Susza i ogromny wzrost kosztów uderzają w rolników
Rafał Niesłuchowski ze wsi Bylice (pow. pułtuski) gospodaruje na 110 ha. Uprawia pszenicę, pszenżyto, rzepak, kukurydzę i łubin. Przeważają gleby klasy IV a i IV b.
– Zarówno rodzice, jak i ja jeśli była tylko okazja to dokupywaliśmy ziemię i był to bardzo dobry kierunek rozwoju, bo dziś zarówno jej zakup, jak i wydzierżawienie graniczy z cudem. Co roku uprawiamy poplony na przyoranie, będące naturalnym nawozem, który chociaż w pewnym stopniu zastępuje obornik. Ostatnio jako poplon bardzo dobrze sprawdziła się mieszanka: facelii, łubinu i wyki, która wydała wysoki plon zielonej masy. Nie stosujemy w poplonach gorczycy, gdyż jest zbyt blisko spokrewniona z rzepakiem, który często występuje w płodozmianie a to stworzyłoby ryzyko rozprzestrzeniania się chorób. Obecna sytuacja w rolnictwie jest trudna i nieprzewidywalna, bo z jednej strony o takich cenach zboża w poprzednim roku mogliśmy tylko marzyć, a z drugiej strony, nikt nie spodziewał się takich wysokich cen nawozów i innych środków do produkcji. To samo dzieje się z materiałami budowlanymi, w poprzednim roku 1 m2 zwykłej blachy kosztował 27 zł, a teraz 80 zł. Niestety, na polach zaczyna dokuczać susza. Ostatnią dawkę nawozów rozsialiśmy 2 tygodnie temu i drżymy o to czy rośliny będą mogły je wykorzystać ze względu na brak wilgoci. Część nawozów kupiliśmy jeszcze w dobrym czasie. Jesteśmy w trakcie sprzedaży pszenicy konsumpcyjnej i aktualna cena to 1700 zł za tonę – powiedział Rafał Niesłuchowski.
Odszkodowania za szkody w płodach rolnych wyrządzone przez ulewę są żenująco niskie
Paweł Mamcarz ze wsi Brzezia (pow. gostyniński) gospodaruje na 50 ha. Uprawia owoce: truskawki, wiśnie, porzeczki, jabłka przemysłowe, a także dynie, pszenicę i kukurydzę.
– Dynie uprawiamy na miąższ np. na zupki dla dzieci. Współpracujemy z innymi okolicznymi rolnikami i wspólnie do odbiorcy kontraktujemy każdego roku 500 ton miąższu. Ja sam dostarczam 100 ton. Współpracując w kilku, jesteśmy w stanie dziennie wysłać jednego tira ok. 30 ton do przerobu na linię produkcyjną. Sam bym nie dał rady jednego dnia przygotować takiej ilości miąższu, bo jest to produkcja bardzo pracochłonna. Dynie zbieramy ręcznie, mamy mechaniczny obierak do zdejmowania skóry, następnie specjalny tasak kroi dynie na plastry, a potem pracownice z Ukrainy wybierają środek z nasionami. W każdym roku co innego opłaca się uprawiać, dlatego nie wprowadziliśmy specjalizacji, a prowadzimy wiele różnych upraw. W poprzednim sezonie w naszym terenie bardzo duże straty spowodowała ulewna i gwałtowna burza, jaka przeszła w nocy z 13 na 14 lipca. Największe straty poniosłem w wiśniach i porzeczkach, które wyniosły co najmniej 50%, a tak szacowano, że nie przyznano mi żadnej rekompensaty. Wprowadzono takie przeliczniki, że prawie nikt w naszej gminie nie dostał odszkodowania, aż mi głupio było, bo sam uczestniczyłem w komisji oceniającej straty. Po co chodzić, jak i tak potem tak się liczy, żeby nie wypłacić. Bardzo duże straty w wyniku podtopienia ponieśliśmy też w matecznych plantacjach truskawki, które musieliśmy zaorać na wiosnę, bo nie nadawały się do dalszej uprawy. Zaś komisji nie wolno było szacować strat w uprawie truskawek, bo te były już zebrane. Jestem w trakcie składania wniosków o dopłaty do nawozów, które zakupiliśmy jeszcze we wrześniu, czyli po nieco wyższych cenach, ale nie 200 czy 300% – powiedział Paweł Mamcarz.
Andrzej Rutkowski
fot. M. Szymańska