Takim bublem okazują się zapisy przewidujące wprowadzenie opłat za pobór wód na cele energetyki wodnej, nawodnienia w rolnictwie i leśnictwie oraz do hodowli ryb lub innych organizmów wodnych. Wprowadzenie zasady zwrotu kosztów za korzystanie z wód realizuje wytyczne unijnej dyrektywy (art. 9 Ramowej Dyrektywy Wodnej). Zasada ta postawiła jednak pod znakiem zapytania sens wielomilionowych inwestycji polskiego sektora energetycznego w rozwój elektrowni wodnych. Zagroziła też poważnie kondycji i rokowaniom na przyszłość rodzimych gospodarstw i firm z sektora rolno-spożywczego. Zdrowy rozsądek w obu przypadkach zmusza do przypuszczeń, że producenci te nowe wydatki będą chcieli i musieli zrekompensować sobie sięgając głębiej do kieszeni odbiorców-konsumentów. Resort środowiska rekomendując projekt ustawy twierdził, że opłaty są konieczne w myśl wymienionej wyżej dyrektywy unijnej. Jak się okazuje, było to kłamstwem.
Obnażył je poseł Bogdan Rzońca w swoim niedawnym wystąpieniu sejmowym. Udowodnił on bowiem, że w momencie, gdy projekt założeń projektu ustawy Prawo wodne został przekazany na posiedzenie Rady Ministrów (9 października 2014 r.),
unijne wytyczne były już... nieaktualne. 11 września 2014 r. zapadł bowiem precedensowy wyrok Trybunału Sprawiedliwości kwestionujący pełne wdrożenie zasady zwrotu kosztów usług wodnych. Wyrok ten zapadł po skardze Komisji Europejskiej na rząd RFN, która w swoim prawie zwolniła z opłat podmioty korzystające z wód przy produkcji energii elektrycznej, żegludze i do ochrony przeciwpowodziowej. Europejski Trybunał Sprawiedliwości uznał, że są to działania dopuszczalne i skargę odrzucił. Polski rząd miał więc wszelkie podstawy, by powołując się na ten wyrok, z poboru opłat za korzystanie z wód w nowej ustawie odstąpić. Poseł Bogdan Rzońca postulował, by takie zmiany w nowej ustawie wprowadzić jak najprędzej, bo wciąż mamy taką możliwość.
Przedmiotem powszechnej krytyki ze strony samorządów lokalnych stały się z kolei opracowywane właśnie mapy terenów zalewowych. Jak zapowiedział wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski, mapy te zostaną przedstawione w pierwszym kwartale tego roku. Dla samorządów miast i gmin oznacza to konieczność opracowania nowych planów zagospodarowania przestrzennego. Z kosztami i uciążliwościami, jakie się z tym wiążą, samorządy potrafią się pogodzić. Obawiają się jednak lawiny roszczeń, jakie zmiany te wywołają. Właściciele nieruchomości, które znajdą się na nowych terenach zalewowych będą bowiem mieli podstawy, by domagać się odszkodowań z tego tytułu. W opinii Andrzeja Porawskiego ze Związku Miast Polskich, takich obciążeń finansowych niejeden gminny budżet nie zniesie. Kwestie te poruszył na niedawnym posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Owa lawina roszczeń odszkodowawczych jest jego zdaniem łatwa do przewidzenia, gdyż wiele nowych terenów objętych ryzykiem powodzi to tereny uważane dotąd za atrakcyjne dla inwestorów w branży turystycznej czy mieszkaniowej. Inwestorzy ci wiele stracą, gdyż według resortu środowiska, zmiana map terenów zalewowych i następująca po nich zmiana gminnych planów zagospodarowania przestrzennego, mają wiązać się ze zmianą przeznaczenia nieruchomości znajdujących się na terenach zalewowych.
Grzegorz Tomczyk