Czy epidemia ASF, która przetrzebiła hodowlę trzody na wschodzie Polski i przesuwa się na zachód była do powstrzymania?
– Choroba jest zwalczana z urzędu, w praktyce jednak cała odpowiedzialność spoczywa na hodowcach, którzy zostali zostawieni z problemem sami sobie. W skrajnych przypadkach z tego, jak prowadzili produkcję, muszą się tłumaczyć przed sądem. Mam tu na myśli konkretnego rolnika spod Chełma, którego inspekcja weterynaryjna oskarża o szerzenie ASF, a którego rozprawa właśnie ruszyła przed sądem (o tej sprawie szerzej napiszemy osobno – dop. red.). Gdy cztery lata temu zostałem przewodniczącym Komisji, proponowałem ówczesnemu ministrowi rolnictwa Krzysztofowi Jurgielowi, utworzenie szerokiego na 50 km korytarza sanitarnego wzdłuż wschodniej granicy. Miałyby tam być wybite wszystkie dziki. Skończyło się na zapewnieniach, że zostaną wybite. Nic nie wyszło też z pomysłu zbudowania wzdłuż wschodniej granicy płotu. Problematyką związaną z ASF zajmują się aż trzy ministerstwa: rolnictwa, środowiska i częściowo zdrowia. Te dwa pierwsze słabo współpracują. Jestem przekonany, że ich połączenie, tak jak to jest np. w Austrii, pozwoliłoby na znacznie skuteczniejsze zwalczanie ASF oraz skutków epidemii. A na ten moment rozwiązania są dwa. Wybić wszystkie dziki albo realizować model hiszpański,w którym gospodarstwa rodzinne przestały istnieć, produkcją zajmują się gigantyczne tuczarnie, w których świnie żywią się przemysłową paszą. Oczywiste jest, że trzeba dążyć do ochrony gospodarstw rodzinnych.
Ale aby wybić dziki do liczby 0,1 sztuki na hektar, trzeba współpracy i zaangażowania myśliwych. Rolnicy od lat sygnalizują, że nie jest z tym dobrze.
– System łowiectwa w Polsce jest patologiczny, a ministerstwo środowiska nie jest zainteresowane jego uzdrowieniem. Nasz model myślistwa jest ewenementem na skalę światową: zwierzyna jest państwowa, po upolowaniu staje się własnością myśliwego, a żywi się i mieszka u rolnika. Jednocześnie w Polsce populacja dzikiej zwierzyny wyrządzającej ogromne szkody w rolnictwie rośnie wręcz lawinowo. Z rekompensowaniem szkód wyrządzanych przez nią w rolnictwie państwo zupełnie sobie nie radzi. Niedawno rozmawiałem z rolnikiem, który powiedział, że za zniszczenie 30 drzew przez bobry dostał… 500 zł. Z kolei 30 gr dostaje rolnik za zniszczony krzak tytoniu. Bo myśliwi wymyślili, że taki jest koszt sadzonki. A gdzie utracony zysk? Aby przeciąć ten węzeł, myślistwo w Polsce należy urynkowić. Wszystkie inne próby jego ucywilizowania podejmowane do tej pory nie sprawdziły się. Obwody łowieckie powinni dzierżawić myśliwym rolnicy bądź ich zrzeszenia, czerpiąc z tego zysk, tak jak to jest w Europie Zachodniej. Tam koła łowieckie płacą rocznie za dzierżawę od 4 do 80 euro za hektar. Załóżmy nawet, że u nas ta kwota byłyby z dolnej półki, czyli, powiedzmy 10 euro. To oznaczałoby 40 zł od hektara rocznie dla rolnika. Do tego odszkodowania za szkody, ale realne. W takim systemie myśliwym po prostu zwyczajnie nie opłacałoby się utrzymywanie populacji poszczególnych gatunków zwierzyny łownej na poziomie tak wysokim, jak to jest obecnie.
