Wymiar tego nieszczęścia jest znacznie większy niż przewidywaliśmy, bowiem sankcje prezydenta Putina uderzyły w całe unijne mleczarstwo. Skupmy się jednak na problemach naszej branży. Nie chodzi tutaj wyłącznie o to, że nie zarobimy na tegorocznym eksporcie do Rosji 700 milionów złotych. Chociaż są to pieniądze nie do pogardzenia. Nasze mleczarstwo poniesie jednak znacznie większe finansowe konsekwencje z racji owego rosyjskiego szlabanu. Wszak ta niesprzedana nadwyżka produktów mleczarskich kompletnie zdezorganizuje rynek wewnętrzny. To znaczy, doprowadzi do gwałtownego załamania cen zbytu. Wielkie sieci handlowe wykorzystają bez skrupułu to nieszczęście, aby więcej zarobić i jednocześnie odegrać się na firmach mleczarskich za 2013 rok, w którym nie mogły tak jednostronnie dyktować warunków handlu. Chociaż i wówczas ich przewaga negocjacyjna była znacznie większa niż polskich podmiotów mleczarskich, których jest zbyt wiele, aby z wielkimi sieciami rozmawiać na zasadach partnerskich. Fakty są takie, że obecnie sieci handlowe żądają aby cena zbytu jednego kilograma formowanego masła – to znaczy masła w kostkach, wynosiła nieco powyżej 10 zł za kilogram. Przy czym oczywiste jest, że na sklepowych półkach cena 200-gramowej kostki masła nie spadnie tak radykalnie. Również cena zbytu serów twardych nieuchronnie zbliża się do granicy 10 zł. A odtłuszczone mleko w proszku można kupić nawet po 8 zł za kilogram. Jednak nie ma na nie chętnych. Podobnie jak na masło w blokach, które jest wyceniane poniżej 11 zł za kilogram. Jednak jego eksport kompletnie stanął. Wprawdzie na niedawnej aukcji Frontery masło zdrożało, ale w zawalonej masłem unijnej Europie ta podwyżka nie odbiła się choćby najmniejszym echem. To oznacza, że cena masła w blokach może spaść poniżej 9 zł za kilogram – jak to było w 2008 roku. A przecież rok temu bloki szły nawet po 18 zł za kilogram. Pamiętamy też, że wówczas ceny mleka przerzutowego przekraczały 2 zł za litr. Zaś obecnie oscylują wokół złotówki, tzw. mleko chude obecnie kosztuje w granicach 50 gorszy za litr – rok temu było to ponad 1 zł. Ale na rynek wpływa chude litewskie mleko – po 35 groszy za litr. Oczywiste jest, że i ceny zbytu galanterii mleczarskiej znacznie spadają. W sumie to wszystko oznacza, że ceny skupu mleka z ekonomicznego punktu widzenia powinny być bardzo niskie, w granicach złotówki netto za litr. Powinny być, ale nie są. Spółdzielnie mleczarskie, ale nie tylko one, bronią się przed gwałtownymi obniżkami cen skupu. Oglądają się, co robi sąsiad. A sąsiad obserwuje, jak zachowuje się kolejny sąsiad. Tak więc cena 1 zł 20 groszy netto za litr jest jeszcze ceną powszechnie stosowaną. Są przy tym mleczarnie, które płacą znacznie więcej. Niektóre mogą, bowiem mają znaczne rezerwy finansowe. Jednak wszystkie – jak to się mówi obrazowo – jadą na stratach. Nie zamierzam tutaj nikogo pouczać ani wchodzić w kompetencje zarządów czy też rad nadzorczych. Ale muszę zwrócić uwagę na jeden fakt. Właśnie mleczarze zaczynają alarm związany z sankcjami rosyjskimi i spadkiem cen zbytu na rynku krajowym, twierdząc przy tym, że z mlekiem jest gorzej niż z jabłkami czy też owocami miękkimi.
Gorzej... przecież płacicie chłopom nawet ponad 1 zł i 40 groszy za litr, a nawet więcej – powie minister Sawicki, albo jakiś inny polityk i zarzuci mleczarzom zwykłe pieniactwo i panikarstwo.
Uważam, że branża mleczarska powinna wypracować wspólne stanowisko negocjacyjne wobec dyktatu wielkich sieci handlowych i nie godzić się na to, aby napuszczały one jedną firmę na drugą. Oczywiście, wielkie sieci mogą grozić tym, że sprowadzą wyroby z innych państw Unii. Tylko czy jakaś niemiecka mleczarnia sprzeda im masło w kostkach po 2,5 euro za kilogram. Chyba że ktoś dopłaci do takiego interesu? Ale to już jest inny temat.
Krzysztof Wróblewski