Maliny źle zniosły lodowaty północny wiatr
Marek Wnuczek ubezpiecza większość swoich upraw od lat. Do sezonu 2020/2021 tylko raz wystąpiła sytuacja, gdy musiał skorzystać z polisy.
– W 2017 roku grad wyrządził szkody w rzepaku. Wtedy PZU wyliczyło straty w plonie na 40%. Było to do przyjęcia – stwierdza rolnik.
Przyszedł jednak rok 2021, gdy ubezpieczenie znów okazało się potrzebne. Sprawa dotyczy plantacji letnich odmian maliny.
– Zebrałem może 200–300 kilogramów. Gdyby plantacja plonowała normalnie, powinienem uzyskać 4–5 ton – mówi Marek Wnuczek.
Fatalny wynik jest spowodowany złym przezimowaniem plantacji.
– Lodowaty północny wiatr zrobił swoje. Okoliczni plantatorzy, którzy mieli plantacje osłonięte od północy budynkami, nie ponieśli takich strat. Ci, którzy takiej osłony nie mieli, w tym ja, zostali praktycznie z niczym – wyjaśnia.
Plantacja była ubezpieczona w PZU
Plantator relacjonuje, że na początku maja zgłosił w PZU ujemne skutki przezimowania malin.
– Wysmalenie spowodowało, że pędy malin nie odbiły po zimie lub odbiły słabo – mówi pan Marek.
Opowiada, że rzeczoznawca, który przyjechał na oględziny, wyszukiwał miejsca, gdzie plantacja wyglądała lepiej.
– Sprawdzał, czy pędy są żywe, miał przy tym bardzo swobodne podejście. Do uznania, że pęd będzie normalnie owocował, wystarczał mu jeden żywy pąk wierzchołkowy. Każdy, kto uprawia maliny, wie, że powinno być ich znacznie więcej – dodaje rolnik.
Zaznacza, że jesienią, gdy plantacja była ubezpieczana, agent reprezentujący PZU lustrował maliny w terenie.
– Sprawdzał, czy nie ma braków. Nie miał zastrzeżeń. Wyliczył, ile można z tej plantacji uzyskać. Do kwoty ubezpieczenia założył cenę 4 zł/kg. To żadne pieniądze, porównując z realnymi cenami z tego roku. W połowie września kilogram najtańszych malin kosztował 17 zł. Ale lepsze to niż nic – mówi plantator.
PZU: Rolnikowi odszkodowanie się nie należy
Pan Marek był w szoku, gdy dotarła do niego odmowna decyzja PZU. Ubezpieczyciel zarzucił mu m.in., że część pędów nie rozpoczęła wegetacji. Miały być to głównie pędy dwuletnie, z których zbierano plon w ubiegłym roku. Zgodnie z zasadami uprawy maliny letniej powinny być one po zakończonym owocowaniu wycięte przy ziemi. W uzasadnieniu decyzji jest również informacja, że „rośliny mateczne podjęły wegetację”. Napisano też m.in., że: „Dodatkowo widoczne jest wybijanie pąków zapasowych na pędach dwuletnich, co wskazuje, że nie doszło do trwałych uszkodzeń roślin matecznych wskutek ryzyka ujemnych skutków przezimowania”.
– Zabolało mnie to. Nigdy nie zostawiam takich pędów niewyciętych – mówi pan Marek. – Znam się na mojej pracy i wykonuję ją rzetelnie. Gdybym je zostawił, naraziłbym plantację. Taki zarzut ze strony PZU to absurd.
Rolnik odwołał się od decyzji. Niestety, ubezpieczyciel pozostał przy swoim zdaniu. Na moje pytanie dotyczące likwidacji tej szkody Biuro Prasowe PZU odpisało następująco: „Maliny są roślinami matecznymi, z których wyrastają owocujące pędy. Po zbiorach część z tych pędów jest wycinana, natomiast część pozostawiana jest na zimę. Naturalną rzeczą jest to, że po zimie część pozostawionych pędów zamiera i rośliny wypuszczają nowe. Przy badaniu ujemnych skutków przezimowania malin przedmiotem oceny jest określenie, czy roślina mateczna (karpa) przeżyła zimę i podejmuje wegetację w nowym sezonie, czy plantator musi ją wymienić.
