– Gdyby to od sprawcy kolizji drogowej zależała wycena szkody i wypłata odszkodowania, ludzie przestaliby jeździć samochodami. Bo przecież nawet przyzwoitemu człowiekowi trudno się przyznać do winy i obiektywnie oszacować szkodę, jaką spowodował. W przypadku szkód łowieckich tak kuriozalne przepisy jednak obowiązują – uważa Czesław Warszawski, gospodarz ze wsi Dymek i radny w gminie Ostrówek.
Skarga na myśliwego
– Wiadomo, że przepisy są wadliwe i myśliwi zawsze będą starali się umniejszać straty i wysokość odszkodowań, skoro płacą je z własnej kieszeni – mówi Czesław Warszawski, który poprosił nas o interwencję. – W naszej okolicy obwody dzierżawi kilka kół łowieckich. Żadnego z nich rolnicy na piedestale za wzór stawiać nie będą, ale większość próbuje przynajmniej żyć z gospodarzami w zgodzie. Z Kołem Łowieckim „Myśliwiec” z Łodzi, które gospodaruje w obwodzie obejmującym część gmin Ostrówek i Konopnica w żaden sposób współpracować się jednak nie da.
– Inne koła nie robią problemów ze zgłaszaniem szkód i szacują je w ustawowym terminie – twierdzi nasz rozmówca. – Z „Myśliwcem” porozumieć się nie sposób. Najwięcej zastrzeżeń mamy do myśliwego, który z ramienia koła szacuje szkody. Przepisy interpretuje tak, by rolnikowi nie zapłacić. Albo nie widzi szkody i podstaw do szacowania, albo nie widzi powodu do wypłaty uczciwego odszkodowania. Koło nie chce rozmawiać o jakiejkolwiek współpracy, bo na wiejskie zebrania i gminne sesje poświęcone szkodom łowieckim nikt z koła nie przyjeżdża.
Rozgoryczeni rolnicy 25 kwietnia br. złożyli skargę na szacującego szkody do Zarządu Koła Łowieckiego „Myśliwiec”. Domagali się zastąpienia go inną osobą.
– Pod skargą podpisało się kilkunastu gospodarzy z gminy Ostrówek i Konopnica. Wielu z nich prowadzi ponad 100-hektarowe gospodarstwa. Minął ponad miesiąc, a żadnej odpowiedzi nie ma – ubolewa Czesław Warszawski. – Myśliwi nas zignorowali. Na zwołane w maju zebranie rolników z obu gmin, na którym chcieliśmy z zarządem „Myśliwca” wypracować jakiś kompromis, prezes koła nie przybył. Przybył za to myśliwy, którego dotyczyła nasza skarga.
Pod skargą na szacującego szkody z KŁ „Myśliwiec” podpisało się kilkunastu gospodarzy: Marian Gąsior, Radosław Paprocki, Roman Tokarek, Henryk Piekara, Tomasz Kaźmierczak, Zbigniew Ćwirat, Mirosław Barczyński, Krzysztof Barczyński, Stanisław Nowak, Andrzej Ochocki, Paweł Dobras i Czesław Warszawski. Z kilkoma rolnikami spotkaliśmy się w czerwcu.
Zbigniew Ćwirat, Mirosław Janiak, Czesław Warszawski, Radosław Paprocki, Andrzej Ochocki i Henryk Piekara – rolnicy, z którymi spotkaliśmy się we wsi Dymek
Farsa ze szkodami
– Szacowanie szkód to w wykonaniu tego koła zwyczajna farsa – mówi właściciel 15-hektarowego gospodarstwa, Zbigniew Ćwirat z Szynkielewa. – Gdy dziki zryły mi uprawę trawy nasiennej, myśliwi stwierdzili, że nie ma podstaw do uznania szkody, bo… trawa odrośnie. Nie chcieli słuchać, że nie chodzi mi o siano ani kiszonkę, tylko o wysokiej jakości nasiona, których nie zbiorę.
– Gdy zapytałem o odstrzał dzików, to usłyszałem od myśliwego, że dzików w rewirze jest mało, więc strzelać nie zamierzają – dorzuca Mirosław Janiak.
– Dziki tymczasem podchodzą nam już pod domy. U mnie dobrały się do pryzmy z kiszonką dla krów – wylicza Henryk Piekara z Walkowa, właściciel 100-hektarowego gospodarstwa i stada ponad 100 sztuk bydła mlecznego, dostawca Mleczarni w Szczercowie. – Krowy nie chciały nawet tknąć tego co zostało. Myśliwi szacują straty na kwoty wzięte z sufitu, a potem płacą połowę tego, albo nie szacują wcale, bo twierdzą, że pryzma była zbyt blisko lasu.
– Postawili ambonę na mojej ziemi i obiecywali, że będą pilnować upraw. Tymczasem dziki zbuchtowały mi łąkę 10 metrów od ambony – skarży się Radosław Paprocki z Walkowa. – Chcielibyśmy współpracować, razem odstraszać zwierzęta, pilnować upraw czy wspólnie grodzić uprawy, ale z tym kołem współpracować się nie da.
– W tamtym roku z 2 ha skosiłem najwyżej 3 przyczepy, straciłem 80% uprawy – twierdzi Andrzej Ochocki, gospodarz z Bębnowa, właściciel 40 ha i stada 90 krów. – Zrekompensowali mi tylko koszty siewu. Myśliwy szacujący szkodę stwierdził, że chyba sam celowo znęciłem zwierzynę. A po co miałbym coś takiego robić? Przecież mam bydło do wykarmienia, a pasza jest droga! Gdy dziki zbuchtowały łąkę, zażądali faktury za nasiona trawy, które wysiałem 2 lata wcześniej. Rachunku nie znalazłem, więc wypłaty odszkodowania odmówili.
