– Problem szkód łowieckich narasta. Jeszcze 10 lat temu nie było to aż tak straszne jak obecnie – mówił Jan Kozak, rolnik i członek ZIR z powiatu gryfińskiego, podczas spotkania zorganizowanego pod koniec lutego w tutejszym starostwie pomiędzy rolnikami a myśliwymi. – Na mojej plantacji rzepaku praktycznie wszystko jest zjedzone i zgniecione. I nie wiadomo, co zrobić dalej, bo przecież jesteśmy w programach modernizacyjnych czy rolnośrodowiskowych. A w takiej sytuacji nic nie można zmienić.
Starosta na podstawie opinii gmin i Izby Rolniczej musi zdecydować, czy przedłuży kołom dzierżawę obwodów łowieckich
– Ze spotkań gminnych z rolnikami wynika, że około 80% kół nie powinno otrzymać pozytywnej opinii. Są rolnicy, którzy wprost czują się oszukani. Przez 10 lat staraliśmy się rozmawiać, spotykać, ale nie zostaliśmy wysłuchani. Rolnicy obecnie są tak zdesperowani, że stwierdzili, iż nie można dać pozytywnej oceny kołom, skoro te w rażący sposób naruszają zasady etyki – uważa członek Zachodniopomorskiej Izby Rolniczej.
Zbyt duży wzrost pogłowia zwierzyny
– Na pewno pogłowie zwierzyny łownej jest zdecydowanie zbyt duże. Zwierzyny niektórych gatunków przybyło o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent i to dotyczy saren, jeleni czy dzików, czyli tych zwierząt, które wyrządzają największe szkody na polach rolników – przekonywał Andrzej Karbowy, dyrektor biura ZIR w Szczecinie.
– Nasuwa się podstawowy wniosek, czyli bardzo konkretna redukcja pogłowia zwierzyny i powrót do sensownej liczebności stad. To umożliwiłoby powrót do w miarę normalnych relacji między rolnikami a łowczymi – mówił szef biura ZIR.
– Nie może być tak, że my będziemy sobie strzelać ile popadnie. Nas obowiązują limity. W marcu i kwietniu jeleń robi największe szkody w rzepaku, a w tym czasie trwa okres ochronny. My jako koło robimy to, co możemy, czyli jeździmy po polach i odstraszamy jelenie petardami hukowymi – mówił Stanisław Kabat z koła „Jeleń”.
– Nie może być tak, że my będziemy sobie strzelać ile popadnie. Nas obowiązują limity – mówił Stanisław Kabat z koła „Jeleń”
Według członków Izby rolnicy, myśliwi, Polski Związek Łowiecki (PZŁ) czy samorządowcy powinni wspólnie domagać się od władz centralnych znacznego zwiększenia odstrzału dzikiej zwierzyny.
– Nie ma jednej skutecznej metody szacowania pogłowia, najbardziej skuteczne jest połączenie kilku metod – zauważył przedstawiciel koła „Żubr”. – Ale zgadzam się, że nie możemy dobrze oszacować liczebności zwierząt, co wynika z założeń takiej a nie innej ustawy, a to już nie jest wina ani myśliwych, ani rolników – dodał.
Według jednego z uczestników problemem są również niektóre działania myśliwych.
– Nie możemy dobrze oszacować liczebności zwierząt, co wynika z założeń takiej a nie innej ustawy, a to już nie jest wina ani myśliwych, ani rolników – mówił przedstawiciel koła „Żubr”
– Jestem zarówno myśliwym jak i rolnikiem. A my jako myśliwi popełniamy błąd, dokarmiając zwierzynę. Koła prześcigają się w dokarmianiu zwierzyny i wówczas mamy taką sytuację, że dziki mają młode 2 razy w roku, jelenie wychowują 100% bydła. Jak ta cała chmara wyjdzie na pole rzepaku, to rolnik po czymś takim ma problem się podnieść – wyjaśniał.
Odszkodowania są za małe
Zarówno rolnicy z powiatu gryfińskiego, jak i Zachodniopomorska Izba Rolnicza zwracają uwagę, że odszkodowania za szkody łowieckie są za niskie i nie pokrywają w pełni strat wyrządzonych przez dziką zwierzynę.
Uważa, że najbardziej pokrzywdzeni są rolnicy z małych gospodarstw i podaje przykład znajomego. – Miał około 5 ha buraków cukrowych. Plantacja była strasznie zniszczona przez dziki. Ale według szacującego szkody z jednego z kół łowieckich, na polu nie było żadnej szkody. Co więcej, ten myśliwy nawet nie raczył wypisać protokołu dla rolnika. Teraz ten starszy pan na własny koszt kupił 2 urządzenia hukowe, nie śpi po nocach i pilnuje swojego pola, żeby zwierzyna nie wchodziła na nie. To nie jest normalna sytuacja – dodaje.
