*Czy są jakieś zagrożenia dla pomocy Unii Europejskiej przeznaczonej na wsparcie polskiego rolnictwa?
– Konkretne wiadomości na ten temat mogę mieć dopiero w styczniu, kiedy będę przebywał w Brukseli a nasza rozmowa toczy się 15 grudnia 2016 roku. Ale mogę się pokusić o pewną ocenę natury ogólnej. Otóż BREXIT zapoczątkował pewne niepokoje, które mogą odbić się na funkcjonowaniu UE. Niedługo czekają nas wybory we Francji, w których mogą zwyciężyć siły antyunijne. Także zbliżające się wybory w Niemczech mogą wykazać wzrost znaczenia sił antyunijnych w tym kraju, którego gospodarka jest najsilniejsza w Unii. Wydaje mi się jednak, że nie ma zagrożenia dla unijnego budżetu, który ma obowiązywać do 2020 roku i jest wyznacznikiem Wspólnej Polityki Rolnej. Ale później ze zwartością i spoistością Unii może być różnie.
– Tak. Nie powinny być zagrożone. Bo nawet wyjście Wielkiej Brytanii z UE będzie tak przebiegało, aby to państwo wypełniło swoje zobowiązania w bieżącej perspektywie finansowej. Natomiast przyszłość jest w dużej mierze zależna od wyników wyborów w najważniejszych państwach Unii Europejskiej.
*Czyli polityka obecnego rządu, różna od polityki poprzedniej ekipy, nie jest zagrożeniem dla unijnej pomocy? Na przykład, czy ton debaty o Polsce w Parlamencie Europejskim, może się przełożyć na ograniczenie pomocy finansowej dla naszego kraju!
– Nie. Ale unijni urzędnicy mogą obrać kurs na bardzo dokładne przestrzeganie procedur związanych z wykorzystaniem unijnej pomocy. A są to niełatwe procedury. Będą się czepiali każdego wątpliwego szczegółu, będą żądali daleko idących wyjaśnień, będą też bardzo mocno przestrzegali sposobu wydawania pieniędzy. Przykładem jest tutaj problem, jaki mamy z funkcjonowaniem grup producenckich. Nie będzie można też liczyć na żadną ulgę, umorzenie czy też odstąpienie. Będziemy musieli rygorystycznie przestrzegać procedur związanych z wykorzystaniem unijnej pomocy. Te dolegliwości będą w sposób bezpośredni przekładały się na rolników i Wspólną Politykę Rolną. Jednak nie przewiduję jakichś specjalnych daleko idących restrykcji ze strony Unii, które byłyby reakcją na obecną politykę rządu.
*Należy pan do kilku założycieli Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Ta instytucja, a właściwie ten specjalny system ubezpieczenia dla rolników jest krytykowany przez wielu jako przykład nienależnego uprzywilejowania rolników. Do jednego worka wsadza się emerytury rolników, sędziów i prokuratorów. A przecież przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości mają emerytury nawet dziesięciokrotnie wyższe od rolniczych.
– Tak. Jestem współtwórcą systemu emerytalnego rolników, który został utworzony za czasów rządów premiera Tadeusza Mazowieckiego. To był bardzo istotny gest – a właściwie rzecz nazywając – to odważna decyzja polityczna, która do tej pory jest ostro krytykowana przez liberałów. Mimo że KRUS został utworzony ponad 26 lat temu, zawsze byłem po stronie tych, którzy twierdzili, że należy go utrzymać. Ten system miał też cele historyczne, rekompensatę rolnikom krzywd poniesionych w poprzednim ustroju. Należy tutaj wymienić na przykład dostawy obowiązkowe, czy też proces rozkułaczania. Emerytury i renty rolnicze do dzisiaj są na niskim poziomie, ale składki są jeszcze niższe. Gdyby jednak decyzja należała do mnie, to nie podejmowałbym żadnych działań pogarszających warunki funkcjonowania tego systemu. Pragnę dodać, że KRUS powstał na wzór tego typu instytucji działających we Francji, Niemczech czy też w krajach skandynawskich. Nie ma w Europie systemu emerytalnego, który by był w całości finansowany przez składki rolników. I o tym należy pamiętać.