W przypadku pańskiego Czytelnika wszystkie rośliny podjęły wegetację (wypuściły pędy). Co więcej, poszkodowany nie wymienił żadnej z nich – nie zaistniała szkoda, a w konsekwencji brak jest odpowiedzialności odszkodowawczej”.
Co właściwie jest przedmiotem ubezpieczenia
– Po pierwsze, to nieprawda, że wszystkie rośliny wypuściły pędy. Część nie wypuściła wcale, inne słabo. A po drugie okazuje się teraz, że PZU w tym wypadku nie ubezpiecza plonu, a przetrwanie zimą całych roślin matecznych – komentuje pan Marek. – Dla mnie było oczywiste, że ubezpieczam plon. Sytuacja, żeby karpy wymarzły razem z korzeniami jest tak mało prawdopodobna, że w życiu nie przyszłoby mi do głowy takie ubezpieczenie. Konsultowałem sprawę w ODR. Wymarznięcie całych krzaków jest realne właściwie tylko w przypadku nowych jesiennych nasadzeń i ekstremalnych mrozów.
Pan Marek zastanawia się teraz, czy został wprowadzony w błąd przy zawieraniu ubezpieczenia, czy nie doczytał jakiegoś zapisu drobnym druczkiem.
– Gdybym został jasno i wyraźnie poinformowany, że ubezpieczenie nie dotyczy plonu, a przetrwania karp, nigdy bym nie zawarł umowy ubezpieczenia – stwierdza wyraźnie.
Plantator jest zdegustowany tą sytuacją i zdecydował, że nie będzie już ubezpieczał swoich upraw i plantacji w PZU.
– Ich agent już się ze mną kontaktował. Wytłumaczyłem mu, że z takim podejściem, jakie zaprezentowali w tym roku w moim przypadku, nie chcę mieć z jego firmą nic wspólnego i zmieniam ubezpieczyciela.
Nieszczęścia chodzą parami. Straty w rzepaku i zbożach
Ponieważ nieszczęścia zwykle chodzą parami, to niestety w tym roku na stratach w malinach się nie skończyło. Deszcze nawalne doprowadziły do wylegania rzepaku, jęczmienia i pszenicy. W przypadku tej ostatniej uprawy szkody wyrządziły także huraganowe wiatry. O ile do wyliczenia strat w rzepaku pan Marek nie ma większych zastrzeżeń, o tyle w przypadku trzech pozostałych szkód wyliczenia uważa za poważnie zaniżone.
– Odszkodowania po kilkaset złotych za każdą z polis przy stratach w plonie od 20 do 40% to żarty – mówi rozgoryczony rolnik. – Nic dziwnego. Skoro z plantacji, która ma – dla przykładu – hektar, rzeczoznawca zalicza do szkody w plonie w wysokości 10% tylko 10 arów, to z całej plantacji wychodzi szkoda na poziomie 1%. A tak wyglądało w tych przypadkach.
Zapytaliśmy w PZU również o te problemy. Ubezpieczyciel nie ma sobie nic do zarzucenia. W mailu czytamy m.in.: „Przy oględzinach pól klienta stwierdziliśmy szkody wynoszące nawet do 15% wartości plonu i oczywiście wypłaciliśmy stosowne odszkodowania. Co najważniejsze, po oględzinach i wypłacie świadczeń klient nie wnosił zastrzeżeń. Chcieliśmy zaznaczyć, że nasi klienci, w tym pański Czytelnik, jeżeli mają zastrzeżenia dotyczące likwidacji szkody i samych decyzji dotyczących świadczenia, mogą złożyć reklamację”.
Rolnik jest zbulwersowany tymi tłumaczeniami.
– Trudno wnosić zastrzeżenia tuż po oględzinach, gdy nie wiadomo jeszcze, jaki jest ich efekt. A moje późniejsze odwołania nic nie dały – mówi Marek Wnuczek.
Dodaje, że dowiedział się na własną rękę, że aby szkoda w przypadku huraganowego wiatru została uznana za poważną, zboże musi nie tylko wylec, ale powinno się to wydarzyć we wskazanej przez ubezpieczyciela fazie rozwoju.
– Czyli jak z malinami – musi wydarzyć się coś mało prawdopodobnego, żeby móc liczyć na odszkodowania realnie rekompensujące straty – komentuje.
Krzysztof Janisławski
Fot. Krzysztof Janisławski