Lipiec 2019 roku: ognisko ASF w Dysie pod Lublinem
Sąd Okręgowy w Lublinie zdecydował podtrzymać wyrok sądu I instancji i nie przyznał Krzysztofowi Stefaniakowi, rolnikowi spod Lublina odszkodowania za wybite stado ponad 300 świń.
- To przykra wiadomość – komentuje Krzysztof Stefaniak. – Dwa i pół roku chlewnia stoi pusta, a kredyty trzeba spłacać.
Mimo złych wiadomości rolnik nie traci poczucia humoru: - Może jak pojadę na te wczasy, to odpocznę – żartuje. Ma oczywiście na myśli drugi wątek tej sprawy, czyli grzywnę za brak kolczyków zamienioną na karę więzienia. Mimo tych wszystkich złych wiadomości pan Krzysztof nie zamierza się poddawać. Planuje wnieść kasację do Sądu Najwyższego od wyroku odmawiającego wypłatę odszkodowania.
– Nie odpuszczę – stwierdza. Zapowiada też, że rozważa wraz z innymi hodowcami, którzy znaleźli się w podobnej do niego sytuacji pozew zbiorowy przeciwko państwu.
Lipiec 2019 roku: ognisko ASF w Dysie pod Lublinem
Kłopoty Krzysztofa Stefaniaka, hodowcy trzody z Dysa pod Lublinem rozpoczęły się latem 2019 r. W lipcu w gospodarstwie inspekcja weterynaryjna stwierdziła ognisko ASF. Wybite zostało stado liczące ponad 330 świń. Był to duży cios dla rolnika i jego rodziny. Hodowca zajmował się chowem trzody od 1981 roku. W momencie wykrycia ogniska ASF on i jego żona byli, i są nadal, w trakcie spłaty kredytu wziętego na rozbudowę chlewni.
Pan Krzysztof wystąpił o odszkodowanie za wybite świnie i choć spełniał większość wymogów bioasekuracji, to do dziś nie otrzymał ani grosza. Dlaczego? Lekarze weterynarii stwierdzili, że nie spełnił jednego z wymogów. Chodzi o bramy wjazdowe do gospodarstwa. Można się do niego dostać główną bramą. W niej była niecka z płynem dezynfekcyjnym.
Natomiast przy tylnym wyjeździe prowadzącym na pola używane było przenośne urządzenie do dezynfekowania. Ta druga metoda według inspekcji weterynaryjnej oraz sądu pierwszej instancji nie spełniała wymogów bioasekuracji. Rolnik skierował więc apelację do Sądu Okręgowego.
Sąd Okręgowy w Lublinie zdecydował w sprawie odszkodowania za ASF
14 grudnia Sąd Okręgowy w Lublinie ogłosił wyrok: sąd niższej instancji podjął słuszną decyzję nie zgadzając się na przyznanie odszkodowania. Sędzia Anna Wołucka-Ławnikowicz w ustnym uzasadnieniu wyroku uznała, że Sąd Rejonowy bardzo wnikliwie sprawdził, czy rolnik zrobił wszystko, czego wymagał od niego ustawodawca, aby nie dopuścić do pojawienia się ogniska ASF w gospodarstwie.
Sędzia zwróciła uwagę, że drugi wyjazd z gospodarstwa, ten z powodu którego nie przyznano odszkodowania, miał charakter prowizoryczny. Poza tym korzystał z niego inny rolnik, bo ustanowiona była służebność.
– Brakowało tam w ogrodzeniu dwóch przęseł, a każdy przejazd tamtędy wymagał zdejmowania i zakładania siatki. Nie ma pewności czy siatka była za każdym razem zakładana i czy żadne dzikie zwierzę nie mogło się tamtędy przemieszczać. Zwłaszcza, że inspekcja weterynaryjna stwierdziła ślady bytowania tych zwierząt wokół gospodarstwa – mówiła sędzia w uzasadnieniu wyroku. Przypomniała ustalenia Sądu Rejonowego, zgodnie z którymi rolnik nie miał nawyku zakładania siatki, co potwierdziły zeznania świadków.
Sędzia Anna Wołucka-Ławnikowicz poinformowała również, że przenośny ręczny opryskiwacz stosowany do dezynfekcji w tylnym wjeździe, nie spełnia wymogów bioasekuracji w rozumieniu ustawy określającej te wymogi.
– Nie mamy tu do czynienia z czymś, co jest niezależne od woli osoby, która wjeżdża bądź wyjeżdża z gospodarstwa – mówiła.
Zaznaczyła, że każde zastosowanie opryskiwacza wymagało opuszczenia pojazdu i przyniesienia opryskiwacza. Następnie spryskania pojazdu, siebie, miejsc, po których się przeszło. – I w ten sposób może było przenieść wirus do gospodarstwa.
Sędzia powiedziała też, że to na rolniku ciąży ewentualne przeprowadzenie dowodu, że przenośny opryskiwacz spełnia określone prawem wymogi.
Pan Krzysztof nie przyszedł do sądu. Musiał odwiedzić kardiologa. Jest mu potrzebne zaświadczenie lekarskie, która zamierzał zabrać ze sobą do aresztu. Dlaczego? Bo ta sprawa, jak już informowaliśmy, ma jeszcze jeden wątek.
Rolnik spod Lublina spędzi święta Bożego Narodzenia za kratami
Otóż hodowca musi zmierzyć się z jeszcze jedną konsekwencją feralnej kontroli z 2019 r. Na rolnika nałożono karę grzywny. – Powiatowa Inspekcja Weterynaryjna stwierdziła, że kilka świń nie ma kolczyków – mówi pan Krzysztof.
– W tak dużym stadzie to normalne. Jednak świnie, które straciły kolczyki miały tatuaże. W protokole lekarze powiatowi zaznaczyli, że pod tym względem wszystko jest w porządku, czyli wszystko było zgodnie z przepisami. Ale drugiego dnia do gospodarstwa przyjechała inspekcja, tym razem wojewódzka, i stwierdziła, że aż 90% świń nie ma kolczyków! To jednego dnia miały, a drugiego już nie?
Rolnik w tej sytuacji odmówił zapłacenia 500 zł grzywny. Sąd, gdzie trafiła jego sprawa stanął po stronie inspekcji weterynaryjnej. Nie wziął pod uwagę ani głosu rolnika, ani rozbieżności jakie zachodziły między przedstawicielami weterynarii różnego szczebla. Hodowca nie zapłacił grzywny, bo czuł się niewinny. Stwierdził, że nie będzie płacił za niepopełnione wykroczenie, gdyż zdecydowana większość jego świń kolczyki posiadała. Poza tym nie stać go na uiszczenie grzywny.
9 grudnia pan Krzysztof dostał wezwanie z sądu wzywające do stawienia się w areszcie 22 grudnia „celem odbycia 10 dni zastępczej kary aresztu”. W więzieniu spędzić miał więc święta Bożego Narodzenia.
- Specjalnie dostałem termin do odbycia kary w czasie świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, żebym zapłacił gę grzywnę. Ale z czego. Zostałem okradziony, jestem bez pieniędzy, a kredyty muszę spłacać - mówił rolnik.
Hodowca ma trafić za kraty mimo że ma cukrzycę i bajpasy. Jest po zawale i ma problemy ze wzrokiem. W dzień, gdy dostał wezwanie do stawienia się do aresztu wrócił ze szpitala, gdzie musiał brać zastrzyki w gałki oczne. - Będą mieli ze mną więcej problemów niż te pieniądze warte, bo muszą zabezpieczyć i insulinę, i leki – mówił gospodarz.
Krzysztof Janisławski