Trudna sytuacja i brak opłacalności produkcji dotyczą wielu sektorów rolniczych. Ostatnio jednak najdotkliwiej kryzys na rynku odczuwają producenci trzody chlewnej. To głównie oni demonstrowali swoje niezadowolenie, 28 stycznia blokując ciągnikami prawie dziesięciokilometrowy odcinek drogi pomiędzy Bożejewicami a Jaroszewem. Po obu stronach tworzyły się kilometrowe korki. Policja musiała wyznaczyć objazdy. To wyraz desperacji, do jakiej doprowadził producentów trzody chlewnej brak chęci do rozmów ze strony ministerstwa rolnictwa. Kilkuset rolników zostawiło więc prace w gospodarstwie, aby zademonstrować swoje niezadowolenie. Jednocześnie podkreślali, że są gotowi wyruszyć na protesty do stolicy, aby w końcu ktoś ich wysłuchał. Jak dotychczas, minister rolnictwa tylko obiecuje, że spotka się z nimi w najbliższym czasie.
– Wysłaliśmy do ministra rolnictwa nasze propozycje działań, które mogłyby pomóc rolnikom. Nie doczekaliśmy się żadnej konkretnej odpowiedzi. Wciąż nie ruszył nowy PROW i nie wiadomo, kiedy to nastąpi, nic się nie dzieje w kwestii niskich cen żywca – twierdzi Tadeusz Mądry, przewodniczący komitetu protestacyjnego, który został powołany 19 stycznia podczas spotkania rolników w Przysieku (pisaliśmy o tym w poprzednim numerze „Tygodnika Poradnika Rolniczego”).
Rolnicy chcą działań
Producenci trzody chlewnej domagają się przede wszystkim ochrony krajowego rynku wieprzowiny oraz zahamowania importu zwierząt i mięsa z Danii oraz Niemiec, a także uruchomienia w sytuacjach kryzysowych skupu interwencyjnego oraz refundacji wywozowych. Wśród postulatów jest także wprowadzenie obowiązku znakowania mięsa w taki sposób, aby konsument bez problemu mógł zidentyfikować kraj pochodzenia. Ich zdaniem należy przeprowadzać szczegółową kontrolę weterynaryjną wwożonego do nas mięsa. Nie bez znaczenia jest też konieczność zmian w funkcjonowaniu Funduszu Promocji Mięsa. Najbardziej jednak zależałoby im na zrekompensowaniu strat spowodowanych rosyjskim embargiem.
– Jesteśmy w tragicznej sytuacji. Nie możemy już dłużej dokładać do produkcji świń. Cena 3,40 czy 3,60 zł za kilogram żywca w żaden sposób nie pokrywa kosztów produkcji. Zakłady mięsne sprowadzają tani surowiec złej jakości. Nie może tak być, że Niemcy czy Duńczycy czyszczą swoje magazyny, wysyłając do nas to, co u nich nie schodzi, a nasze wysokiej jakości elementy zamiast trafić na krajowy rynek, wyjeżdżają za granicę – oburzają się rolnicy z gminy Gostycyn (powiat tucholski).
Większość protestujących to hodowcy świń utrzymujący po kilkadziesiąt macior. Mateusz Sass z Małej Kloni obecnie ma 32 maciory i twierdzi, że sytuacja zmusza go do rozważenia zmniejszenia stada lub nawet likwidacji produkcji tuczników. Nie ma w gospodarstwie innej gałęzi produkcji, z której mógłby pokrywać straty ponoszone w tuczu świń. Wśród naszych rozmówców są i tacy, którzy musieli pójść do pracy poza gospodarstwem, by mieć pieniądze na życie, a w doglądaniu zwierząt, póki co, pomagają im będący jeszcze w pełni sił rodzice. Pytają, czy tak ma wyglądać praca w rolnictwie?
– Tu nie chodzi tylko o brak pieniędzy na bieżące funkcjonowanie, ale większość gospodarzy, którzy chcieli się rozwijać, ma kredyty na inwestycje. Raty trzeba spłacać – podkreśla Mateusz Sass.
Rolnicy zwracają też uwagę, że jeśli zaczną rezygnować z produkcji świń, to pojawi się problem na rynku zbóż, bo nie będzie zbytu. To system naczyń połączonych. Domagają się też zmian w PROW 2014–2020, bo ich zdaniem jest on dla nich niekorzystny.
– Proponuje nam się dofinansowanie z PROW na odbudowę pogłowia, ale dopłata wyniesie maksymalnie 60%. Resztę trzeba dołożyć z własnych lub pożyczonych z banku pieniędzy. Kto ma na to środki, a tym bardziej – kto zaryzykuje branie tak dużych kredytów? – pytają protestujący.
Pojadą do Warszawy
– Im więcej sprzedaję, tym więcej tracę. Jaka w tym logika? W klasie E cena nie przekracza 5 zł. W ciągu ostatnich miesięcy straciłem jakieś 70 tys. zł. O inwestycjach muszę zapomnieć, bo najpierw trzeba zakupić środki do produkcji i martwić się, by starczyło na paszę dla zwierząt i nawozy – mówi Bogdan Lewandowski z Gogółkowa w gminie Gąsawa utrzymujący blisko 100 macior.
Ryszard Kapczyński z miejscowości Kołdrąb jest jednocześnie producentem świń i prowadzi skup tuczników w terenie. Sam dostarcza na rynek rocznie do 500 świń. Gros jego dostawców to rolnicy utrzymujący w granicach 10–20 loch. Żaden większy zakład mięsny nie będzie odbierał od nich bezpośrednio tuczników.
– Na przestrzeni ostatnich lat liczba naszych dostawców spadła o połowę. Bardzo wielu rolników zrezygnowało z produkcji świń. Fakt, że tych mniejszych. Ci, którzy mają po kilkadziesiąt macior, jeszcze jakoś funkcjonowali, ale teraz nawet oni nie dają rady – mówi Kapczyński.
Do protestujących przyjechała Wojewoda Kujawsko-Pomorski, Ewa Mes, za pośrednictwem której ustalono, iż minister rolnictwa Marek Sawicki przyjmie 30 stycznia na rozmowy rolników z komitetu protestacyjnego. Wcześniej, podczas spotkania w Przysieku, przygotowane przez hodowców postulaty złożono na jej ręce z prośbą o przedstawienie ich Markowi Sawickiemu. W Bożejewicach zgodnie stwierdzono, że dalsze rozmowy są potrzebne, przy czym nie tylko odnośnie do kryzysu w produkcji trzody. Zdaniem rolników źle się dzieje w każdej gałęzi produkcji rolniczej – od uprawy warzyw po produkcję mleka czy zakup ziemi. Powstał jednak spór o liczbę osób mogących uczestniczyć w spotkaniu. Rolnicy chcieli bowiem wysłać do Warszawy osiemnastu swoich przedstawicieli, a minister godził się przyjąć jedynie sześć osób. Choć nie to chyba wydawało się najważniejsze.
– W ogóle nie spodziewam się, że planowane rozmowy z ministrem rolnictwa przyniosą jakiekolwiek efekty. Już teraz powinniśmy zaplanować dalsze protesty, by pokazać naszą siłę. Coraz bliżej do wiosny i za chwilę trzeba będzie ruszać w pole. Minister chyba właśnie na to liczy, że nas przetrzyma – nawoływał Rafał Zglinicki z Borzymina.
Dominika Stancelewska