Jeśli chodzi o kukurydzę, nie bardzo jest co kosić – stwierdza Adam Raczyński ze wsi Skrudki (gm. Żyrzyn, pow. Puławy). – Tu na IV, V i VI klasie ziemi, roślina ta zwykle bardzo dobrze plonowała. To, co się dzieje w tym roku, to tragedia. Zbiera się kukurydzę dużo wcześniej, żeby w ogóle coś zebrać.
Nie ma czego kosić
Adam Raczyński ma 35 krów, mleko, podobnie jak okoliczni rolnicy, sprzedaje do SM Ryki. Z 50 ha areału najmniej ucierpiały zboża ozime, znacznie gorzej było ze strączkowymi. Z 15 ha użytków zielonych udało się pozyskać pierwszy pokos, drugiego prawie nie było, a trzeciego nie będzie. Jednak najgorzej jest z kukurydzą.
– Kukurydza i użytki zielone to podstawa żywienia bydła – mówi. – Oceniam, że w tym roku będzie prawie 50% traw mniej niż zwykle. Z 15 ha kukurydzy uratuje się tylko 1 ha upraw położonych na niskim stanowisku.
Zazwyczaj kosił kukurydzę w październiku i było co kosić. Nie ma własnego sprzętu i musiał poczekać na wykonanie usług, bo chętnych jest wielu. Najtańsza firma, jaką znalazł życzy sobie 1 tys. zł za skoszenie hektara kukurydzy. I nieważne jest to, że plon będzie o ponad 60% niższy niż zwykle. Adam sprzedał już trzy krowy. Cena w skupie jest bardzo niska, bo chętnych do pozbycia się bydła jest wielu.
Marcin Barański z Żerdzi, właściciel 25 ha i 25 krów, 6 ha kukurydzy skosił w połowie sierpnia.
– Nie było na co czekać, chociaż ziarno było zaledwie w fazie dojrzałości mlecznej. Pasza będzie praktycznie bezwartościowa, będzie zaledwie wypełniaczem. Straciłem ok. 40% masy i 20% wartości. W innych gospodarstwach jest dużo gorzej. – stwierdza. – Nie da się nadrobić tego zbożem, najlepiej byłoby dokupić ziarno kukurydzy, ale skąd i za ile? Gotowa pasza na pewno będzie bardzo droga. Myślę, że będę zmuszony zredukować stado.
Teresa Antoniak z Borysowa, która zajmuje się chowem bydła mlecznego i opasów, po skoszeniu kukurydzy zakisiła połowę tego co zwykle.
– Kolby są niewykształcone, o użytkach zielonych nawet nie ma co mówić – opowiada. – Gdyby nawet cena mleka wzrosła do 2 zł/l, to i tak nie da się utrzymać stada. Część krów będę musiała sprzedać. Drobniejsi producenci już pozbyli się bydła. Niektórzy starają się uzupełniać bazę paszową wysłodkami, ale ich cena bardzo wzrosła. Już teraz spadła wydajność krów. Mleka jest mniej i ma dużo gorsze parametry, surowiec trzeba dłużej chłodzić, a to też kosztuje.
– W punktach skupu nie chcą przyjmować zwierząt – mówi Andrzej Freliga ze wsi Skrudki, właściciel 50 ha i 40 krów, członek Lubelskiej Izby Rolniczej. – Na polach do tej pory nie było żadnych komisji. Ponoć są powołane, ale dopóki nie będzie ogłoszony stan klęski suszy, nie przyjadą na pola.
Zenon Kwit z Borysowa, uprawiający 50 ha, rocznie sprzedaje ok. 1600 tuczników. Wie, że będzie problem z poplonem – nie będzie go siał, bo koszty przerosną wartość plonu. 20 sierpnia oświadczenie z podpisami dwóch świadków złożył do Biura Powiatowego ARiMR w Puławach.
– Nie dowiedziałem się co będzie z dopłatami, czy karami – mówi. – Kto się przejmuje suszą?
– Złożyliśmy wnioski i czekamy – stwierdza Marcin Barański, młody rolnik, który skończył studia agronomiczne. – Naprawdę wiązałem przyszłość z pracą na gospodarstwie, ale teraz opadają mi ręce. Wiadomo, że jeśli będziemy zmuszeni sprzedawać krowy, to potem odbudowa stada będzie trwała ponad 5 lat.
Dramat w chmielu
Na Lubelszczyźnie, gdzie uprawia się 75 –80% krajowego chmielu, funkcjonują dwie grupy producenckie. Jedną z nich jest Spółdzielnia „Chmiel” skupiająca 32 członków, której pełnomocnikiem jest Zdzisław Wójciak z Piotrowic (gm. Nałęczów). Produkcją chmielu zajmuje się od prawie 40 lat. Uprawia 4,3 ha – średni areał w kraju tej uprawy wynosi 2,2 ha.