*Poprzednia koalicja PO-PSL chciała, aby od 2018 roku rolnicy mogli odchodzić na emeryturę w wieku 67 lat – zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Ten rząd obniżył poprzeczkę do 60 dla kobiet i 65 dla mężczyzn. To lepiej, ale ciągle źle.
– Jak już powiedziałem, nie zgadzam się na pogorszenie warunków rolniczego ubezpieczenia. Nadal powinna obwiązywać obecnie jeszcze funkcjonująca granica wieku, a więc 55 lat dla kobiet i 60 lat dla mężczyzn, uprawniająca do przejścia na emeryturę, która ma funkcjonować tylko do końca 2017 roku.
*Od kiedy pan pracuje na roli?
– Zacząłem prowadzić gospodarstwo w wieku 23 lat. Natomiast moje dzieci – trzy córki – od najmłodszych lat pracowały w gospodarstwie. Moja najstarsza córka Ewa w wieku 12 lat pomagała mamie w domu, zajmując się przy tym młodszymi siostrami. Moje dzieci, podobnie jak dzieci innych rolników, nie miały klasycznego dzieciństwa – jak te z miasta – np. wyjazdy na wakacje. Powiem tak: wówczas bez tej dziecięcej pomocy nie można było sobie dać rady w gospodarstwie.
*I te chłopskie dzieci, które w wieku 12 lat pomagały w polu i zagrodzie, nabędą uprawnienia emerytalne według nowego systemu po 48 latach pracy kobiety i 53 latach pracy mężczyźni!
– To jest fakt i dlatego, jak już wcześniej wspomniałem, opowiadam się za starym rozwiązaniem – 55 lat kobiety i 60 lat mężczyźni, zwłaszcza w przypadku przekazania gospodarstwa następcy. Trzeba też pamiętać, że przez długie lata dominowała w gospodarstwach praca ręczna, a nieliczne maszyny były bardzo prymitywne. W latach dziewięćdziesiątych było już znacznie lepiej, ale tak naprawdę, mechanizacja pracy w gospodarstwach na szeroką skalę to czas poprzedzający wejście Polski do Unii Europejskiej. Nie trzeba zawężać problemu do pracy dzieci wiejskich w przeszłości. Obecnie też pomagają w gospodarstwach rodziców. Owszem, gospodarstwa są już zmechanizowane, ale dzieciom wiejskim nadal się gorzej żyje niż ich miejskim rówieśnikom. Wciąż poziom kształcenia jest niższy. Trudny jest dostęp do zajęć pozalekcyjnych. Rzadkością są wyjazdy na basen. Trudno się też wiejskim dzieciom porządnie nauczyć angielskiego, niemieckiego czy też innego obcego języka, bo brakuje wykwalifikowanej kadry nauczycielskiej. Dzieci wiejskie nie jeżdżą na wakacje, a później w szkole średniej czy też wyższej muszą ciężko pracować, aby dogonić swoich rówieśników z miasta. Mają gorszy dostęp do kultury, ale też do opieki zdrowotnej. No cóż, osłona socjalna ludności wiejskiej jest na znacznie gorszym poziomie niż mieszkańców miast. I w tej naszej rozmowie o jakości życia na wsi nie tylko o emerytury chodzi. Trzeba ten problem traktować kompleksowo.
*No cóż – ale w mieście i w wielu mediach powszechna jest opinia, że życie i praca na wsi to prawdziwa sielanka, którą wielkimi pieniędzmi wspiera Unia Europejska.
