipma oraz prasa marki Class. Za przypuszczalną przyczynę zdarzenia przyjęto zwarcie instalacji elektrycznej w budynku. Zakres strat wstępnie oszacowano na kwotę 130 tys. zł”.
Baczna obserwacja miejsca pożaru
– Po zakończonej akcji ratunkowej strażacy poinformowali nas, byśmy w ciągu najbliższych godzin zwracali uwagę na to, czy nie pojawią się miejsca, w których tliłby się jeszcze ogień. W sobotę rano zgłosiliśmy strażakom, że podczas podmuchów wiatru widzimy jeszcze dym na poddaszu i leżących już na ziemi snopkach. Po kilku minutach przyjechał wóz bojowy, a strażacy przystąpili do dogaszania niebezpiecznych miejsc. Z relacji okolicznych mieszkańców dowiedzieliśmy się, że wystrzały rozgrzanego eternitu, którym pokryty był dach, słychać było w promieniu dziesięciu kilometrów – relacjonuje pan Wojciech.
Jak dodaje pani Irena, pożar strawił część zapasów paszy, część uległa zniszczeniu podczas gaszenia pożaru, dlatego też rolnicy są bardzo wdzięczni sąsiadom, którzy w geście pomocy przywieźli siano, słomę, pasze, ziarno.
Rodzina dziękuje za okazaną im pomoc
– Chcemy wszystkim podziękować za okazaną pomoc – zarówno podczas akcji ratowania naszych zwierząt, jak i mienia oraz za dostarczoną paszę – mówi pani Irena. – W sobotę 4 lipca telefonicznie zgłosiliśmy pożar firmie ubezpieczeniowej, w której mamy wykupioną polisę. Zgłoszenie zostało przyjęte, jednocześnie poinformowano nas, byśmy oczekiwali na kontakt przedstawiciela firmy, który umówi się i przyjedzie na szacowanie strat. Po kilku dniach oczekiwania wyznaczono nam termin na 15 lipca br. – informuje pani Irena.
– Zależy nam na czasie, by remont przeprowadzić jak najszybciej, ponieważ zbliżają się żniwa i potrzebujemy miejsca na składowanie zboża. Po drugie jesteśmy ograniczeni czasem, gdyż prace polowe nie mogą czekać, po trzecie musimy znaleźć firmę, która rozbierze pozostałości dachu i wykona go od nowa. Obecnie jestem po wielu rozmowach i wiem, że nie jest łatwo znaleźć „wolną” firmę lub taką, która zdecyduje się przerwać prowadzoną inwestycję – mówi pan Wojciech. – Przed wizytą i wyceną likwidatora szkód nie chcieliśmy podejmować żadnych prac. Co prawda, w rozmowie telefonicznej z firmą ubezpieczeniową, zgłaszając pożar, usłyszeliśmy, że możemy rozpocząć prace porządkowe, ale powinniśmy zrobić dokładną dokumentację fotograficzną. Woleliśmy nie ryzykować i czekamy na wizytę likwidatora.
– Oprócz sąsiedzkiej pomocy, otrzymaliśmy deklaracje pomocy finansowej od mleczarni w Turku i Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Bardzo wszystkim dziękujemy – kończy pani Irena.
CHCESZ POMÓC, SKONTAKTUJ SIĘ Z REDAKCJĄ TPR
Jeśli ktoś z naszych Czytelników mógłby pomóc państwu Irchom, prosimy o kontakt pod numerem telefonu 61 869 06 00.
Ireneusz Oleszczyński
fot. I. Oleszczyński