Wielu rolników nie wie, jakie ma prawa w kontaktach z kołami łowieckimi. Do tego niektórzy się boją nawet odezwać, bo przecież wśród myśliwych znajdzie się kilku dyrektorów, adwokat czy rodzina wpływowego polityka, czy samorządowca – mówi Anna Glińska.
Także gospodarstwo Glińskich ma duże problemy z kołem łowieckim. Kilka lat temu kupili działkę 40-ha pod lasem. Siano tam głównie pszenicę lub rzepak. Jednak zwierzyna zrobiła sobie z tego pola stołówkę. Szkodę koło oszacowało na 5 tys. złotych, co było zdecydowanie poniżej wyliczeń gospodarzy.
Jednak Anny Glińskiej słowa i działania przedstawicieli koła nie uspokajają. – Sądzę, że może powtórzyć się historia z innych szacowań. Często bywało tak, że przy każdej połaci zniszczonych upraw była ostra dyskusja, czy te szkody wyrządziła zwierzyna czy może susza. No i odnosiłam wrażenie, że każda połać ze szkodami w protokole miała mniejszy areał niż powinna mieć według naszych obliczeń. Dlatego przy przyszłych szacowaniach będziemy prosili o niezależną opinię biegłego sądowego – wyjaśnia.
Poważne problemy z wielkością odszkodowań za szkody łowieckie mają także te największe gospodarstwa o areale kilkuset ha lub większym. – Różnica między szacowaniem szkody łowieckiej przez koło „Knieja” a szacowaniem zleconym przez sąd wyniosła ponad 82 tys. złotych – podał jeden z uczestników spotkania.
Rolnicy skarżą się, że koła również nie zawsze dokonują szacunków w odpowiednim terminie. Jeden z rolników podał, że złożył wniosek o oszacowanie szkód w jęczmieniu 5 października, jednak do końca lutego nikt z koła nie zgłosił się do niego.
Gospodarze z okolic Gryfina mają także problem ze skutecznym złożeniem wniosku do koła. Wynika to z faktu, że niektóre z kół co jakiś czas zmieniają osobę uprawnioną do przyjmowania zgłoszeń od rolników. Myśliwi odpowiadają, że gospodarz może zawsze skutecznie zgłosić szkodę wysyłając wniosek za pośrednictwem poczty. Tylko to znacznie wydłuża czas potrzebny do przybycia biegłego na pole, a to z kolei opóźnia prace polowe.
Ogrodzenie musi być dobre
Podczas spotkania w starostwie w Gryfinie kilku łowczych wskazywało, że niezłym pomysłem na ograniczenie szkód łowieckich jest odgrodzenie pól uprawnych od dzikiej zwierzyny.
Także koło „Kania” stosuje pastucha elektrycznego lub siatkę leśną, aby chronić pola rolników przed zwierzyną. Przedstawiciel koła „Jeleń” zapewniał, że w ostatnim czasie ich koło wykonało ponad 30 km ogrodzeń na rzecz pól rolników.
Ale przykład państwa Glińskich z gminy Mieszkowice pokazuje, że ogrodzenie nie zawsze jest wystarczającą ochroną.
– Swego czasu podpisaliśmy z Kołem „Hubertus” umowę, z której wynikało, że za 5 tys. złotych, które koło miało nam wypłacić jako odszkodowanie za szkody łowieckie, zostanie częściowo sfinansowana budowa ogrodzenia pomiędzy lasem a naszym polem – mówi Anna Glińska. – Drugą część wkładu finansowanego miało wyłożyć koło. W zamian mieliśmy się zrzec praw do dochodzenia odszkodowania za powstanie ewentualnych nowych szkód łowieckich. Przystaliśmy na to, ponieważ zapewniano nas, że dzięki ogrodzeniu w ogóle nie będzie żadnych szkód. Jednak szkody dalej były bardzo duże. Co więcej, okazało się, że to my mamy w pełni ponosić koszty konserwacji i naprawy ogrodzenia, a przecież skoro budowa była pół na pół, to i reperowanie tego ogrodzenia powinno być takie same. A najgorsze jest to, że ogrodzenie nie zostało wykonane z porządnej siatki leśnej, tylko z nietrwałych materiałów, które zwierzyna łatwo może przerwać – dodaje.
Niektórzy rolnicy w powiecie gryfińskim zaczęli grodzić swoje pola. Jak zauważa pani Anna, na pewno gospodarze nauczyli się na błędach, jakie popełnione były przy budowie ogrodzenia na ich polu. Teraz przynajmniej część ze stawianych ogrodzeń jest z siatki o małych oczkach, słupki są postawione równo, w odpowiedniej odległości, siatka porządnie naciągnięta.
Co ciekawe, niektórzy myśliwi mają jeszcze jedno rozwiązanie zmniejszenia szkód łowieckich.
– Jeżeli rolnicy będą zainteresowani pilnowaniem swoich areałów, to na pewno udałoby się zmniejszyć straty – mówił przedstawiciel koła „Żuraw”. – My podaliśmy, jakie koszty ponieśliśmy na pilnowanie pól przed szkodami łowieckimi. A może warto zapytać, ile rolnicy wydali na pilnowanie swoich pól? Bo dlaczego tylko jedna strona ma być obciążona za pilnowanie dobra narodowego jakim są dzikie zwierzęta?