– Jakoś ludzie z miasta nie chcą prowadzić gospodarstw, co najwyżej kupią atrakcyjną działkę rekreacyjną i postawią tam dom – najczęściej letniskowy. A jak ten dom jest za blisko gospodarstwa nastawionego na produkcję zwierzęcą to zaczyna się konflikt. Znam też wiele takich przypadków, że wiejskie dzieci nie chcą słyszeć o tym, aby przejąć gospodarstwo po rodzicach. I to są niebyle jakie gospodarstwa, duże pod względem areału i bardzo dobrze zmechanizowane.
*Czy nadszedł kres partii chłopskich?
– Moim zdaniem, minął czas partii klasowych, które chcą szukać wyborców tylko wśród określonej grupy zawodowej lub społecznej. Co do naszego kraju, to uważam, że żadne ugrupowanie polityczne nie ma szans na samodzielne sprawowanie władzy bez dużego wsparcia mieszkańców prowincji. Dlatego problemem obecnych partii opozycyjnych, takich jak Platforma Obywatelska czy też Nowoczesna, jest brak jakiegokolwiek zaplecza na wsi i nieodwoływanie się do problemów trapiących ludzi z prowincji. PO jako partia mieszczańska i inteligencka – moim zdaniem – nigdy nie wróci do wysokiego poparcia, jakie miała, jeżeli nie znajdzie pomysłu na wsparcie interesów mieszkańców polskiej wsi.
*A Polskie Stronnictwo Ludowe?
– Obecnie PSL jest partią niszową, która walczy o polityczne przeżycie na poziomie 5 procent. I to są konsekwencje, które ponosi PSL za bycie partią klasową, ale także i 8-letniej koalicji z antychłopską Platformą Obywatelską.
*Z tego co wiem, prowadzi pan typowe gospodarstwo roślinne. Czy ma pan jeszcze w swoich BIN-ach zboże?
– Tak. Mam jeszcze prawie pełne silosy. Cena na zboże jest już lepsza. Funkcjonowanie rynku zbóż obserwuję bardzo uważnie. Mam jęczmień browarny – 500 ton, który jest jeszcze elementem kontraktu. Podpisałem umowę na przechowywanie tego jęczmienia, a jego cena jest dobra. Pszenicy w BIN-ach też jest około 500 ton. Jest to bardzo dobra pszenica, która kosztuje w granicach 720–750 złotych za tonę. Ale ja nigdy nie robię gwałtownych ruchów ze sprzedażą, bo mam dobre magazyny. Najlepszą cenę miały w tym sezonie buraki cukrowe. Plonowały przy tym rewelacyjnie, a zawartość cukru była wysoka. Należy też zauważyć wzrastające ceny rzepaku.
*Jednak w produkcji zwierzęcej bywa różnie?
– Tak. Z zadowoleniem obserwuję wzrost cen skupu mleka. Są mleczarnie, które płacą po około 1 zł i 50 groszy za litr. Producenci mleka odbijają sobie ten długi okres głębokiego kryzysu, w którym ceny w skupie spadały nawet poniżej 90 groszy za litr. Ale problemem numer jeden naszego rolnictwa jest ASF. Boleję nad tym, że poprzedni rząd, kiedy pojawiło się pierwsze ognisko ASF-u nie zastosował kosztownych, ale radykalnych rozwiązań chroniących przed rozpowszechnianiem tej choroby. Mimo że teraz problem z ASF-em jest w miarę opanowany, nadal trzeba stosować radykalne rozwiązania. Trzeba pamiętać, że gdy ogniska tej choroby pojawią się w Wielkopolsce, w województwie zachodniopomorskim czy też w kujawsko-pomorskim, to będzie można mówić o zagładzie produkcji wieprzowiny w Polsce. Dlatego trzeba podejmować wszelkie kroki, aby nie dopuścić do rozpowszechniania tej choroby. I nie można na tę walkę żałować pieniędzy z budżetu państwa.
*Dziękuję za rozmowę.