Obecnie w Polsce uprawa chmielu prowadzona jest w 650 gospodarstwach. Jeszcze cztery lata temu było ich 1200. Jeśli chodzi o areał, spadł on z 2400 ha do 1400 ha.
– Stało się tak z powodu spadku opłacalności, mimo tego że na świecie nie ma nadprodukcji chmielu. Powinno być dobrze, ale nie jest – stwierdza Zdzisław Wójciak. – Teraz dodatkowo dobija nas susza. Nie mamy problemu ze zbytem, mamy problem z ceną.
W kraju są zaledwie cztery firmy, które skupują szyszki chmielowe poddając je granulacji lub ekstrakcji. Cena szyszek chmielowych od 10 lat utrzymuje się na niezmienionym poziomie – odbiorcy płacą od 12 do 14 zł/kg, a koszty z każdym rokiem rosną.
– Jeżeli chodzi o chmiel, to w tym roku z powodu suszy jest prawdziwy dramat – ocenia Zdzisław Wójciak. – W porównaniu z poprzednimi latami plon będzie niższy o co najmniej 45%. Mówię o wczesnych odmianach, które zbieramy pod koniec września. Jeśli chodzi o odmiany późniejsze, biorąc pod uwagę prognozy pogody, trzeba się liczyć z 50-procentowymi stratami. Tak jest w całym kraju. Nie odzyskamy nakładów włożonych w uprawy chmielu, a to oznacza, że nie będziemy mieli z czego zainwestować w przyszłoroczną produkcję.
Producenci chmielu w połowie sierpnia złożyli wnioski do urzędów gmin i oświadczenia do biur powiatowych ARiMR, w których stwierdzają, że są zainteresowani uzyskaniem kredytu preferencyjnego przeznaczonego na wznowienie produkcji w gospodarstwach rolnych położonych na obszarze dotkniętym klęską żywiołową. Polski Związek Plantatorów Chmielu wystąpił do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi z prośbą o płatność ze środków państwowych na wznowienie przyszłorocznej produkcji w związku ze stratami spowodowanymi suszą.
– W obu przypadkach czekamy na odpowiedź i decyzje – mówi Zdzisław Wójciak. – Komisja jest powołana, ale nie jest ogłoszony stan klęski suszy, w związku z tym nie może wejść na pola.
Jak zdefiniować suszę?
– Monitoring suszy prowadzimy od 1 kwietnia do 30 września i bazujemy na okresach 6 dekad. Po każdym takim okresie przedstawiamy komunikat. Teraz dotyczy on okresu od 21 czerwca do 20 sierpnia. Za każdym razem przedstawiamy informacje o zagrożeniu suszą – mówi dr hab. Andrzej Doroszewski, prof. nadzw. z Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa, Państwowego Instytutu Badawczego, Zakładu Agrometeorologii i Zastosowań Informatyki. – Jest problem z tym jak zdefiniować suszę. Można powiedzieć, że każdy niedobór wody, jej deficyt, jest suszą. I to prawda, ale ustawodawca, czyli Sejm RP przyjął definicję, że występuje ona w przypadku obniżki plonów o co najmniej 20% w skali gminy w stosunku do plonów pozyskiwanych przy średnich warunkach pogodowych. Jeśli w danej gminie obniżka plonów wynosi np. 19%, może to oznaczać, że w jednych gospodarstwach jest to na poziomie 10%, a w innych nawet 50%. Nie od nas zależy ogłoszenie stanu klęski suszy, my tylko wskazujemy obszary zagrożenia suszą. Po weryfikacji naszych informacji wojewodowie decydują o powołaniu komisji.
IUNG dane meteorologiczne uzyskuje z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz z Centralnego Ośrodka Badania Odmian Roślin. Dotyczą one opadów atmosferycznych, temperatury powietrza, jego wilgotności, usłonecznienia i prędkości wiatru. Bierze się też pod uwagę warunki glebowe. Na tej podstawie oblicza się klimatyczny bilans wodny i wykreśla mapy. Wysyłane jest to do MRiRW.
Czy mamy
stan klęski suszy?
– Nie jestem powołany do określenia tego – odpowiada prof. Andrzej Doroszewski. – To należy do premiera i wojewodów. My wskazujemy z dużą dozą prawdopodobieństwa, że w danym regionie występuje susza. Weryfikują to komisje.
W skali kraju, do tej pory, najbardziej ucierpiały rośliny strączkowe – 96% powierzchni, ziemniaki w 88% gmin, podobnie krzewy owocowe, chmiel i tytoń. Na kolejnych miejscach są warzywa gruntowe, kukurydza na kiszonkę, zboża jare – w 33% gmin, burak cukrowy i drzewa owocowe w 21%, zboża ozime w 18%, truskawki w 17%, rzepak w 4%.
– Nie wiadomo co będzie za kilka dni, czy tygodni – stwierdza prof. Andrzej Doroszewski. – O stratach w uprawach i skutkach suszy będzie można mówić dopiero po zbiorach plonów. Myślę, że nastąpi to w listopadzie.
Joanna Zwolińska