– Nie tylko myśliwi i koła ponoszą koszty, bo proszę pamiętać, że to na polach rolników ta zwierzyna się żywi – szybko odpowiedział Andrzej Karbowy z ZIR.
Decyzja po stronie starosty
Decyzję o ewentualnym przedłużeniu kołom łowieckim umów dzierżawy obwodów łowieckich podejmują starostowie. Muszą przy tym zasięgnąć opinii gmin wchodzących w skład powiatu oraz izby rolniczej działającej w danym województwie.
Podobnego zdania był także Wojciech Konarski, starosta gryfiński. Uważa on, że konflikt między kołami a rolnikami czasem jest nieunikniony i czasami bardzo się zaognia. – Jednak zawsze trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jak nie będzie kół to będzie łatwiej czy trudniej. Bo jeśli gospodarzem obwodów będzie PZŁ, to wszyscy rolnicy będą musieli składać wnioski do Szczecina. Ale zdaję sobie sprawę, że niektóre przypadki są niezwykle ważne, bo jeśli rolnik ma dostać odszkodowanie w wysokości 250 tys. zł, to chyba nikt nie chciałby być w jego sytuacji – mówił pod koniec lutego samorządowiec.
Jak zachowa się starostwo? Z jednej strony ma opinie od gmin. – Wystąpiliśmy do Urzędów Gmin o opinie na temat kół za ostatnie 3 lata. Żadna z 9 gmin nie przeprowadziła mediacji między rolnikami a kołami, a zatem nie ma chyba problemu – przekonywała podczas spotkania Maria Ilińczyk, naczelnik Referatu Ochrony Środowiska w Starostwie Powiatowym w Gryfinie.
Z drugiej strony Zachodniopomorska Izba Rolnicza wystawiła negatywną opinię dla każdego z kół dzierżawiących obwody łowieckie, tak w powiecie gryfińskim, jak i w całym województwie.
Nieoficjalnie można usłyszeć, że rozpatrywane są dwa scenariusze. Pierwszy zakłada, że starosta przedłuży kołom łowieckim dzierżawę obwodów warunkowo na 1 rok. Za tą tezą świadczą częściowo słowa samego starosty.
– Być może za rok ten spór będzie już nieistotny, bo proponowane zmiany w prawie łowieckim zmierzają w stronę, że to Lasy Państwowe będą szacować i wypłacać odszkodowania – mówił podczas debaty Wojciech Konarski. Drugi scenariusz to zgoda na dzierżawy na kolejne 10 lat. Część rolników obawia się, że to właśnie ta wersja zostanie zrealizowana.
– Ale w sumie to się dziwię samorządowcom, że nie słuchają protestów rolnika. Bo przecież takie koło łowieckie płaci do budżetu gminy jakieś 20 tys. złotych, a rolnik ze średniego gospodarstwa wpłaca około 10 tys. podatku rolnego. Tyle tylko, że rolników jest znacznie więcej i w większym stopniu dorzucają się do budżetu samorządu – mówi Anna Glińska. Apeluje ona również, aby rolnicy z każdym sporem z kołem łowieckim czy informacjami o zwiększonym pogłowiu zwierzymy zwracali się do gminy i Izby Rolniczej.
- ZIR: myśliwi nie panują nad sytuacją
Zachodniopomorska Izba Rolnicza 27 lutego 2017 roku wydała oficjalną opinię na temat kół łowieckich. W piśmie zarząd ZIR podaje, że Polski Związek Łowiecki nie panuje na terenie woj. zachodniopomorskiego nad sytuacją – pogłowie zwierzyny łownej wzrasta lawinowo.
„Absolutnie najpilniejszą sprawą jest działanie Polskiego Związku Łowieckiego i zrzeszonych podmiotów w celu natychmiastowej, radykalnej redukcji liczebności zwierzyny łownej – żerowanie jeleniowatych w uprawach polowych, szczególnie teraz, w początkowej fazie wegetacji, będzie skutkować trudnymi do oszacowania, bardzo dużymi stratami w plonach.” – podano w opinii.
Zdaniem ZIR, koła łowieckie nie utrzymują pogłowia na poziomie, który umożliwiłby widoczne zmniejszanie poziomu strat. Przez to straty rolników są bardzo wysokie, a odszkodowania wypłacane przez koła nie rekompensują strat. Izba zwraca także uwagę, że chociaż Skarb Państwa jest właścicielem zwierzyny, to nie partycypuje w rekompensatach.
„Zachodniopomorska Izba Rolnicza nie może brać odpowiedzialności za utrwalanie obecnej, złej i przejściowej sytuacji, a takim działaniem byłoby wydanie opinii pozytywnej dla któregokolwiek z funkcjonujących w naszym województwie kół łowieckich.” – podsumowuje w swojej opinii Izba.
Paweł Mikos