Spółka powinna się przygotowywać na likwidację kwot cukrowych i ostateczną liberalizację unijnego rynku. Za dwa lata cukier polski będzie musiał rywalizować z tańszym cukrem trzcinowym. Jak obniżać koszty produkcji i zwiększać wydajność, kiedy większość zarobionych przez cukrownie złotówek przeznaczana jest na wypłatę dywidendy zamiast na inwestycje i płynie głównie do budżetu państwa? Oczywiście utrzymanie policji, wojska, służby zdrowia i oświaty, to bardzo ważny i szczytny cel, ale z czego KSC będzie finansować swój rozwój? Wyłącznie z kredytu? Tak już było w latach 90. i wiadomo jak się skończyło.
Dziś w Polsce mamy czterech graczy – trzech z zapleczem za granicą (w Niemczech) i jednego rodzimego. Zgadnijcie kto w tej rywalizacji ma największe szanse? Niemcy mogą produkcję skoncentrować u siebie. Oni będą zadowoleni, zyskają tamtejsi plantatorzy. A dokąd produkcję przeniesie KSC? Do Mołdawii?
Dziś, choć KSC nie generuje strat jak kopalnie, pod kilkoma względami przypomina węglowe holdingi. Okres, gdy przynosiła krociowe zyski ma za sobą. Podobnie jak kopalnie, czeka ją przejście przez bolesny proces zmian, w jej wypadku związany z likwidacją kwot. Musi także borykać się ze spadkiem cen swego produktu. Musi, a w przyszłości ten proces się nasili, tak jak kopalnie, borykać się z tańszą konkurencją. Różni się zaś od kopalni tym, że plantatorzy rozumieją powagę sytuacji i potrafią zgodzić się, na przykład na obniżenie cen skupu buraków. Górników rząd się boi i na każde ich tupnięcie rozwiązuje worek ze złotówkami. KSC natomiast konsekwentnie jest przez rząd pozbawiana zarobionych pieniędzy. Spółkom węglowym daje on miliardy, a spółce cukrowej zabiera.
Taką firmę, obciążoną na dodatek innymi spółkami, sprzedać chce plantatorom i pracownikom Skarb Państwa. Trzeba się bardzo dobrze zastanowić, czy warto ją kupować. Jak tak dalej pójdzie, państwo będzie sprzedawać rolnikom i pracownikom typową
wydmuszkę.
Paweł Kuroczycki