– U mnie w ubiegłym roku na jesień dziki zniszczyły 30% łąki. Myśliwy uznał, że nie ma podstaw do szacowania, bo okres wegetacyjny już się skończył. Nie dostałem ani grosza, chociaż normalnie mógłbym kosić do listopada. Na wiosnę musiałem zaorać i obsiać na nowo – dodaje Czesław Warszawski, który posiada 38 krów dojnych i 75 ha użytków. – W tym roku sytuacja się powtórzyła, dziki zryły 40 arów łąki. Szkodę oszacowali na 450 zł, ale dopiero po mediacjach przedstawiciela gminy. Szkód w kukurydzy po skoszeniu szacować nie chcą, bo mówią, że to nieprzepisowe. A jak mieliby oszacować przed skoszeniem, skoro rośliny wysokie na 3 metry? Nawet przy użyciu drona to niemożliwe. Twierdzą, że zamiar skoszenia trzeba zgłosić, ale jak zgłosić, skoro szacujący telefonów odbierać nie raczy? Poza tym domagają się każdorazowo zgłoszenia szkód na piśmie. W sezonie nikt nie ma czasu, by co chwila jeździć do Łodzi, a jak wyślemy formularz pocztą, to na reakcję trzeba czekać dwa tygodnie.
– Jako radny i członek komisji rolnictwa wciąż odbieram podobne skargi od rolników – dodaje nasz rozmówca. – Jeden z gospodarzy, który zgłosił szkodę na łące, usłyszał, że powinien pryskać trawę na robaki, bo przyciągają dziki. Gdy opowiedziałem o tym fachowcom w ODR, to za głowę się złapali, bo większej bzdury nie słyszeli.
Zdaniem myśliwych
W imieniu rolników zwróciliśmy się do Zarządu Koła Łowieckiego „Myśliwiec” w Łodzi, by dowiedzieć się, czy i kiedy skarga rolników zostanie rozpatrzona. Poprosiliśmy również o odniesienie się do wysuwanych zarzutów i uwag.
– Skarga od rolników dotarła do nas i dokładnie ją przeanalizowaliśmy – mówi prezes Koła Łowieckiego „Myśliwiec” Piotr Buczek. – Problem w tym, że podpisały się pod nią w znacznej części osoby, które nie zgłaszały nam żadnych szkód, a nawet takie, które wcale nie posiadają gruntów rolnych we wskazanym obwodzie łowieckim. Tymczasem znakomita większość rolników w tym obwodzie jest zadowolona ze współpracy z kołem i nie ma żadnych zastrzeżeń do naszego kolegi szacującego szkody. Wbrew temu, co sugerują autorzy skargi, cieszy się on wśród rolników dobrą opinią i świetnie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Dzięki temu, że mieszka w okolicy, jest w stanie szybko i w dogodnym dla rolnika terminie dotrzeć na miejsce, by oszacować szkody. Zmiana szacującego byłaby dla rolników zwyczajnie niekorzystna. Poza tym w naszej opinii skarga i wysuwane w niej zarzuty są krzywdzące i całkowicie bezpodstawne – dodaje prezes koła.
– Wiadomo, iż przy szacowaniu szkody zachodzi pewien konflikt interesów. Nie zawsze rolnik czuje się usatysfakcjonowany wysokością odszkodowania – argumentuje Piotr Buczek. – Ta sprawa jest właśnie skutkiem takiego rozczarowania, którego doznał jeden z rolników. Był niezadowolony z wyników szacowania na swoim gruncie, więc w rewanżu próbuje zdyskredytować nasze koło i szacującego szkodę myśliwego w oczach opinii publicznej. Mamy tu jednak do czynienia z prywatną wendetą, w którą ten pan angażuje postronne osoby, a nie z masowym konfliktem między rolnikami a myśliwymi. W zdecydowanej większości przypadków odszkodowania udaje się nam ustalić w drodze kompromisu. Sporadycznie zdarzało się, by w szacowaniu uczestniczył mediator, a konfliktów, które znalazłyby finał w sądzie w ogóle nie było.
– Nie jest też prawdą, byśmy kiedykolwiek odmawiali szacowania szkód łowieckich, jeśli tylko zgłoszone zostały one zgodnie z obowiązującymi przepisami. A jeśli szkoda została stwierdzona, nie uchylamy się nigdy od wypłaty odszkodowań – dodaje prezes KŁ „Myśliwiec”. – W przypadku wspomnianej kukurydzy, szkodę można oszacować już po jej skoszeniu, ale zgłoszenie powinno nastąpić wcześniej, celem uzgodnienia formalności. Co do konieczności składania na piśmie wniosków o szacowanie jest to ustawowy wymóg.
– Wbrew temu co mówi pan Warszawski, Zarząd Koła nigdy też nie odmawiał udziału w sesjach samorządowych, czy zebraniach gminnych lub wiejskich, na których są omawiane sprawy dotyczące gospodarki łowieckiej i szkód łowieckich – twierdzi szef koła łowieckiego z Łodzi. – Stawiamy się na każde zaproszenie, jeśli tylko otrzymamy je z pewnym wyprzedzeniem. Każdy z myśliwych pracuje przecież zawodowo, więc taki wyjazd trzeba wcześniej zaplanować. Jeśli urzędniczka z gminy dzwoni w przeddzień spotkania, a tak było w przypadku ostatniego zebrania w Ostrówku, trudno nam rzucić wszystkie obowiązki i zjawić się na zawołanie.
Grzegorz Tomczyk