– Zgadza się. Niestety, w tym przypadku problemem są niskie ceny zbytu. Przez cztery lata w Polsce nie wdrożono systemu, który stabilizowałby ceny w tym segmencie rynku. Tymczasem okoliczności zewnętrzne nie są korzystne. Prezydent Donald Trump porozumienie między UE a USA w sprawie produkcji wołowiny nazwał „ogromnym zwycięstwem amerykańskich hodowców”. Tyle, że odbywa się ono kosztem m.in. polskich producentów wołowiny. Można też otworzyć zupełnie nowe rynki, źródła dochodu dla rolników. Od trzech lat próbuję przekonać ministerstwo zdrowia do skorzystania z czeskich doświadczeń i uwolnienia w Polsce uprawy konopi włóknistych. Zysk ze sprzedaży samych nasion to 40 tys. zł z hektara. Do tego dochodzi rynek zbytu na włókna i produkowany z nich paździerz. Drugie tyle. Niestety, paździerz wykorzystywany np. w budownictwie musimy sprowadzać z Ukrainy.
Dlaczego nie ma zgody?
– To są tylko przypuszczenia, ale w Czechach, po uwolnieniu rynku konopi włóknistych, przestała się w aptekach sprzedawać część preparatów medycznych produkowanych przez koncerny farmaceutyczne. Na czyich interesach powinno zależeć polskiemu państwu: koncernów farmaceutycznych czy polskich rolników?
Pan jest posłem z Zamojszczyzny. Rolnicy, także sadownicy z terenów graniczących z Ukrainą, szczególnie mocno, na własnej skórze odczuwają to sąsiedztwo. To chociażby kwestia bezcłowego kontyngentu. Co można w tej sprawie zrobić?
– To nie tylko import z Ukrainy. To także import wołowiny z USA do Unii, to umowa między Unią Europejską a CETA czy możliwa umowa między UE a Mercosur. Mercosur to obszar trzy razy większy od Unii Europejskiej, produkcja wołowiny jest tam wyjątkowo tania. Jestem przeciwnikiem tej umowy. Opinia polskiego kandydata na komisarza rolnictwa Janusza Wojciechowskiego, który stwierdził, że nie ma nic przeciwko niej, załamała mnie. Ta umowa będzie się opłacała tylko niemieckiemu przemysłowi chemicznemu, samochodowemu i ciężkiemu, natomiast położy produkcję zwierzęcą w Unii Europejskiej.
A wracając do Ukrainy?
– To prawda, na wschodzie Polski szczególnie dobrze widać na co dzień pociągi i tiry wypełnione zbożem wjeżdżające zza wschodniej granicy. Z sąsiadami trzeba żyć dobrze i z nimi współpracować. Ale – co ważne – na warunkach partnerskich. Tymczasem produkcja roślinna i zwierzęca na Ukrainie nie spełnia obowiązujących w Unii standardów, stosowane są tam w rolnictwie środki zabronione w naszej części Europy. Do tego dochodzą inne ceny kosztów produkcji.
To diagnoza. A jak przeciwdziałać tej nierównej konkurencji, stawiającej polskich rolników w niekorzystnej sytuacji?
– To, co jest siłą produkcji z Ukrainy, jest jednocześnie jej słabością. Pozostałości wykorzystywanych w produkcji środków w Polsce zabronionych są przecież do wykrycia i powinny posłużyć do zatrzymywania takich partii. Oczywiście, aby tak się działo i żeby przynosiło zauważalny skutek, należy dysponować sprawnymi inspekcjami sanitarnymi. Rządzący obiecywali połączenie pięciu inspekcji w jedną silną służbę i niestety na obietnicach się skończyło. Możliwe jest także działanie polegające na wstrzymaniu importu do Polski, z powodu panującego na Ukrainie ASF. Ale do podjęcia takich zdecydowanych działań potrzebna jest wola polityczna, której najwyraźniej rządzącym brakuje. Podobnie jak pomysłu na rolnictwo. Polska wieś się wyludnia, młodzi nie chcą zostawać w gospodarstwach widząc jak wiele pracy trzeba włożyć, aby uzyskać efekt, który jest tak niepewny i zagrożony przez tak wiele czynników. Tworzy się luka pokoleniowa, która realnie zagraża naszemu rolnictwu.
Obiecał pan interwencję w opisywanej przez nas sprawie rolnika spod Świdnika. Został oszukany przy zakupie agregatu uprawowo-siewnego, a prokuratura sprawę umorzyła.
– Oszustwa na szkodę rolników to prawdziwa plaga. Zajmuję się pomocą w wielu takich sprawach. Także w tej interweniowałem w Ministerstwie Sprawiedliwości. Otrzymałem odpowiedź, że została przekazana do wyjaśnienia we właściwej prokuraturze. Właśnie wysłałem do ministerstwa ponaglenie w tej sprawie.